Delikatny, przejrzysty, jasny. Wciąż wiele w nim z chłopca, jednak od razu widać, iż zaraz za dorosłym, sprężystym ciałem podąża śmiało dojrzewający, pełen wewnętrznego piękna duch. Dla mnie jednak nie musi się zmieniać. Na tym etapie swojego rozwoju - który przecież musi przeżyć, aby móc świadomie iść dalej - piękniejszy nie będzie.
Bottega Veneta pour Homme.
Trudno było mi nie poczuć słabości do tego pachnidła, do jego nowoczesnego romantyzmu podszytego wyraźną melancholią młodego człowieka XXI wieku, takiego trochę współczesnego Wertera. ;) [Mówcie, co chcecie ale dla mnie melancholia bodaj zawsze będzie ciekawsza i bardziej rozwijająca aniżeli, szczęśliwie już przebrzmiała, moda na emo]. Urokliwy człowiek zaklęty w omawianej mieszance - półmężczyzna, półchłopiec (nie mam na myśli modela z reklamy ale kto może być siebie stuprocentowo pewnym..?) - wydaje się tkwić w swoim własnym świecie spokojnej zieleni i żywicznych szarości, rozpoczynających się aliansem z niosącą chłodny powiew, wyraźnie cytrusową ale też i lekko skórzaną bergamotką; zręcznie przeplecionych nowoczesnym akordem paprociowym, w którym ton nadają przede wszystkim zioła, sosnowe szpilki i papryka, dopiero po kilkudziesięciu minutach, po ogrzaniu się stopniowo wpadającym w leśną słodycz balsamu jodłowego, wyzłacaną dodatkiem labdanum oraz otoczoną przez mięciutki, beżowy zamsz. Mieszanina uspokajająca się i cichnąca stopniowo, zapadająca w sen wśród przesyconych iglastą żywicą, przyprawami oraz labdanum paczulowych pyłków. Zamierająca równie spokojnie, jak melancholijnym było jej życie, przerwane zdecydowanie zbyt krótko.
Oto więc Bottega Veneta pour Homme - dzieło ciepłe, miękkie, niewinne i kruche. Świadomie dystansujące się od otoczenia, w alians z nosicielem wchodzące niejako mimochodem, choć przecież całościowo, bez zbędnego ociągania. Tworzące we mnie złudzenie wyraźnego dystansu, którego jednak w żaden sposób ni potrafię zlokalizować ani uzasadnić; dystansu, który nie jest w żaden sposób nieprzyjemny. Przeciwnie, to własnie dzięki niemu potrafię nazwać i docenić wszystkie stadia rozwoju pachnidła, obserwować je chłodnym okiem, wszelako zbrojnym w przyjacielskie zaangażowanie. Potrafię docenić to, w jaki sposób perfumy roznoszą się po skórze i jak wiszą nad nią w miękkiej acz dosyć płochliwej chmurze. Jak szybko znikają, by ustąpić miejsca bardziej dojrzałym lub bardziej głośnym; niczym najprawdziwszy dwudziestopierwszowieczny romantyk bardziej ceniących sobie ciszę oraz święty spokój własnych myśli aniżeli tumult skłębionych emocji. Przynajmniej w tym konkretnym momencie. ;)
Nie jest to mój zapach, jednak nie potrafię odmówić mu wdzięku oraz spokojnej, konwencjonalnej, gładkiej urody. Pod pewnymi warunkami Bottega Veneta pour Homme bardzo przypomina mi Hommage à l'Homme od Lalique: nie samymi nutami ale sposobem ich potraktowania, ujęciem w twórczy nawias tematów wyrazistych a modnych (tam fiołek i oud, tutaj - pimento i skóra) i przedefiniowaniem całości na potrzeby akordu zasadniczego, czyli typowo męskiego, klasycznego paprociowca. W obu przypadkach nuta, która miała być wabikiem na świadomych olfaktorycznie klientów, rozsmakowanych w wyśmienitych woniach koneserów, oud lub skóra, okazała się - zapewne ku ich zdumieniu lub nawet rozczarowaniu - składnikiem co najwyżej drugiego planu aniżeli najważniejszym bohaterem.
I dobrze, wszak bez zaskoczenia nie ma namysłu, bez namysłu nie ma Prawdziwej Sztuki a bez sztuki nie ma piękna. :)
Rzekłam. ;)
Rok produkcji i nos(y): 2013, Antoine Maisondieu oraz Daniela Andrier
Przeznaczenie: zapach stworzony dla mężczyzn, choć spokojnie można go potraktować jak uniseks (szczególnie dla Pań ceniących w perfumach "męskie", drzewno-przyprawowo-aromatyczne złożenia nut). Charakteryzuje się ograniczoną mocą i emanacją, tworzy wokół uperfumowanej osoby dosyć, gęstą, wyczuwalną przy każdym ruchu aurę, jednak na zapachowy ślad nie miałam co liczyć. Trzeba też zaznaczyć, iż męskie perfumy Bottega Veneta mają zwyczaj rozwijać się najpełniej i najlepiej w stałych masach powietrza, w temperaturze co najmniej pokojowej. :) Zimno i wiatr nie są dla nich; ot, taki marzycielski salonowiec. ;)
Na okazje dowolnie przez Was wybrane.
