Jak gdyby nigdy nic. Nawet nie wiem, czy wciąż jest taki sam, czy też zmienił się nie do poznania. Nie mogę tego wiedzieć, ponieważ w chwili, kiedy nas opuszczał, mnie... po prostu nie było jeszcze na świecie.
Zapach-legenda. Fougère Royale od Houbigant. :)
Powstała w roku 1882 Królewska Paproć zapoczątkowała nowy nawet nie nurt, co najprawdziwszą, potężną a rwącą rzekę w perfumiarstwie. Ujmując w całość, nazywając i inspirując zestaw akordów, który przez całe lata zaspokajać miał olfaktoryczne potrzeby eleganckich mężczyzn w świecie Zachodu.
W końcu zniknęła. Pokonana przez nowe trendy, zmieniające się wizje męskości oraz całą globalizującą się rzeczywistość. Zanim jednak odesłano Paprotkę w niebyt, zdążyła porządnie namieszać w świecie męskich pachnideł, stając się inspiracją dla takich niewątpliwych ikon, jak Vetiver czy Habit Rouge od Guerlain, Xeryus marki Givenchy, Green Irish Tweed od Creedów, Drakkar Noir marki Guy Laroche, Pasha od Cartier, Sartorial Penhaligon's, Rive Gauche pour Homme i Kouros od YSL, arcysłynny Old Spice, Uomo marki Krizia, Active Bodies marki Adidas, Fleur du Mâle Gaultiera, nawet Terre d'Hermès. A także wielu, wielu innych... Wszystkie one miały swój początek w kompozycji Paula Parqueta z drugiej połowy XIX w.
Nic dziwnego więc, że ostatnimi czasy dom perfumeryjny Houbigant postanowił wskrzesić legendarny zapach. Zaś perfumowi maniacy z całego świata rzucili się, by na własnym ciele przetestować ową legendę. :) Rzuciłam się i ja. Choć zajęło mi to dwa lata. ;)
A oto, czego się dowiedziałam.
Otóż nie podlega żadnym wątpliwościom, że Fougère Royale powstało w którejś z zaprzeszłych epok. Typową, gorzko-korzenno-ziołową mieszankę z cytrusami i lawenda w roli zachęcacza a ciepłymi drewnami w towarzystwie suchego mchu dębowego jako ostatecznym szlifem trudno byłoby przypisać zadowalającym rezultatom testów wśród współczesnych odmóżdżonych nastolatków, dobranych do tego celu specjalnie przez osobę w rodzaju Ann Gottlieb (jedną z winowajczyń obecnej degrengolady perfumiarstwa głównego nurtu). :] Nie, nastolatków szukających "sexy zapaszków" z całą pewnością nie zaproszono do współpracy. I całe szczęście!
Dzięki temu mamy okazję cieszyć się klasycznym, staroświeckim pięknem
mieszanki o otwarciu czystym, nieco gorzkim, balsamicznym. Przesyconej
aromatami wytrawnych olejków ze skórki garbnikowo-słonecznej cytryny
oraz lekko skórzanej bergamotki, ślicznie otoczonych rzadko już dziś
spotykaną świdrującą przegrody nosowe lawendową goryczką. Wśród premier
ostatnich lat niełatwo znaleźć drugie perfumy o uwerturze tak czystej
oraz zachwycającej surowym pięknem.
Szczególnie, że Królewska Paproć nie daje nam marznąć długo, nabierając co prawda geraniowej ziemistości, lecz równie szybko rozmywając ją (a także lekkie skórzane nutki z wytrawnym, antyseptycznym lawendowym olejkiem) w delikatnej jasności oraz słodyczy niepozornych kwiatków rumianku, w plastycznym woalu z róży oraz nęcącego goździka. Który zresztą układa się na mojej skórze tak ładnie, iż wkrótce przestaje być kwiatem a zaczyna czymś w stylu goździkowej kwiato-przyprawy; lekko słodkiej ale i eugenolowej. Bez żadnych przeszkód zawierającej sojusz z rudą, świeżo startą na proszek korą cynamonowca. :) Dzięki nim w olfaktoryczny pejzaż dyskretnie a łatwo wkrada się kumarynowa słodycz bobu tonka, pięknie zestalająca się z pozostałymi przyprawami. Zaś akordy klasycznie już aromatyczne, jak bergamotka, cytryna, geranium czy lawenda [z której wiele już nie zostało] z ulgą witają pojawienie się suchego, postarzanego za pomocą paczuli drewna cedrowego (może też kilka drzazg sandałowca tudzież akcentów brzozowych? Lub dębiny?), nasyconego tonkową kumaryną dębowego mchu a także łagodnej cielesności na bazie syntetycznej acz niezbyt słodkiej ambry oraz jasnego labdanum. Ziołowego, naturalistycznie drzewnego - a nawet "paprociowego" ;) - szyku nadaje ostateczne wykończenie mieszaniny liśćmi szałwii o sucho-goryczkowym zapachu.
