czwartek, 3 października 2013

W starym Vogue'u

Tauerowska seria Tableau de Parfums to rzadki kwiat. Każda z powstałych dotychczas części jest w pewien sposób wyjątkowa, wszystkie zaś kryją w sobie oryginalne, bogate dusze. No i są po ludzku piękne. :)
Na początek Miriam.


Wąchanie tych perfum przypomina podróż w czasie. Jednak nie dosłowną, lecz pośrednią; osiąganą za pośrednictwem starych gazet, mebli, strojów, sprzętów elektrycznych czy innych przedmiotów z przełomu lat 40. i 50. XX wieku [żeby uniknąć nieporozumień: nie polski przełom tych dekad mam na myśli :> ], znalezionych gdzieś na słonecznym strychu.  Choć doświadczana w podobny sposób rzeczywistość wydaje się niezwykle bliską naszej, to przecież od razu wyczuwamy, jak bardzo obie epoki się różną.
Inaczej wyglądają stare sprzęty, ubrania zrobiono z materiałów odmiennej jakości i oznaczono metkami odmiennymi od znanych nam, nawet kolorowa prasa o modzie wygląda inaczej: teksty są trochę dłuższe, niejednako redagowane a reklamy okazują się równie przyjemne dla oka, co sesje zdjęciowe. Całość, choć doskonale zrozumiała dla człowieka z drugiej dekady XXI w., wydaje się jednak niepodobna, jakby tworzona dla ludzi innych niż my, dla innych umysłów, trochę już obcych mentalności.

Podobnie rzecz ma się z Miriam: teoretycznie stworzonej z mocnych, nasyconych kwiatów, występujących w portfolio Tauera zarówno wcześniej (Une Rose Chyprée), jak i później (Noontide Petals), faktycznie biorącej całą swoją moc jak i retro-ambicje w nawias twórczy. Spory, zamaszysty, nakreślony dzięki irysowym chłodom, sandałowcowo-paczulowej głębi, kwiatowym pyłkom oraz tajemniczemu "czemuś": mieszaninie jakby postarzanego labdanum z równie sędziwym miodem, obu ułożonych na lekko podwędzanej (ale już dawno ostygłej) ciemnej skórze. To wszystko pozwala zassać się czarnej dziurze, rozrywającej poszczególne wonie na atomy i następnie... kto wie? Może zlepiającej z nich zupełnie nową, niepodobną do niczego jakość...? Chcę rozgryźć omawiane pachnidło, jednak nie potrafię przedrzeć się przez ścisły, jednolity pancerz wody. Jest ona dla mnie całością, konstytucyjną jednością stworzoną z klasycznych kwiatów, jasnych lecz staroświeckich drzew, odrobiny słodyczy oraz tej trudnej do nazwania szyprowej świetlistości. Czasem pojawiają się także suche ale sprężyste aldehydy w nowoczesnym wcieleniu (lecz o duchu stanowczo starym), przywodzące na myśl jakaś mniej szklistą wintażową wersję Piątki od Chanel, jednak znikają po kilku minutach, wchłonięte przez przepastne głębiny reszty akordów.
W miarę upływu czasu kompozycja staje się coraz bardziej jasna, więcej w niej jaskrawego blasku, nadal jednak przeważa ogólna matowość dzieła. Choć widzę więcej słodyczy oraz lekko pikantną bazę stworzoną z barokowego retrobukietu i suchego drewna, całość w dalszym ciągu pozostaje dla mnie zagadką. Piękną, nierozwiązywalną, wybrzmiewającą długo tak w nozdrzach, jak i głowie - ale jednak zagadką.
Choć zgadzam się z tezą, jakoby Andy T. posłużył się recepturą Miriam jako podstawą do stworzenia Noontide Petals. :) Najnowszy produkt z podstawowej linii perfum Szwajcara w rzeczy samej wydaje się nieco uproszczoną, bardziej klarowną wersją tajemniczej piękności sprzed lat. Prosto z okładki starego Vogue'a.

Rok produkcji i nos: 2011, Andy Tauer

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, jednak uważam, iż współcześnie także mężczyźni spokojnie mogą spróbować testów. :)
Pierwsze chwile z Miriam cechuje ogromna moc oraz sillage, które z czasem redukują się do wąskiej aury, przy czym - co charakterystyczne  - ani na moment nie wypadają z orbity naszego zainteresowania. Chcę przez to powiedzieć, że pachnidło jest cały czas obecne tuż przy uperfumowanej osobie, towarzyszy nam przy każdym poruszeniu ręki. łatwo się do niego przyzwyczaić, trudno o nim zapomnieć. :)
Na wszystkie okazje.

Trwałość: w granicach pięciu-siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-szyprowa (oraz aldehydowa)

Skład:

akord cytrusowy, geranium, róża, fiołek, ylang-ylang, jaśmin, lawenda, liście fiołka, kłącze irysa, drewno sandałowe, wanilia
___
Dziś Lapis Philosophorum od Oliviera Durbano.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://weetrix.tumblr.com/post/2495684667
2. http://www.internationalposter.com/poster-details.aspx?id=ITL05079

6 komentarzy:

  1. A mnie z Tauerami tak strasznie nie po drodze... Układają się na mnie deczkę kijowo - wszystkie jak leci. W sumie... Powinnam wrócić do nich teraz, kiedy mi się trochę upodobania poszerzyły. Bo recenzja kusi. Dla samej tej wyprawy w przeszłość chociażby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, przypominam sobie, że kiedyś coś takiego pisałaś. Cóż, nie sposób lubić wszystkiego; szczególnie, kiedy owo cóś nie chce z nami współpracować. :) Rozumiem i podzielam opinię (choć w odniesieniu do innych marek/perfumiarzy/konkretnych wód ;) ).
      Jednak sprawdzanie własnych upodobań co jakiś czas też ma sens. Wyprawa w przeszłość była naprawdę zacna. :)

      Usuń
  2. U mnie z Miriam było trochę tak jak z obecnym Shalimarem co prawda nie pachniało mi tak mokrym talkiem polanym terpentyną ale jakoś coś w ten deseń.

    Piękna recenzja opisująca wrażenia tak różne od moich :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ujjj! To brzmi.. bardzo niszowo. :D Jednak chyba nie całkiem zgodnie z intencjami Tauera. ;)
      I chyba na pewno nie chciałabym na sobie takiej Miriam.

      Dzięki. :) Też lubię czytać opinie przeciwne do mojej.

      Usuń
  3. A ja Tauery lubię. nie tyle do pachnienia, co do wąchania. Orange Star, Rose Incense, nawet te okropności wetiwerowe. Są jednak dla mnie bardziej zapachami dla miejsca niż dla osoby. recenzowanych przez Ciebie niestety nie znam, ale zmieni się to, z pewnością.
    Dziękuję za podróż w przeszłość - dla ilustratorki, która czerpie pełnymi garściami z Art Deco i lat 50tych, to przemiła lektura.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja natomiast lubię i do wąchania, i do pachnienia (śmieszne, bo w tej chwili żadnego Tauerowego flakonu nie mam na stanie). Z wymienionych przez Ciebie nie lubię tylko Orange Star, przez nadmiar anyżu.
      A wiesz, że Twój styl przyszedł mi na myśl, kiedy szukałam ilustracji do recenzji? :) Jak też Justyna zobrazowałaby Miriam...? [bo te filmiki ze strony Tableau.. kompletnie mnie nie przekonują] Sampla jednak już dawno obiecałam komu innemu.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )