Czasem dopada każdego z nas; dotyczyć może rzeczy poważnych albo kompletnych głupot, mających jednak wpływ na jakość naszego życia. Mnie na przykład dorwał podczas kataru. Perfumowy kryzys.
Przy czym nie chodzi o pachnienie "w ogóle", lecz o jakość moich kontaktów ze sztuką olfaktoryczną. O to, że poznaję; owszem, wiele pachnideł jest wartych poznania, mnóstwo chciałabym opisać - tylko kiedy znaleźć tu miejsce i czas na cieszenie się tymi aromatami, które już przypadły mi do serca? A które teraz zaniedbuję z powodu praktycznie niekończących się testów.
Dziś na blogowym Fejsbuku zamieściłam taki post:
"Bycie osobą zakatarzoną - a konkretnie zakatarzoną recenzentką perfum - ma jednak pewne plusy. Można przestać przejmować się rozwojem noszonych właśnie perfum i po prostu pachnieć, tak dla siebie.
Można bez wyrzutów sumienia ani śladu poczucia niestosowności próbować zmyć bazę diabelnie cennych perfum marki Roja Dove a kiedy to nie wyjdzie - bezczelnie zapsikać je taniutkim Sephorowym ulepem o zapachu karmelu i toffi a następnie wyjść z domu.
Po powrocie można, nie dbając o to, czy aby pozbyliśmy się ze skóry resztek pachnidła, beztrosko otoczyć się wonią kakaowo-malinowego mleczka do ciała. A już następnego dnia hasać radośnie po świecie w oparach klasycznego Angela.
Czyż to nie piękne?"
No właśnie: czyż nie? :D Już dawno w obcowaniu z pachnącym światem nie czułam takiej swobody, takiej... wolności. Wolności do korzystania z perfum, które kocham lub które po prostu sprawiają mi węchową przyjemność. Co jest tym bardziej groteskowe, że prawdopodobnie nie zaznałabym podobnych emocji, gdyby nie katar, będący wszak udręką dla każdego szanującego się miłośnika perfum. ;)
Nie piszę, że od tej pory będę więcej czasu przeznaczać na noszenie perfum "tylko dla siebie", bo przecież testy i, postępujące za nimi, opisy także tworzę tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności, nie kierując się zainteresowaniem rynku ani chęcią zysku. Jestem sama sobie panią i własnie dlatego mogę pozwolić sobie na przywilej testowania oraz opisywania, czego tylko zapragnę. Poza tym wiem, że nie minie kilka dni od zakończenia niedyspozycji węchowej a znów zacznę testy w dawnym rytmie.
Nie, nie zapowiadam zmiany; zbyt wiele razy kończyła się bowiem na samych deklaracjach. ;)
Chciałam jedynie napisać, jakie to cudowne uczucie móc sobie pachnieć Angelem - i mleczkiem do ciała - i jeszcze La Danza delle Libellule z nadgarstka. Tak po prostu, bez ciśnienia ani przymusu "zachowania neutralności (?) zapachowej". Dla własnej satysfakcji.
Czyli dokładnie tak, jak pewnie większość z Was każdego dnia. :)
___
Dziś, jak wspomniałam, towarzyszy mi klasyczny Angel Muglera. Między innymi.
P.S.
Ilustracja pochodzi z http://195.188.87.10/iplayer/episode/b01sdw1w/You_and_Yours_Digital_exclusion_perfume_homebuilding_crisis/
Rozumiem, że jednak nie był to katar absolutnie zatykający? Wówczas noszenie zapachu stało by się również wolnością...od niego. Doskonale Cię rozumiem - i choć nie prowadzę perfumowego bloga, częściej testuję, niż noszę swoje zapachy. Wyjątkiem jest "noszenie podnosowe", które uprawiam zawsze na ostatnim spacerze z psem, a często upajając się zapachem, którego otoczenie nie znosi. Od wielu tygodni na noc używam podnosowo, czyli miziając się patyczkiem z próbki, Vierges et Toreros Etat Libre, o którym moja przyjaciółka mówi, że pachnie, jak stara tapicerka ze skaju w samochodzie Warszawa. Dla mnie - bomba skórzasto - tuberozowa.
OdpowiedzUsuńKatar zatokowy. :( Paskudna paskuda; niby wszystko czujesz ale cały czas zastanawiasz się, czy aby coś Ci nie umyka, czy nos czegoś nie przekłamuje.
UsuńMam wrażenie, że testowanie w sposób większy czy mniejszy dotyczy wszystkich nas, więc wszyscy mamy zbliżony kłopot. Dosyć zresztą paradoksalny, bo kupujemy flakon z zachwycającą nas zawartością ale korzystamy z nich rzadziej, niż robiłby to "przeciętny użytkownik perfum", ponieważ testujemy zapachy, których dotąd nie znaliśmy. ;)
Podnosowo nie zdarzyło mi się testować chyba jeszcze niczego. ;) Chyba, że źle skierowałam atomizer albo zbyt szybko podniosłam rękę do nosa, niechcący miziając nim jeszcze mokrą skórę. :D Jednak świadomie - nie. Muszę też przyznać, że znalazłaś ciekawy sposób na raczenie się perfumami nielubianymi przez Twoich bliskich.
Nie, Wiedźmo, podnosowo nie testuję - to nie byłoby wiele warte. Podnosowo tylko noszę.
UsuńHihi ja mam tak zawsze i bardzo to sobie cenię wiem że takie testy są niewiele warte ale jak juz mam hurtową ilość próbek to dzieje się istna orgia, testuje nawet na kolanach hehehee.
OdpowiedzUsuńSkąd ja to znam... :P Tę orgię zwłaszcza. ;)
UsuńKurcze jeżeli mamy na myśli ten sam ulep , to powiem szczerze że nie rozumiem jego fenomenu i popularności:( Tofii i nic więcej aż do wymiotów:(Tez tak go odbierasz?
OdpowiedzUsuńMam na myśli taką podłużną, szklaną perfumetkę; szczerze mówiąc nie wiedziałam, że wiąże się z nią jakiś fenomen. Kiedyś był waniliowo-karmelowy zapach marki Sephora z waniliowej serii - ale to nie jego mam na myśli. Ten zapach rzeczywiście jest mocny i zatykający jak, nie przymierzając, kilka krówek włożonych do ust na raz. ;P Jednak kiedy go użyć w małej ilości, wydaje się całkiem przyjemny. :) Oczywiście jeżeli ktoś lubi gourmandy, bo bez tego ani rusz.
UsuńKoniecznie i zawsze bez ciśnienia i przymusu ;) Zdrowia Kasiu !
OdpowiedzUsuńO kurczę! moje oczy widzą u Ciebie Justynę :D
Ja to dopiero jestem mistrzynią kryzysów ;))
UsuńMotto Twojego bloga powinno być nadrukiem na darmowych koszulkach dla blogerów. ;) (I tak, wiem, że brzmi trochę inaczej ale tak własnie skojarzyłam) Bo prawdziwe.
UsuńDziękuję za życzenia! :* Twoje oczy są zdrowe! :D (zawyrokowała samozwańcza okulistka)
Mistrzyni kryzysów? Eee, po prostu lubisz wąchać świadomie, z czystej sympatii dla zapachów. Bez ciśnienia. :)
Mam nadzieję, że już wracasz do formy! Ja się właśnie chyba wygrzebuję :))
OdpowiedzUsuńAczkolwiek nadchodzi wiosna i katar będzie znowu, także muszę sobie znaleźć jakiś temat zastępczy...:D