Trwałość: w granicach pięciu-sześciu godzin, jednak z męskiej skóry znika w czasie bodaj o połowę krótszym.
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz oczywiście skórzana)
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, jagody jałowca, sosna
Nuta serca: balsam jodłowy, papryka pimento, szałwia
Nuta bazy: labdanum, paczuli, skóra
Piękny opis zapachu.Mam flakon,kupiłem jak tylko pojawił się w Polsce.Jest wyjątkowy jak twoja recenzja.Ja jednak analitycznie wyczuwam w nim jeszcze gorzkawe połączenie jaśminu i paczuli znane z White Patchuli Tom Ford i Bottega Veneta por Femme i jeszcze jakiś fiołkowo-morski akord czystości, który spaja wszystkie składniki w bardzo oryginalny sposób.Natomiast pewien jestem że akord labdanum,fiołka i bergamotki zbliża ten zapach do Hommage a l"Homme.Ma małą wadę,jest nią nuta bazy, którą wyczuwam jako gorzkawy miód,to najcięższe żywiczne cząsteczki labdanum i jałowca ale to na koniec i prawie nieprawda.;)
OdpowiedzUsuńDziękuję, jak zwykle prawisz niezwykle wyszukane komplementy. :)
UsuńPodobieństwa do White Patchouli nie zauważyłam; być może dlatego, że WP na mojej skórze jest pachnidłem znacznie głośniejszym i śmielszym, niż to opisane u góry. Fiołkowość także brzmi dla mnie dosyć fantastycznie (choć nie niewiarygodnie), za to w czystość jestem w stanie uwierzyć bez zastrzeżeń; rzeczywiście mogła kryć się gdzieś tam po kątach. Gorzkawy miód to dla mnie piękne wcielenie labdanum i żadną miara nie nazwę go wadą. Szczególnie, że jest złociste i kapie dużymi, tłustymi kroplami, przypominającymi płynny bursztyn. :D W połączeniu z jałowcem to już w ogóle poezja. Czyli w tym punkcie nasze zapachowe gusta są rozbieżne.
W ogóle mam wrażenie, że gdyby BVpH na ojej skórze pachniała tak, jak opisujesz (wyjąwszy czystego fiołka), zakochałabym się w nim na zabój. A tak... jest tylko ładny. Lub AŻ ładny. :)
Mnie ten zapach nie powalił niestety. Nie jest brzydki, ale powiedziałabym... neutralny. Szukając czegoś mocnego, ogoniastego i drapieżnego trafiłam właśnie na te perfumy. No i nie porwały mnie one. Wręcz przeciwnie- uznałam je za ładne pachnidło, ale bez szału. Męskie zapachy muszą mieć dla mnie "to coś" czego ten zapach po prostu nie ma.
OdpowiedzUsuńCzytam Twoją wypowiedź i się uśmiecham, bo sama przed pierwszym testem, jeszcze w perfumerii, miałam w głowie dokładnie taki sam obraz tego zapachu. :) Z tym, że mnie nuty zauroczyły do tego stopnia, że wybaczenie słabej projekcji przyszło bez trudu. No i być może także dlatego, iż w mojej opinii współczesnym męskim perfumom "tego czegoś" brakuje w około 90% przypadków. Także tym silnym i "z pazurem; bo pazur to głównie kop prosto w nos, pod dyktando Łan Miliona czy innego Acqua di Gio, nie zaś zachwyt i finezja.
UsuńNa ich tle Bottega Veneta pour Homme wydaje się cennym klejnotem. Niewielkim oraz dyskretnym ale za to autentycznym. ;]
Spróbuję podejść do testów ponownie, tym razem mając w głowie trochę inny obraz tych perfum. No i bez nastawienia, że to będzie wielkie boom :)
UsuńW takim razie po teście daj znać, jak wrażenia. :) Albo jeszcze lepiej: napisz notkę u siebie.
UsuńNiestety, dla mnie - nieciekawy. Niczym mnie nie zaintrygował - ale znając damską wersję, spodziewałam się...wiele.
UsuńNo to u mnie było na odwrót, bo pierwsze damskie perfumy marki, choć obiektywnie ciekawe, troszkę mnie rozczarowały jako wydelikacone Cuir Améthyste Armaniego (ten sam twórca). Byłam więc ciekawa, czego kopią okaże się męska wersja. tymczasem jak na razie pierwowzoru nie odnalazłam. Czyli już jest super. A że i zawartość flakonu przypadła mi do gustu, no to trudno było o inną rekcję jak entuzjastyczna. ;)
UsuńNiemniej jednak nasze historie udowadniają, że w przypadku percepcji perfum niezwykle ważne jest nastawienie wąchającej osoby. :)