Nadchodzi czas w roku, który zazwyczaj bardzo lubię. Listopad.
Ważny już od pierwszego dnia. :)
Kiedy to nie jest istotne dla mnie targowisko próżności we wszystkich jego odsłonach, gdy ignoruję postępujące spłycenie wartości, jakie winny nieść nam dni Zaduszne. Nie mają one dla mnie znaczenia [jeśli już, to najwyżej stricte antropologiczne, kiedy obserwując swoją - lecz i cudze - rodzinę czuję się, jak etnograf wśród przedstawicieli jakiegoś wielce egzotycznego plemienia. ;]. Przelatują mi przez palce niczym woda.
I tak przeminą. Jak wszystko.
Jak wszyscy.
Dzień Wszystkich Świętych jest dla mnie intymny.
Nawet beethovenowska Sonata Księżycowa, w mediach męczona wówczas na wszystkie możliwe sposoby, zdołała jakoś zrosnąć się ze stanem mego ducha w czas Zaduszek. Czasem, kiedy o tym myślę, czuję się trochę (w śmiesznie pomniejszonej skali!) jak pasażerowie słynnego amerykańskiego lotu American Airlines z 11 września 2001 roku: ludzie wychowani na kiepskich filmach o osiłkach ratujących świat - lub choć rodzinę prezydenta USA - przed zagładą, którzy poczuli, że w chwili zagrożenia nie mogą wypaść gorzej od nich. I nie wypadli.
Stając się jednocześnie chyba najbardziej tragicznymi bohaterami tego dnia.
Pierwszego listopada myślę o wielu osobach. O osobach, o zdarzeniach, o myślach, słowach, uczynkach - tych złych i tych dobrych. Staram się, spoglądając w rozsnutą przez tysiące drobnych światełek łunę, objąć wspomnieniem jak najszerszy ułamek własnej świadomości, każdej osobie, który kiedykolwiek w jakikolwiek sposób mi brakowało (a o której wiem, że odeszła już z tego świata) poświęcić choć drobną myśl. Jedno wspomnienie to jeden ognik.
I nawet nie zdołam się zorientować, kiedy nad moim sercem jaśnieje identyczna łuna, co nad cmentarzem.
Czy można być świętym bez Boga?, zastanawiał się Jean Tarrou. Wierzę, mimo wszystko wierzę, że tak.
"Płomień powoduje zniszczenie, unicestwienie tego, co stare, zużyte i złe, a tym samym zapowiada pojawienie się nowego życia. Powodując destrukcję, ogień doprowadza więc przedmiot czy postać do stanu amorficzności, który jest niezbędnym warunkiem ponownych narodzin, w nowej już formie (jak Feniks powstający z popiołów). Rozjaśniając mrok nocy, która - jako metonimia śmierci - odwzorowuje porządek zaświatów będący zaprzeczeniem ludzkiego, światło ognia pozwala nadać ład widzialnemu światu i czyni rozświetlony obszar domem człowieka".
Piotr Kowalski, Kultura magiczna. Omen, przesąd, znaczenie, wyd. Naukowe PWN, Warszawa 2007, s. 371.
Ogień, jego blask i ciepło czyni każdy kawałek kuli ziemskiej domem zgromadzonych wokół niego istot - ludzi ale także ich zwierzęcych towarzyszy - choć w drobnym stopniu. Będąc symbolem śmierci, oddala ją. Jako dawca życia, może nam przynieść zagładę.
Ogień, ta ambiwalentna siła, to my.
Czujemy to podświadomie, dlatego nadaliśmy mu tak ogromne znaczenie.
Czy ogień, jako naturalne panaceum na szerzącą się zarazę jest w stanie powstrzymać również śmierć?
Chcielibyśmy tak myśleć. Wierzymy w to.
Jednak od śmierci uciec nie możemy.
"Wiem na pewno, że każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem, nie, nikt na świecie nie jest od niej wolny..."
Pochylmy więc przed nią czoło. Choć raz, jeden raz w tym naszym chorym, unikającym trudnych tematów świecie.
P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://wd2.photoblog.pl/np1/201202/EE/115755721.jpg
2. http://x.garnek.pl/ga4267/24d7e04068b07ba7669218a3/noc_wszystkich_swietych.jpg
3. Artur Grottger, Puszcza, czyli pierwszy z cyklu kartonów pod wspólnym tytułem Lituania. Mój prywatny symbol wszystkich Świętych oraz Dnia Zadusznego. :)
Mnie Księżycowa nie kojarzy się ze Wszystkimi Świętymi , w przeciwieństwie do bachowskiej Arii na strunie G i Kanonu Pachelbela , katowanych przez TVP od rana do nocy , wrrrr .
OdpowiedzUsuńA w ogóle to bardzo lubię Wszystkich Świętych .
