To nawet dobrze. :) Tylko... czy aby na pewno tym razem?
Są perfumy, które wedle zamierzeń czcigodnych ich rodziców winnam kojarzyć tak:
...jednak mój niesforny mózg życzy sobie wyłącznie zestawień w takim stylu:
I nie chce inaczej. :) Vétiver Fatal, tegoroczna nowość od Atelier Cologne to pachnidło słodziutke, milusie i puchate, z lekka tylko podbite woniami lasu.
Kiedy tylko miałam okazję przetestować tę mieszankę na własnej skórze [dzięki uprzejmości Trzech Ryb, której z tego miejsca serdecznie dziękuję! :* ], nie mogłam uwierzyć, iż jest to dokładnie ta sama ciecz, której zapach urzekł mnie podczas blotterowych testów we wrocławskiej filii perfumerii na literę Q. Wówczas miałam okazję poznać pachnidło głębokie choć niezbyt dosłowne, nie mroczne ale za to przyjemnie pachnące suchym leśnym poszyciem; słonecznego choć o łagodnych drzewnych konotacjach. Krótko mówiąc: bardzo obiecującego nowoczesnego paprociowca. Od testów naskórnych powstrzymywał mnie jedynie całkowity brak wolnego skrawka naręcznej skóry, który (jeszcze) można by do tego celu przeznaczyć. ;)
Możecie więc wyobrazić sobie, jak dalece rozczarował mnie rozwój Wetywerii na mojej skórze. Gdzie mrok? Gdzie suchość? Gdzie łagodna tajemnica?
Zamiast nich, po krótkim odświeżającym cytrusowym wiewie z początków, pojawiła się jasna, pudrowa, obła słodycz. Skądś mi znana. Zaraz, zaraz! Czy nie tak pachnie klasyczna damska Euphoria? Czy nie w tę stronę podąża Bal d'Afrique od Byredo? Czyż nie w takim towarzystwie zwykło pokazywać się Royal Muska od Martine Micallef? Jak babcię kocham! ;] Poważnie zastanawiałam się, czy nie zapytać Rybki o jej ewentualne eksperymenty z Euphorią tudzież Royal Muska oraz octanem wetiwerolu. ^^
Ponieważ Vétiver Fatal pachnie identycznie - dosłownie: i-den-tycz-nie - jak któraś z ww. damskich kompozycji, "podrasowana" wspomnianą substancją chemiczną (kojarzycie Molecule 03? To właśnie to samo ustrojstwo). Szczególnie po upływie kilkudziesięciu minut, kiedy jasna pudrowa krągłość zaczyna powoli rozmywać się w kwaśnych wodach octanu wetiwerolu. Z czasem VF redukuje się do laboratoryjnego roztworu wiadomej substancji w stanie niemal czystym, z lekka tylko zmąconym odrobiną pieprzu i może jeszcze drewna cedrowego. Oud? Jaki oud?? [a na blotterze był, cham jeden :> ]
Taak, Wetyweria Fatalna to trafna nazwa. Bardzo trafna...
Rok produkcji i nos: 2012, Jérôme Epinette
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, na mojej skórze jednak zbyt śmiało przechyla się w stereotypowo damską stronę. Dosyć wyczuwalny, chociaż kilometrowego śladu za sobą nie ciągnie.
Na wszelkie okazje.
Trwałość: jak na wodę kolońską - niechby i tuningowaną - całkiem niezła, bo około sześciu czy siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: bergamotka, gorzka pomarańcza, cytryna
Nuta serca: liście fiołka, absolut kwiatu pomarańczy, czarna śliwka
Nuta bazy: wetyweria, drewno cedrowe, oud
___
W tej chwili pachnę New York Oud marki Bond No. 9 a wcześniej był Santal Majuscule. :)
P.S.
Druga ilustracja pochodzi z http://penready.com/post/12602811872/dog
Ha! Wetiweria fatalna zrobiła Ci dokładnie to samo co mi! Na mnie także wylazła owocowość, coś nieco kwaśnego co bardzo trafnie zidentyfikowałaś jako akordy euphoriopodobne, tak, to naprawdę tak pachnie.
OdpowiedzUsuńI kwasi się na końcu- ale to nie wadzi zapach bowiem szybko traci impet i na skórze pozostaje tylko rachityczna wetiwerowo- owocowa poświata.
Czyli mamy spokrewnione skóry. ;) Ale możesz za to wyobrazić sobie, jak dziwił mnie zapach, jaki latał nad moim ciałem. Gdzie Rzym a gdzie Krym? [oba w Europie ;D ]
OdpowiedzUsuńKwasota to właśnie zasługa wetyweriowej substancji laboratoryjnej. Choć na mojej skórze siedzi dłużej, i tak jest rachityczna. Ogólnie: nic ciekawego.