czwartek, 18 października 2012

Owoce, przetwory, słodycze... i kwiat

Pamiętacie, jak niedawno poskarżyłam się Wam na brak wolnego czasu?
Wystarczyło choć trochę się wyżalić a - już poczułam się jak bohater pewnego szmoncesu [uwielbiam szmonces, wychowałam się na takim poczuciu humoru. :) ].

Do słynnego z mądrości cadyka z Berdyczowa przychodzi Mosze i prosi:
- Rabi, ja już dłużej nie wytrzymam! Jestem biedny, chatę mam małą a mieszkam w niej z żoną, szóstką dzieci, rodzicami, dziadkiem staruszkiem i jeszcze krową. Nie ma spokoju, nie ma ciszy, nie ma chwili wytchnienia, niczego znaleźć nie można! A na dokładkę krowa śmierdzi! Rabi, co mam robić??
Cadyk podumał chwilę, pogładził się po brodzie i odpowiedział:
- Kiedy ode mnie wyjdziesz, idź prosto na targ i kup kozę. - pewnie Mosze minę miał niespecjalną, gdyż święty człowiek dodał: - Kup kozę i przyjdź za miesiąc.
Minął miesiąc i ubogi człowiek wraca do domu cadyka.
- Rabi, kupiłem kozę, jak kazałeś. Ale w ogóle nie ma poprawy! Jest znacznie gorzej!
- No to teraz sprzedaj kozę.
Mosze zrobił, jak mu kazano i nazajutrz z powrotem zjawił się u cadyka:
- Sprzedałem. Jak mi teraz dobrze! Cisza, spokój, wszystko na swoim miejscu. Cała rodzina się cieszy, w domu pachnie pieczonym chlebem. Jak mi dobrze..!

No więc kiedy się Wam poskarżyłam, ktoś lub coś "u góry" polecił, bym kupiła kozę. ;))
Z tego powodu nie bardzo miałam czas na blogowanie. Na szczęście widać już światełko w tunelu [byle tylko ono nie zbliżało się do mnie w szybkim tempie ;) ]. I mogę napisać Wam kilka słów o dwóch ciekawych zapachach, dzięki którym miłośnicy lata będą mogli zatrzymać dla siebie choć niewielką jego część.

Bo cóż pozwala nam zachować na dłużej smaki i zapachy lata? Przetwory! Soki, dżemy, konfitury, mrożone owoce ale też przydomowe szklarnie bądź oranżerie...

Zapachem niezbyt dosłownej konfitury z płatków róży, doprawionej aromatycznymi przyprawami oraz podkreślonej ciemną głębią owoców, okazuje się Rose Absolue od Yves Rocher. To świetny przykład przetworów we flakonie! ;)
Długo nie mogłam zleźć sposobu, dzięki któremu mogłabym opowiedzieć o owym zapachu; pomogło mi dopiero skojarzenie z drugim z dzisiejszych bohaterów. Najpierw jednak zajmę się konfiturą z płatków róży, utartą przez nie byle kogo, bo samą Christine Nagel [twórczynię m. in. Ambre Soie od Armaniego, Madness od Chopard, Delices de Cartier, Eau de Cartier czy nieodżałowanej Theoremy marki Fendi].

