czwartek, 18 października 2012

"Wyszedł stary mistrz-czarodziej..."

Zaplanowałam sobie na dziś recenzję jeszcze jednego zapachu. Dziwnego, słonego, niepokojącego i fascynującego zarazem. Z pozoru równie nowoczesnego, co marka, która wydała go na świat, jednak kiedy się w niego wgłębić ukazuje kolejne, ponadczasowe oblicze.
I jest to "ponadczasowość", jakiej próżno by szukać w perfumach Creedów czy Guerlain. ;)

Gdyż wynika nie z zachowawczości kompozycji olfaktorycznej a z ducha, który zdaje się trwać od naprawdę wielu, wielu lat. Od setek, może nawet tysięcy. I właściwie zupełnie nie jest tym, czym początkowo się wydaje. Czy widział ktoś z Was kiedy kruka w trzewikach? ;) Do tego z postawionym kołnierzem - czego? Płaszcza z własnych piór...? I jeszcze ze źdźbłem trawy, nonszalancko zwisającym z dzioba?
W tym musi kryć się magia. :D

I rzeczywiście, jest. Ukryta w ciężkich zwojach materiału, w mgle gęstej jak mleko, wśród konarów starego, poplątanego drzewostanu. W baśniowym świecie zawieszonym gdzieś pomiędzy wizją spopularyzowaną przez prozę braci Grimm a tą zrodzoną w umyśle Terry'ego Pratchetta.
Takim zapachem jest Grev marki Slumberhouse.

"Cwałem! Cwałem! 
Prądy, rwijcie! 
Fale, mknijcie 
Rączym pędem! 
W nurcie bujnym i wspaniałym 
Ja się dzisiaj kąpać będę".

Kompozycja otwiera się akordem ostrym, w pewien nietypowy (bo naturalistycznie morski, by nie rzec: stęchły czy wręcz: mulisty ;) ) sposób świeży oraz - co w takim kontekście nie powinno dziwić - bardzo słony. Słony aż do goryczki, do tego zręcznie rozmajony dodatkiem olejku sosnowego. Wiecie, takiego,  jak do inhalacji górnych dróg oddechowych. ;) Mamy więc żywiczny las tuż nad brzegiem wzburzonego morza.

"Rusz się, stara miotło, nuże! 
Wdziej ten kabat obszarpany! 
Że ci nie nowina służyć, 
Dziś mnie uznaj swoim panem!"

Później kompozycja poczyna wirować, do grubych brył soli, pozostawionych na pokrytych mułem brzegowych kamieniach dołącza akord dymny i ciemny, trudny do zdefiniowania; coś jak lubczyk zmieszany z balsamem tolutańskim, elemi oraz odrobiną kamfory. :D A do tego wspomniany olejek sosnowy. Dziwna sprawa, żeby coś takiego okazało się morskie, żywiczne, słone i jednocześnie bardzo gładkie, przyjemne dla nosa, rzeczywiście zdające się bez problemu udrażniać zatkane nosy. ;) Rzecz pozornie groźna a jednak ułożona w sposób lekki, wpadający w ucho [powiedzmy, że w ucho ;) ], pełen wystudiowanej przyjemności. W tej chwili Grev przypomina mi znacznie łagodniejszą wersję Incense Normy Kamali.
I potrzeba kilku chwil, by dał się zauważyć kolejny niespodziewany akord...

"Stańże na dwóch nogach, 
Łbem na kiju chwiej! 
Chwyć konew! 
I w drogę! 
Wodę czerp i lej!"

Silna słoność, nuty morskie równie niebanalne, pozbawione akcentów jednoznacznie drzewnych, jakże odmienne od Turquoise Oliviera Durbano, później dokonujące dosyć nietypowej wolty [o nietypowości za chwilę] ku opisanej szalonej żywicy, dopiero po kilkudziesięciu minutach ujawniają, co stało za ich chłodną, metaliczną świeżością. Było to, moi Mili, transparentne choć połamane na drobne szkliste drzazgi, niczym one ostre irysowe masło. Zaś owa dziwna mieszanka elemi z kamforą okazuje się w istocie ślicznym eugenolowym woalem goździków! I już rozumiem, jakich skojarzeń dokonał niezależnie od woli mój mózg: punktem, w którym stykają się kamfora, goździki oraz zamorskie żywice jest Serge Noire Lutensa! ^^ W jakiś sposób musiałam przestawić miejscami obie wonie, bardzo przecież charakterystyczne i dzięki temu rozpoznałam w Grev nieistniejące nuty. Ale narobiłam bigosu! ;) Niczym Franek Dolas; oraz pewien cwany czarodziejczyk.
Wracając jednak do omawianego pachnidła: po dalszych kilku chwilach mam możliwość obserwować, jak cała ta szalona parada nut uspokaja się i opada na ziemię, z pozoru tylko bezwładnie. W rzeczywistości wszystkie akordy leżą w idealnym, takim jak na wstępie, porządku, dla bezpieczeństwa dodatkowo przykryte lekką warstwą niemęczącego, irysowego pudru. I na tym właśnie polega wspomniana nietypowość Grev. Pachnidło, choć wydaje się zmieniać w czasie, może nie na kształt piramidy co przenikających się wzajemnie,  wirujących wokół wspólnego środka ciężkości sfer, istotnie pozostaje tworem tradycyjnie i ściśle amerykańskim. Wytracającym moc, lecz nie zezwalającym na spektakularna woltę poszczególnych nut. Czasem tylko jedne chowają się za drugie, by po chwili wrócić znów, być może w zmienionym kostiumie (jak irys).