Piękna jest Fougère Royale. Piękna i naprawdę starannie przemyślana, co daje się zauważyć już po pierwszym teście aromatu.
Choć czy rzeczywiście oddaje woń klasyka sprzed lat? Już nawet nie z chwili premiery, bo wiara w to byłaby z mojej strony naiwnością, lecz z powiedzmy lat 50. XX wieku? Chyba jednak nie. Na ówczesne standardy 'nasza' wersja FR z pewnością okazałaby się zbyt spokojna, zbyt cicha oraz dyskretna. O mocy, którą ówcześni miłośnicy pięknych woni spokojnie mogliby nazwać "rachityczną", chociaż ja chętnie określę ją mianem "umiarkowanej". Także sama kompozycja zapachowa wydaje się raczej nawiązywać do wzorca sprzed lat, jej unowocześnienie jest ewidentne. Lecz nie widzę w tym niczego złego. Aby móc dalej cieszyć maniaków swoim pięknem, Fougère Royale musi sprzedawać się wśród wszystkich zainteresowanych grup, z całkowitymi olfaktorycznymi mugolami na czele. ;) A taką cenę jestem w stanie bez wahania zapłacić.
Zastanawiając się, marząc, mając nadzieję na to, że śladem Paproci Królewskiej podąży sławny Chypre Cotyego, protoplasta wszystkich szyprów pachnącego świata. ;)
Rok produkcji i nos: [1882] 2010, [Paul Parquet] Rodrigo Flores-Roux
Przeznaczenie: wyśmienity przykład klasycznej męskiej elegancji w nieco nowocześniejszym stylu. :) Jak sama "klasyczna męska elegancja", współcześnie bez cienia wątpliwości nadaje się także i dla kobiet. O mocy niezbyt silnej i sillage początkowo umiarkowanym, z czasem redukującym się do niezbyt ścisłej aury.
Na naprawdę wszystkie okazje [uniwersalność godna pierwowzoru ;) ].
Trwałość: w granicach sześciu-ośmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczna
Skład:
Nuta głowy: lawenda, bergamotka, zioła śródziemnomorskie, rumianek
Nuta serca: geranium, róża, goździk (kwiat), rondeletia, cynamon
Nuta bazy: bób tonka, paczuli, szałwia, ambra, mech dębowy
___
Dziś noszę Sycomore z butikowej linii Chanel.
P.S.
Druga ilustracja pochodzi z http://www.markgrechanik.com/scotch-and-adventure-in-the-scottish-highlands/
Recenzja bardziej niż zachęcająca. Ja także poluję na próbkę "nowego" Houbiganta ale jeszcze bardziej chciałabym poznać oryginał. Ciężar legendy i paproć, elegancja i tajemnica.
OdpowiedzUsuńHahaha- chyba oglądałyśmy te same filmy dokumentalne, które pokazywały pracę Ann Gottlieb. Wnioskuję, żę nie przepadasz za jej metodami pracy ;-) Swoją drogą jedna z polskich vlogerek przeprowadziła z nią wywiad. Widziałaś? http://www.youtube.com/watch?v=KIX26EnuiAg (od momentu 05:46)
OdpowiedzUsuńZapach oczywiście nie dla mnie, co wcale nie przeszkodziło mi w tym, by przeczytać recenzję :-)
PS Co to znaczy, że "rzucenie się" na ten zapach zajęło Ci dwa lata? Tyle czasu zapach ów czekał na Twoją recenzję?
