Ateński królewicz Hiacynt, syn Amyklasa, był pięknym chłopięciem w samym rozkwicie dziecięcej jeszcze urody. Zgodnie z wymogami ówczesnej starożytno-greckiej etykiety jego los winien w tej chwili przeciąć się z codziennością jakiegoś dojrzałego mężczyzny, który stałby się młodego królewicza nauczycielem, mentorem a także - co z naszego punktu widzenia budzi największe emocje - kochankiem. Hiacynt miał jednak szczęście. Zamiast obmierzłego starca w poszarpanych szatach, cieszącego się sławą wielkiego myśliciela, "trafił mu się" wiecznie młody i przystojny bóg Apollo.
Jednak owo śliczne ludzkie dziecię niechybnie musiało obudzić pożądanie więcej, niż jednego mężczyzny, także wśród nieśmiertelnych. Tym z odtrąconych, który najboleśniej przeżywał swoją porażkę, okazał się Zefir - bóg wiatru zachodniego. Który, jak się później okazało, cierpiał aż za bardzo. Jego zazdrość szybko przestała mieścić się w ogólnie akceptowalnych ramach. Postanowił się zemścić - i to tak, by cierpienie dosięgło nie tylko ateńskiego królewicza, lecz także jego wybranka. Zefir wyczekał chwili, kiedy Hiacynt wraz z Apollem oddawał się swojemu ulubionemu sportowi, rzucaniu dyskiem i - niby przypadkiem skierował lecący przedmiot w stronę głowy chłopca. Uderzenie było celne. Trysnęła krew, Apollo nie zdążył uratować ukochanego.
Tyle tylko zdziałał, że z krwi królewicza wyrósł kwiat, na jego cześć nazwany hiacyntem.
Śmierci jednak nie zdołał pokonać.
Postanowiłam przypomnieć Wam tę historię z powodu pewnych perfum, które w mojej głowie na stałe zrosły się z hiacyntem (przez małe "h" ;) ) w sposób nieoczekiwany a także odrobinę przekorny, budząc zaskoczenie ale również... uspokojenie mojej skromnej osoby. ;)
Ten zapach to Oud od Mony di Orio.
Skąd w nim niepokój? Ano dzięki konstatacji, iż oud na mojej skórze
odmawia grania roli pierwszoplanowej; zamiast tego ulega zesłodzeniu, ładnieje, staje
się krystaliczny oraz bardzo, ale to bardzo kwiatowy. Wchodzi w
niespodziewany alians z hiacyntem właśnie. :) Co zdziwiło mnie niepomiernie, bowiem jeszcze przed poznaniem pachnidła dumałam nad jego ewentualnym rozwojem, przewidziałam wiele olfaktorycznych scenariuszy, ale nie taki. :)
Nie liczyłam na mocne, żywiczno-animalne wejście, na aromat zbliżony do kminu rzymskiego (jakieś ciekawe wcielenie elemi, jak sądzę), zmieszany z gorzkim oudem, suchy oraz odrobinkę pudrowy. Jednak tak silne wrażenia, bardzo przecież miłe, trwają tylko chwilę. Ponieważ już wkrótce pojawia się jasna, kwiatowa, pełna słońca (ech, ten Apollo! :) ) słodycz. Jednocześnie giętka, niewinna choć też niepokorna. Dziwna jest ta słodycz, którą prędko zaczęłam utożsamiać z wszechogarniającą wonią hiacyntów, podobnej do Fidji marki Guy Laroche, a która w istocie może być grą akordów mandarynki i osmantusa.
Także i ona nie rozpieszcza mnie zbyt długą solówką, gdyż wkrótce do hiacyntów - czy osmantusa z mandarynką - dołącza aromat otwarcia. I od tej pory mieszanka pozostaje właściwie niezmienna; owszem, proporcje między słodyczą a cielesną goryczką potu zmieszanego z kadzidlanym dymem ulegają przetasowaniom. Czasem dominuje akord lekki i kwiatowy, rozmajony suchą, ostrą świeżością cypriolu, kiedy indziej na pierwszy plan wybijają się mocne, wysuszone nuty drzewne, podkreślone piwniczno-pudrowym, stylowym jednak paczuli - zawsze jednak oba bieguny Oudowego uniwersum pozostają względem siebie w równowadze. Praktycznie aż do głębokiej bazy, kiedy pojawia się niezwykły, choć jawnie syntetyczny element ambrowy; ów jednocześnie wysładza się przy hiacyncie oraz pikantnieje dzięki towarzystwu oudu z kminowym elemi. A może za jedną z tych właściwości odpowiada piżmo, potraktowane w sposób iście orientalny, pogłębione i zanimalizowane, choć dalekie od duszącego mydła? Może to ono nadaje pikanterii, podczas gdy ambra wysładza, otaczając mieszaninę lekką acz ciemną, transparentną waniliową zasłoną?