Dzieje się tu dużo; są emocje oraz pewien dramatyzm, jednak od początku możemy być pewni dobrego zakończenia historii. Jak w opowieści, którą ilustruje skojarzona przeze mnie z Grev melodia. :)
Przed Państwem Uczeń czarnoksiężnika!
Kompozytor: Paul Dukas, grali: Filharmonicy Nowojorscy, za pulpitem dyrygenckim stał: Leonard Bernstein. Tak, ten Bernstein od West Side Story. ;)


I w ten oto sposób po raz kolejny tradycji stało się zadość. :) Slumberhouse nie może obejść się bez skojarzenia z dziełem muzyki klasycznej. A w tym konkretnym przypadku, także z pewną balladą pewnego niemieckiego poety. ;) Klasyka rządzi!

Za próbkę perfum chciałabym podziękować Dominceb oraz Imbrze. :* Obu naraz. :D


Rok produkcji i nos: 2009, ??

Przeznaczenie: świetnie wyważony zapach typu uniseks [choćby dlatego, że chyba wszyscy edwardiańscy dżentelmeni zdążyli opuścić nasz łez padół ;> ], o mocy początkowo znacznej, z czasem redukującej się do średniej, zawsze natomiast wyczuwalny bez trudu dobrych kilka centymetrów nad skórą.
Na okazje raczej niezbyt formalne (chyba, że ktoś się uprze ;) ).

Trwałość: w granicach sześciu-siedmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład:

balsam kopaiwowy, żywica jodłowa, goździki (przyprawa), kłącze irysa, drewno cedrowe, brzoza

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://pinterest.com/pin/234327986831492024/

Cytaty natomiast zaczerpnęłam z Ucznia czarnoksiężnika pióra Johanna Wolfganga Goethego, w przekładzie Hanny Januszewskiej.
Przy okazji polecam Wam starą ale dobrą etiudę filmową Studia Walta Disneya, w której wykorzystano zarówno muzykę Dukasa jak i jej poetycki pierwowzór. W roli niesfornego ucznia: Myszka Miki. ;)

7 komentarzy:

  1. Jesteś okrutna, żeby taką recenzję...!! ;P
    Grev mi jakoś niestety umknął i teraz ten fakt nie będzie dawał mi spokoju ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przymiotnik "słony" w pierwszym zdaniu zelektryzował mi zmysły i odgonił senność. Uwielbiam słone zapachy.

    Ale gdy doszło do mej świadomości, że rzecz dotyczy pachnidła od Slumberhouse mój zapał ostygł, jeszcze nie spotkałam tak sygnowanych perfum które układałby się na mnie dobrze i które by mi się podobały, tak po prostu po ludzku.
    Grev jednak trzeba będzie poznać. Dla tej słoności własnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Akiyo - jaka tam okrutna, po prostu wredna jestem! ;D
    Z tego co pamiętam, Grev Sabbath pachniał rybami - i zresztą z taką właśnie adnotacją otrzymałam próbkę: "uwaga, ryby!". ;) Więc bywa różnie.

    Rybo - ups, właśnie zauważyłam, że popełniam mały nietakt, wpisując odpowiedź do Ciebie pod tą dla Akiyo. ;) Ale mam nadzieję, że się nie obrazisz? :) [chciałabym "machnąć" obie za jednym zamachem]
    Grev jest słony. Bardzo, bardzo słony. Choć tak dosłownie to nie przez cały czas.
    Slumberhouse wypuszcza specyficzne dzieła: nowoczesne, a nawet ponowoczesne, postindustrialne, nie związane ściśle ani z Naturą ani z Kulturą. Naprawdę niezależne i naprawdę trudne. Specyficzne. Ergo: rozumiem, że czasem mogą wydać się nieprzekonujące albo wręcz nieciekawe. Bywa.

    Swoją próbkę już komuś przyobiecałam, więc niestety nie mogę podzielić jej między Was. Szkoda, bo fajnie byłoby, gdybyście ten zapach poznały.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skoro Grev rybami pachnie to tym bardziej muszę go poznać. Słoność i moja imienna rybia nuta mogą być intrygująco- zwłaszcza jeśli w podstawie nie ma za dużo irytującej Slumberhousowej lukrecji.

    OdpowiedzUsuń
  5. O psiakość , jeżeli to tak pachnie, jak brzmi Uczeń Czarnoksiężnika , którego uwielbiam to chyba będzie muszmieć :)))
    A Disneya znam tylko z relacji , nigdy go nie zdołałam obejrzeć , nad czym płaczę rzewnymi łzami :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Rybo - lukrecji? Raczej nie, choć za nic nie ręczę. Możliwe, że już się do niej przyzwyczaiłam i przyjęłam z dobrodziejstwem reszty Slumberhouse'owego inwentarza. ;)
    A zapach poznać warto na pewno.

    Parabelko - o tak, Uczeń to naprawdę świetna opowieść, muzyczna i literacka (trochę szkoda, że nie "czuję" go w oryginale; ale może do tego wypadałoby porządnie poznać niemiecki? ;D)
    Nie płacz już, film jest na YouTube. :D Wpisz The Sorcerer's Apprentice w tamtejszą wyszukiwarkę a charakterystyczna postać Mikiego z pewnością wyskoczy w jednym z pierwszych wyników. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )