Mam trzy zapachy świeżuteńko po premierze na florenckich targach Pitti Fragranze. Zdobyte przez niejakiego Jaroslava, posiadającego nielichy dar przekonywania. Jarku, dzięki! :*
Ową trójkę opatrzono wspólnym logo Cognoscenti. Słowo to oznacza mniej więcej tyle, co 'koneser', osoba "młoda ciałem i duchem, interesująca i zainteresowana, ukulturalniona oraz zaciekawiona kulturą" [ten dłuższy opis wzięłam z internetowej strony marki]. Zatem już na wstępie wiemy jedno: nowo powstały brand zamierza trzymać się z dala od wyścigu szczurów branży kosmetycznej, nie w głowie im tani poklask oraz nastawienie wyłącznie na słupki sprzedaży. Tiaaa... ;)
Choć ideę podziwiam i chętnie uwierzyłabym w jej szczere intencje, z perspektywy przeszło tygodniowej znajomości z pachnidłami Cognoscenti nie za bardzo widzę dlań poparcie w faktach. Na wysmakowany nonkonformizm perfumy te są po prostu zbyt jasne, zbyt lekkie i nowoczesne, zbyt wiele "lata" po nich nowomodnych składników, bym była w stanie uwierzyć w całkowitą dowolność w tworzeniu olfaktorycznych kreacji. A może po prostu mam zwichrowaną skalę? Bo indywidualistką jest Laurie Erickson z Sonoma Scent Studio a wszystko, co poniżej to pokazówka czy wręcz ordynarny pic na wodę?
Na pewno moje prywatne upodobania mają tu wiele do powiedzenia.
Na ile jednak, skoro doceniam gładką, jasną urodę pachnideł od Cognoscenti? Nie wiem.
Ale posłuchajcie. ;)
Idąc za porządkiem postanowiłam w pierwszej kolejności zająć się pachnidłem opatrzonym niezwykle oryginalnym tytułem No. 1 [zagadka: trochę sobie żartuję czy też piszę całkiem poważnie? ;)].
Aromat ów, przejrzysty, odrobinę pikantny, o nucie irysa z początku szklisto-pikantnego, później nieco pudrowego, jak w Shalimar Parfum Initial, perlistego dzięki dodatkowi soków ze skórki grejpfruta, lekko gorzki dzięki szałwii a na zakończenie - irysa mydlanego, wiotkiego, rozszczepiającego akordy cytrusów, ziół, lekko słonej figi [jeszcze jedno, bardzo luźne, nawiązanie do porządnego jak rzadko zapachu z półek perfumerii głównego nurtu: Womanity Muglera, choć znacznie rozcieńczone].
I nawet kiedy po kilkudziesięciu minutach figowe owoce zmieniają się w mleczny sok wypływający z rozciętego konaru, irys bez pośpiechu przeistacza się w kolejne kruche mydlane bańki a do całości dołącza wyważony i na dokładkę ledwie zasugerowany akord zamszu, No. 1 pozostaje pachnidłem ewidentnie świeżym, delikatnym, radosnym.
Jeszcze nie młodzieżowym, choć już zdecydowanie nie dziecięcym. :) Świetnie wymykającym się jakimkolwiek kulturowym normom płci. Dorastającym w realiach gender-free, budzącym nie niepokój [wszak płeć jest jednym z podstawowych kryteriów, dzięki którym nasze głowy porządkują rzeczywistość dookoła nas] a błogość, pragnienie całkowitej harmonii ze światem. Jakbym była nie człowiekiem a pozbawionym emocji i, tak, płci - aniołem. Problem w tym, że wcale nie chcę nim być. ;)
Porzucam więc No. 1 i udaję się w świat kolejnego z dzieł Cognoscenti. :)
W Numerze Szesnastym liczba kusicieli na mililitr zapachu jest chyba największa: kwiat lipy (w perfumach chyba jeszcze nie spotkałam), liście pomidora (kocham od czasu poznania Eau de Campagne, lata temu), olibanum, tytoń, benzoes, skóra, oud... Nie można się nie zaślinić. ;] Teoria kusi; a jak rzecz wygląda w praktyce?
Ano dobrze. ;) W pierwszych chwil prześwieżo i przezielono, z wyraźnym akordem kwasoty pomidorowych liści, który chwilkę później ogrzewa się i jakby przyprósza suchym, roztartym w dłoni czarnoziemem. Lecz i to wrażenie okazuje się krótkotrwałe, gdyż chwilę po nim wyczuwam coś bardziej plastycznego, nie zielonego, nie kwaśnego ani ziemistego a gładkiego, odrobinę mlecznego, troszkę miodowego, leciutko skórzanego; wprawiającego w stan niczym niezmąconej błogości, luzackiego rozleniwienia. To kwiat lipy; może nie odwzorowany ze szczególnym pietyzmem, jednak na tyle wyraźny i piękny, by mógł urzekać bez większego trudu. :) Towarzyszy mu benzoes, dzięki któremu osiągnięto wspomniany efekt skórzanej mleczności, niebanalny, prosty i czarujący. I trzeba kilku naprawdę długich chwil, by pachnidło osiadło na skórze, by mleko z ostatnimi tchnieniami soczystości pomidorowej posoki odeszły w świat. Dzięki temu kompozycja schnie oraz stabilizuje się; kwiat lipy pojawia się w bardziej dosadnym, miodowo-ziołowym wcieleniu, ni to słodkim ni to goryczkowym. Towarzyszą mu ciepłe akcenty drzewne, żywiczne choć nie kadzidlane. Suche, zachowujące w swoich złocistych bryłkowych ciałach wspomnienie podzwrotnikowego słońca i zręcznie konfrontujące je z klimatem lata środkowoeuropejskiego. Całość jest odrobinę słodka, nieco gorzka, mirrowo wiercąca się po skórze, z oudem pełniącym funkcję identyczną, co w przypadku Hommage à l'Homme od Lalique czyli jedynie spinającym olfaktoryczną konstrukcję, dalekim od zdominowania jej.
Co dominuje w No. 16? Otóż nic - i to jest właśnie najwspanialsze! :) W pachnidle tym osiągnięto (chyba) ideał pełnej symbiozy tego, co w lecie najwspanialsze. Aż chciałoby się rozłożyć na kocu ukrytym w cieniu drzew, z ciekawą książką oraz napojem chłodzącym na podorędziu. Z okularami słonecznymi opartymi o włosy, w ulubionych letnich spodenkach...
Zaraz, zaraz! Przecież ja nie znoszę lata! ;))
Skoro Szesnastka zdołała tak mocno oderwać mnie od rzeczywistości, to jaki będzie - póki co - ostatni w kolekcji Numer Dziewiętnasty?
No cóż, jak wskazuje obrazek, No. 19 sprawił, że wróciłam z powrotem na ziemię. Z hukiem i łoskotem; właśnie rozcieram obolałe ciało. Jak nic będą siniaki - ale dobrze przynajmniej, że niczego sobie nie złamałam. ;P
Bo o ile pierwsza z omawianych mieszanek okazała się przyjemna a druga bardzo, bardzo dobra, w trzeciej nie znalazłam niczego dla siebie. Co jest "zasługą" przede wsyztskim nasion marchwi, jednej z ostatnich a szczerych olfaktorycznych antypatii, na jaką sobie pozwalam. ;) Ale cóż poradzić na to, że perfum z marchewą w roli głównej najzwyczajniej w świecie nie znoszę? Że męczą mnie i przyduszają do ziemi?
Że tak często towarzyszący im irys szybciuteńko układa się na mnie w zapach na wpół zgniłych kawowych fusów, zimujących w stercie kompostu [dzięki którym Bois d'Ombrie nie mają u mnie najmniejszych szans]? Taki właśnie jest No. 19, wstrętna, hegemoniczna, toksyczna marchewa. Podlana cielesno-słodkim sosem z orchidei, wanilii oraz puchatego labdanum, nieco zmącona gorzkim pudrem z lawendy, nadal pozostaje marchewką. I tylko marchewką. Marchewkowym sokiem na skraju skiśnięcia. Marchewką gotowaną z groszkiem, która stojąc zapomniana w kącie lodówki, zdążyła już zrobić się śliska. Jakąś obrzydliwą marchewkową makabrą.
Jakaś klątwa z tymi karotami w perfumach: Citrine Durbano, Ogródek Nilowy, I love les carottes, Brudny Angol [znaczy się, Dirty English od Juicy Couture oczywiście ;> ], słynne Bois d'Ombrie... Za dużo jak na jedną zbolałą wiedźmę. ;)
Proponuję więc, by perfumiarze wraz z markami zwiększyli różnorodność. ;) Od dziś marchewka niech będzie passé. Jako pasjonatka oczekuję perfum o zapachu ziemniaka, buraków, gotowanej kapusty, kalafiora czy fasoli. :> Na dokładkę jeszcze cebuli, a co!
No. 1
Rok produkcji i nos: 2012, Danielle Sergent
Przeznaczenie: bliskoskórny zapach typu uniseks. Bardzo dyskretny, więc nadaje się nawet na okazje bardzo oficjalne, byle dzienne. ;)
Trwałość: w granicach pięciu-sześciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża
Skład:
różowy grejpfrut, bergamotka, figa, ylang-ylang, szałwia, drewno tekowe, jasne piżmo, zamsz
No. 16
Rok produkcji i nos: 2012, Danielle Sergent
Przeznaczenie: ciepły, doskonale wyważony zapach typu uniseks, otaczający ciało dosyć ścisłym woalem, który jednak z bardzo bliska staje się wyraźny. :) Na okazje mniej formalne.
Trwałość: około siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna (oraz skórzana)
Skład:
liście pomidora, kwiat lipy, szałwia, benzoes, mirra, tytoń, kadzidło frankońskie, oud, skóra
No. 19
Rok produkcji i nos: 2012, Danielle Sergent
Przeznaczenie: zapach uniseksualny i raczej bliski skórze. Na okazje dzienne [chyba, że woń marchewki macie za szczególnie elegancką tudzież afrodyzjakalną ;> ].
Trwałość: jakieś pięć do siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża (a także kwiatowa)
Skład:
nasiona marchwi, wetyweria, ylang-ylang, lawenda, ambra, wanilia, benzoes, labdanum
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://sunsurfer.tumblr.com/
2. http://pinterest.com/pin/271834527478974465/
3. http://9gag.com/gag/4207821
Piękny opis.Taki wiosenny:)
OdpowiedzUsuńDziękuję
Wrażenia zapachowe mieliśmy podobne:)
Opis wiosenny, bo i zapachy pełne słońca. Nienachalnego. Faktycznie, jak nie w lecie, kiedy potrafi ono męczyć wulgarnością... :>
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję Tobie; poznanie tych zapachów było niekłamaną przyjemnością. :)
Podobne, tylko Tobie No. 19 się podobał. ;)