Rybo Razy Trzy - rzeczywiście, oryginał byłby o wiele cenniejszym trofeum, nawet jako próbka. Ale jak się nie ma, co się lubi... ;)
OdpowiedzUsuńOlfaktorio - na to wygląda. :) Wiesz, metody pracy na pewno zostały podyktowane prawami rynku i do pewnego stopnia to rozumiem (bo czegóż tu nie rozumieć?), co jednak nie znaczy, że akceptuję. ;) Denerwuje mnie za to przeogromnie fakt, że AG "stała" za stworzeniem takiego cudu, jak Obsession czy przedziwnym Covet od Sary Jessiki Parker.
To znaczy, że a) kiedyś było lepiej ;) b) kiedy klient nie naciska na hipersprzedaż, ona jest w stanie pomóc stworzyć coś przyjemnego. Ale kiedy zapach ma znikać z półek w ciągu jednego dnia handlowego, Ms. Gottlieb bez skrupułów zrobi wszystko, by uczynić go możliwie najbardziej tandetnym i żałosnym. Vide: Dot Jacobsa.
Jednak znielubiłam ją z powodu opisu jej osoby w Perfumach" Cathy Newman:
"- Nigdy nie przedstawiaj Ann kompozycji, w której jest czarna porzeczka lub miód - powiedział mi pewien perfumiarz, co wyraźnie świadczy o tym, jak wielką wagę ludzie z branży przywiązują do jej upodobań".
Sorry, ale dla mnie to jak krytyk restauracji, który nie znosi wątróbki czy ogórków, więc za każdym razem, kiedy chce usadzić jakąś jadłodajnię, zamawia właśnie mizerię czy foie gras. ;>
Takie działania blokują twórczy rozwój - a tego NIGDY jej nie wybaczę.
Dwuletni okres oczekiwania wynika po części z faktu, że próbkę zamówiłam dopiero jakieś trzy czy cztery miesiące temu. ;) Ale faktycznie, jeśli chodzi o sample i dekanty, dysponuję pięcioma pudłami, wypełnionymi tym po brzegi. Z czego dwa są pudełkami po butach a jedno było kiedyś szafką na klucze w pewnym pensjonacie - więc możesz wyobrazić sobie jego rozmiary... ;)
Już dawno przestałam się łudzić, że zdołam je wszystkie opisać, ale przetestować choć raz to bym jednak chciała. ;) A jeśli zapach postanowię opisać, wówczas czekają mnie jeszcze dwa kolejne dni testowania.
Hmm... w zasadzie mogłabym w ogóle nie mieć żadnych flakonów. :/ ^^
Paprotka zachęca baaardzo , i trza będzei się za nią kiedyś wziąć , natomiast co do reanimacji Chypre'u Coty - praojca szyprów (no bo pramatką ma być Mitsouko) - Chypre powstało w 1917 roku . Dlaczego wobec tego w Klaudynie w Paryżu i Małzeńśktwiew Klaudyny , napisanych około roku 1900 , niektóre z bohaterek pachną szyprem ? Czy jest to zabieg tłumacza czy szyprowe perfumy były już wcześniej ? Nigdzie nic na ten temat nie znalazłam...
OdpowiedzUsuńOczywiście miało być Małżeństwie Klaudyny .
OdpowiedzUsuńCiekawe spostrzeżenie z Klaudynami, że też mnie umknęło!
OdpowiedzUsuńNie potrafiłabym rozwiązać tej zagadki bez wglądu do powieści w oryginale. A tego póki co nie mam. Ale przyszło mi do głowy jeszcze jedno wytłumaczenie: a jeśli Colette z jakiegoś powodu przeredagowała powieści w dwadzieścia lat po pierwszym wydaniu...? Niezbyt to co prawda logiczne ale tłumaczyłoby zmianę perfum na bardziej nowoczesne. ;)
O ile wiem , Colette w późniejszych wydaniach usunęła wstawki napisane przez Willy'ego , pozostawiając wyłącznie oryginał swego pióra , nic nie wiem o tym , żeby zmieniała jakoś istotnie treść . W każdym razie raczej nie w takich szczegółach ;)Coś mi się kołacze , że owszem , wydawcy chcieli jakichś zmian , ale się energicznie im oparła . Zresztą zmiana perfum na nowocześniejsze byłaby zaburzeniem logiki świata przedstawionego , wszak wszystko rozgrywa się dobrze przed I wojną .
OdpowiedzUsuń