Tak pop kultura nie lubi pochylania się nad śmiercią. Dziękuję za ten wpis nawet nie wiem co tu jeszcze dodać. Ja tez potrzebuję tego czasu i też odcinam się od jarmarku wokół panującego. Może mam to szczęście, że umiem tego nie widzieć, skupiam się na sobie i swoich myślach na cmentarz chodzę po zmroku, żeby mniej widzieć. Rok w rok mi się udaje.
OdpowiedzUsuńPiękny wpis, ale ja nie przepadam za polskim listopadem, właśnie za jego słowiańską "pogańskość", skupienie na śmierci, brak nadziei. Jest zbyt smutny, do bólu tutejszy, obezwładniający. Zbyt sugestywnie wtłacza człowieka w tryby przyrody, w zamknięte koło, z którego jakoby nie sposób się wyrwać. Uprzedmiotawia. Nie wiem, jak to z nami jest, być może żyjemy w chorym świecie, ale celebrację życia trzeba uznać za dowód żywotności, a nie choroby.
OdpowiedzUsuńParabelko - Aria na strunie G, zgoda; jednak Kanon Pachelbela to klasyczny przypadek "melodii ślubnej" z filmów produkcji USA. :P Przy czym, coby uczynić zadość 'charakterowi uroczystości', Kanon przestaje być kanonem a staje się ckliwym rzępoleniem jednej i tej samej melodii na wciąż te same instrumenty, raz za razem, przez niezmordowany (a pewnie i przygłuchy, skoro może to wytrzymać :] ) kwartet smyczkowy. ;>
OdpowiedzUsuńZe Wszystkimi Świętymi kojarzę jeszcze 'The Show Must Go On' Queenów oraz 'Łatwopalnych' Maryli Rodowicz. Co też ma pewien urok i dodaje tym dniom nostalgicznego, niechby i sztucznie spłyconego, charakteru.
Polu - nie tylko nie lubi, ale wręcz nienawidzi mówić o śmierci. Co jest ty, bardziej kuriozalne, że - kiedy śmierć wreszcie sama wita do pop-świata - kultura masowa potrafi w koncertowy sposób przyrządzić, podać, przeżuć, przetrawić i wydalić nawet rozpacz i żałobę. Od Hendrixa przez księżnę Dianę po Amy Winehouse.
Dlatego tak bardzo cenię postawy identyczne, do Twojej. Osoby, które potrafią odwrócić się plecami do całej tej powierzchownej otoczki, którą człowiek nakłada na wszystko, co go przerasta, od zawsze, i starać się skupić na tym, co naprawdę istotne.
Tak trzymaj! :) Tak trzymajmy wszyscy.
Serious Sam - Twoje prawo darzyć sympatią i antypatią te chwile w roku, które chcesz. :)
OdpowiedzUsuńOsobiście nie mam nic przeciwko "pogańskości" listopadowych obrzędów. Zresztą, pewnie tak samo myśleli słudzy Kościoła w średniowieczu, wprzęgając rodzimowiercze praktyki w tradycję świąt religii, którą właśnie zaszczepiali na danym gruncie. ;) Zresztą rzecz dotyczy bodaj wszystkich świąt, od najbardziej znanego przypadku Nocy Kupały-Nocy Świętojańskiej, przez Boże Narodzenie i Wielkanoc, po Wszystkich Świętych właśnie. :D
To samo działo się wszędzie, gdziekolwiek pojawiły się wielkie religie monoteistyczne. Bo w politeizmie sprawa była znacznie prostsza: bogów "zastanych" po prostu włączało się do własnego panteonu. I mógł ich wyznawać, kto chciał i gdzie chciał. ;) Jak Mitrę w starożytnym Rzymie. :)
Natomiast nie zgodzę się z Twoją sugestią, jakoby człowiek nie był częścią przyrody, która nie toczyła się rytmie kołowym. Nie wiem, jak Ty ale ja chyba nadal jestem ssakiem z rzędu naczelnych, zwierzęciem stałocieplnym, które w dalszym ciągu musi jeść, pić, wydalać i spać, by móc w ogóle funkcjonować. ;)) A robię tak od lat, co dzień jedząc i wydalając, pracując i wypoczywając. Bez różnicy: wiosna, lato, jesień, zima, wiosna, lato, jesień, zima, wiosna... :>
Celebracją życia, zgoda. Świetna, godna uwagi sprawa. Jednak należy umiec odróżnić ją od hedonistyczno-egoistycznego zaniku hamulców w zabawie. Odpoczynek od cięższych myśli sprawnie i bez kłopotów oddzielać od gnuśnienia w unikaniu tematu za wszelką cenę. Generalnie swój pogląd na te sprawy wyraziłam tutaj:
http://pracownia-alchemiczna.blogspot.com/2011/12/sodkie-halloween.html
Jeśli będziesz miał kiedyś wolną chwilkę i chęć przeczytać, zapraszam. :)