Nie wiem, doprawdy nie wiem. Oud Mony di Orio to dla mnie zagadka. :)
No dobrze, to było zaskoczenie, gdzie w takim razie kryje się uspokojenie wiedźmy skonfrontowanej z omawianym pachnidłem? ;) Z dokładnie tych samych reakcji. Bowiem pachnidło, choć bez wątpienia wspaniałe i artystycznie stojące na bardzo wysokim poziomie, mnie wydaje się zbyt grzeczne. Nazbyt delikatne, wyważone, manierystyczne wręcz. Albo raczej akademickie, wszak staranność przykładana głównie do formy dzieła kosztem intensywności emocji, jakie winno ono nieść w świat, pasuje raczej do akademizmu. Dla mnie to jednak trochę zbyt mało.
A czy widzieliście cenę tego pachnidła? Ona także wywarła niemały wpływ na moją radość: uff, nie chcę flakonu, jak dobrze! ^^
Rok produkcji i nos: 2011, Mona di Orio
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o całkiem sporej mocy i takim sillage. Na wiele okazji, choć czemuś mnie najlepszymi wydają się wszelkie zdarzenia mniej formalne, z całkiem zwyczajnymi, spokojnymi dniami na czele. Nie bardzo rzecz rozumiem ale uznałam, że wypada powiedzieć. :)
Trwałość: w granicach szesnastu-osiemnastu godzin [chociaż przez ostatnie pięć-sześć trzeba szorować nosem po skórze, niemniej jednak zapach wciąż jest wyczuwalny]
Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna
Skład:
Nuta głowy: mandarynka, petit grain, elemi
Nuta serca: osmantus, paczuli, cypriol
Nuta bazy: drewno cedrowe, naturalna esencja oudu z Laosu, ambra, piżmo
___
Dziś tkwię Dans Tes Bras od Frederica Malle'a. ;)
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Najpopularniejsze chyba malarskie przedstawienie Śmierci Hiacynta, pędzla Jeana Broca.
2. Natomiast tę Śmierć Hiacynta namalował Alekander Kiseliew.
Jeden z moich nauczycieli literatury mawiał, że jeśli ktoś zna dobrze mity greckie to literaturę europejską, także tą współczesną, ma opanowaną bo wszystko od mitów się zaczęło i w mitach było.
OdpowiedzUsuńNie do końca jestem pewna czy faktycznie tak jest, cały czas obracam tą opinię w sobie nie chcąc nań przystać-- ale nie udało mi się dotąd znaleźć motywu w literaturze naszych stron który nie przewinąłby się w mitologii.
Ciekawe, że dotyczy to także zapachów, przynajmniej w części.
Oud i hiacynt brzmi ciekawie- to przynajmniej oryginalne złożenie, jeszcze się z nim nie zetknęłam.
Nie mogłam się powstrzymać : "Zefir wyczekał chwili, kiedy Hiacynt wraz z Apollem oddawał się swojemu ulubionemu sportowi(...)" Słowo daję myślałam, że chodzi o inny sport :P. Uwielbiałam mity, teraz widzę, że muszę sobie chyba przypomnieć co nieco bo o historii hiacynta zapomniałam zupełnie. Co do oudu Mony di Orio to oud który pachnie finalnie hiacyntem to oud nie dla mnie ;).
OdpowiedzUsuńRybo - rzeczywiście na zdrowy rozum wydaje się, że Twój wykładowca przesadził, boć my przecież nie tylko od Greków się wywodzimy i nie tylko bogowie olimpijscy nam w głowach, ale kiedy się nad tym dłużej zastanowić... Jeśli ktoś twierdzi, że powieści gejowskie to pomysł XX wieku - niech zajrzy do mitologii; jeśli myślimy, że dopiero my: nowocześni, światli, przełamujący tabu odważyliśmy się wprzęgać w kulturę różne parafilie, z tymi najbardziej odrażającymi na czele, po raz kolejny: polecam mity (oraz Biblię ;D ). Nic nowego.
OdpowiedzUsuńOud i hiacynt brzmi ciekawie, nawet bardzo. Tylko dla mnie całość okazuje się przesadnie wystudiowana. :)
Polu - skłamałabym twierdząc, że mnie taki ciąg dalszy co i Tobie, nie przyszedł do głowy. ;D Bo przyszedł, ale tez nie bardzo wiedziałam, jak inaczej to ująć: "Hiacynt z Apollem bawili się na łące.. rzucając dyskiem"? Znamy i takie zabawy! ;) Jak ktoś chce, może przy okazji nawet rzucać dyskiem, czemu nie? ^^ "Zajmowali się ulubioną rozrywką Hiacynta"? Mhmm, oglądaniem znaczków pewno. ;] No i zostało tak, jak jest teraz. :)
Cóż, historii o Hiacyncie z przyczyn oczywistych w szkołach (i w ogóle mało gdzie, jeśli nie byłaś chętna) nie promowano. ;) A hiacyntów w tym zapachu rzeczywiście jest sporo; słodkich, ale są.