Perfumy z tytoniem w składzie bywają różne: albo gęste, nastawione na wydobycie pikantno-gorzkich akcentów palonych liści wiadomej rośliny, jak w przypadku Akaby Antonio Viscontiego, Fougère Bengale od Parfum d'Empire, Pohadki Ys Uzac czy Sombre Negra od Yosh. Inne stawiają na przyjemną, wiśniowo-puchatą słodycz tabaki; tu najpopularniejszymi przykładami są Tobacco Vanille z prywatnej linii zapachów Toma Forda, Spicebomb Viktora & Rolfa czy muglerowski A*Men. Tylko nieliczne starają się wypośrodkować wrażenia, gorycz wymieszać ze słodyczą w doskonale zbilansowanych proporcjach. Właściwie poza jednym z moich ulubieńców, Wild Tobacco od Illuminum, do głowy przychodzi mi tylko jeden zapach: Tabac Aurea marki Sonoma Scent Studio.
Pachnidło silne choć eteryczne; ulotne niczym dym i tak, jak on gęste. Jednocześnie mroczne, smoliście ciemne a jednak rozświetlone pogodnym złotym blaskiem, w początkach nawet lekką zielenią wiosennej, budzącej się do życia flory. Przyziemne oraz transcendentne. Trudne i proste. Brzydkie i piękne. Oksymoroniczne.
Fascynujące.
"Moje". :) [jako kolejny pod rząd recenzowany zapach SSS ;) ]
Co typowe dla perfum tej marki, także Tabac Aurea daje się bez
większego trudu opisać za pomocą skojarzeń, wizji, jakie przywołuje do
mojej głowy z zaskakującą łatwością; kłopot pojawia się, kiedy zamierzam
rozebrać pachnidło na czynniki pierwsze. Co tu właściwie jest czym? ;)
Więc choć na usta [czy raczej klawiaturę ;) ] ciśnie się hasło zapamiętane z niegdysiejszego spokojnego dryfowania po necie: "My jewels are my armour" - gdyż tak chcę kojarzyć omawiany właśnie aromat - postanowię wyjątkowo skupić się na opisie nut. Raczej samorzutnym, gdyż od szkiełka i oka, zawieszonych nad Tabac Aurea, ważniejsza wydaje się spontaniczna, do głębi hedonistyczna (z nutką marzeń w stylistyce fantasy ;) ) kontemplacja pachnidła. :)
Zatem, jak już wspomniałam, na wstępie pojawia się błyszcząca zielona efemeryda w postaci ducha budzącej się po zimie przyrody. Pachnidło już jest tytoniowe, suche i w pierwszymi akcentami kumarynowego siana, jednak sam jego wstęp okazuje się czarującą wariacją na temat przyjaźniejszych, bardziej "ludzkich" twarzy sandałowca, labdanum oraz optymistycznej słodyczy bobu tonka.
Jak to efemeryda, zieleń szybko przemija, ustępując pola suchemu, niezwykle aromatycznemu i naturalistycznemu tytoniowi, za którym prędko postępuje dosłowna kumaryna, z lekka tylko dopieszczona waniliowym cieniem. Kompozycja robi się bardzo, ale to bardzo sucha - jak również coraz gorętsza. Sandałowiec szybko przestaje być śmietankowy, by móc pochwalić się charakterystycznym orientalnym, "nieheblowanym" obliczem pikantnych drzazg, tak pięknych w Sandalo od Etro. Okazuje się przy okazji, że całą tę tytoniowo-orietnalną mieszankę okala akord wytrawnej, przyprawowej ambry, w umiarkowany sposób pomieszanej z paczuli.
Im dłużej Tabac Aurea gości na skórze (a gościć to ono potrafi! ;) ), tym bardziej aromat robi się apetyczny, upojnie doskonały, z tytoniem zmierzającym nieśmiało w stronę suszu fajkowego, aromatyzowanego wanilią oraz wiśnią. Doń zaś dołącza piękne, złociste labdanum jak od Donny Karan i ambra, gęsta, ciemna, odymiona chmurą palonych żywic (bez olibanum za to ze skórzanym benzoesem oraz balsamem tolutańskim (?)), rodząca skojarzenia z Ambre Fétiche Goutal czy Ambre Orient Armaniego. Pachnidło okazuje się głębokie, nasycone, cielesne; nieomal erotyczne. A na pewno zaskakująco intymne. :) Nie jak tytoń lecz jak ciepła woń rozgrzanego ludzkiego ciała. Ani męskiego ani kobiecego, choć nie pozbawionego płci.
Mówiłam, iż oksymoroniczność to jedno ze słów-kluczy do zrozumienia czarodziejskiego wcielenia tytoniu rodem z kalifornijskiej Sonomy. :)
Rok produkcji i nos: 2009, Laurie Erickson
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, naprawdę doskonale wyważony. O wielkiej mocy i sillage wręcz monstrualnym. Chyba, ze wylejemy na siebie tylko trzy krople perfum; wówczas będą one "tylko" ograniczone, otaczające ludzką sylwetkę szczelną acz niezbyt ścisłą aurą. ;)
Na okazje, jakie sobie tylko wymarzymy.
Trwałość: od blisko dwunastu do przeszło osiemnastu godzin (czasem dłużej)
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna (oraz drzewna)
Skład:
wetyweria, paczuli, skóra, tytoń, labdanum, drewno cedrowe, drewno sandałowe, goździki (przyprawa), bób tonka, piżmo, ambra, wanilia
___
Dziś noszę Sycomore od Chanel.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.hypnoticfascination.com/2012/07/gimmie-gimmie-more.html
2. http://www.hypnoticfascination.com/2012/08/middle-east-meets-east-meets-west.html
Ech, kolejny "must-niuch"... A w ogóle, jak zobaczyłam tytuł i obrazek, to prawie walnęłam pięścią w mysz, żeby szybciej się ładowało.
OdpowiedzUsuńNo i jak to tak? Przecież ja kobietą jestem ;P
Na stronie, z której "wypożyczyłam" ilustracje, takiej biżuterii było więcej. Dużo więcej. ;)
OdpowiedzUsuńAle to prawda, dla takich świecidełek warto być kobietą. ;P ^^