Otóż perfumiarka postawiła tu na różę w ujęciu teoretycznie bardzo popularnym, gdyż słodkim i różowo-esencjonalnym, po dziewczęcemu delikatnym, prostolinijnym, pogodnym. Jednak przyjemny słodziak trzyma się z dala od białopiżmowych puderków, karmelkowych ciągutek, nawet paczulowej oranżadki - mimo, że słodkie musowanie obecne jest w mieszance od początku do końca - nie postawiono na pierwszym miejscu, choć taki obrót spraw obecnie wydaje się nawet nie mile widziany, co wręcz wymagany w większości damskich premier głównego nurtu. Tak więc Rose Absolue oczarowuje. Z początku ciepłą, bezpretensjonalną, lekko zieloną organicznością dojrzałych płatków dzikiej róży, które z czasem ogrzewają się jeszcze bardziej, letnie słońce osusza ich płatki z ostatnich kropel rosy, uwydatniając sypkie piękno kilku szczypt rudego cynamonu. Lecz zanim ów się pojawi, przez kilkanaście sekund mam możliwość podziwiania gorzkiej, odrobinę ziemistej, nawet cielesnej róży; ów ulotny choć zauważalny animalny akord zawdzięcza omawiana kompozycja dodatkowi czarnej porzeczki, która czasem potrafi wpaść w tony li tylko sugerujące zapach ludzkiego potu.
Mnie ta gra po prostu zachwyciła! :) Dlatego przybycie rudego aromatycznego proszku z kory cynamonowca okazało się odrobinkę rozczarowujące. ;) Jednak nie na tyle, bym nie mogła docenić wszystkich spokojnych, dosyć niskich tonów, jakie owa przyprawa zdołała wydobyć z naszej delikatnej, słodziutkiej róży. Okazał się cynamon także doskonałym wstępem dla paczuli, który to składnik bez problemu przedzierzgnął żywy kwiat w konfiturę. Odrobinę cukru zapewnił dodatek boobu tonka oraz czegoś jeszcze, jakiegoś trzcino-cukrowego akordu, którego jednak nie potrafię zidentyfikować. A może to znów harcuje czarna porzeczka? Albo nuty drzewne, subtelne, pięknie oheblowane, jadne i gładkie.
Dzięki nim nawet słodki puder z głębokie bazy nie jest w stanie mnie znużyć. Posiliwszy się aromatycznym dżemem, odpływam powoli w świat snu...

Innym sposobem, by w czasie jesiennych słot oraz zimowej zawieruchy [zawierucho, zawierucho, dlaczego tak rzadko pojawiasz się na polskich ziemiach? ;) ] móc cieszyć się niezbędną dawką fruktozy, są desery z owoców mrożonych lub importowanych. Jak na przykład z nasyconego śliwkowym duchem liczi, zręcznie przemieszanym z borówkami amerykańskimi, mrożonymi poziomkami, truskawkami oraz mirabelkami z kompotu. A do nich co nieco toffi, powstałego z cukru roztopionego w niewielkiej ilości śmietanki, troszkę kandyzowanych kwiatków, dużo jasnego, pastelowego czaru, szczypta aromatycznej "mrocznej tajemnicy" dla równowagi i - olfaktoryczny deser gotowy! :)
Tak właśnie pachnie Ambre à Sade marki Nez à Nez.

Ambra będąca właściwie kolejnym wcieleniem słodziutkiego a syntetycznego "akordu ambrowego", zręcznie uzupełniona (a nawet przykryta ;) ) górą słodkich owoców, ciężkiego choć smakowitego toffi, aromatów obłędnie śliwkowych oraz charakterystycznej woni poziomek, czasem tylko zastępowanych przez swych truskawkowych pociotków. ;) Szybko okazuje się, że kompozycja jest raczej liniowa niż staroświecko trójstopniowa. Z czasem tylko bogactwo słodkich, niezwykle ekspansywnych woni uspokaja się, zestala, zasycha stopniowo zmieniając się w cukrowe kryształki, wiążące cząsteczki owoców cukrem tak, jak zastygająca żywica więzi drobne owady. Cóż, na tym właśnie polega kandyzowanie.
A Ambre à Sade okazuje się słodkim, mleczno-cukrowym deserem z soku i owoców kandyzowanych. Kolejna warstwa pachnidła rozwija się na skórze w coś równie apetycznego.
No właśnie, na skórze... :) Co byście powiedzieli, gdyby taki deser podano Wam w pucharku z rżniętego szkła, oplecionym po wierzchu grubymi zwojami czarnej, delikatnej skórki? Sam deser nie traci niczego ze swej jadalności czy prostolinijnej jasności, zmienia się tylko otoczka. Także dlatego, że artystyczny pucharek ustawiono na grubej, prostej choć pozbawionej kantów podstawce z palisandru. Deser sam w sobie apetyczny, lecz dopiero sposób podania czyni zeń ucztę dla wszystkich zmysłów. Bardzo wysmakowaną i bardzo glamour. Sztuczną, udziwnioną - i owszem, ale jak przyjemną! :) Czasem każdy z nas chce poczuć się wyjątkowo. Taką możliwość daje nieistniejąca kawiarnia, w której w fantazyjny sposób serwuje się fikcyjny deser. Pyszności.

Aha. Oba zapachy, każdy w inny sposób, przypominają mi wspomniane już Madness, od Chopard i Christine Nagel pospołu. :) Tu róża, tam liczi; i powstaje nieodparte skojarzenie z wdzięcznym acz niepokornym słodziakiem. Poza tym Rose Absolue i Ambre à Sade łączy ogólne podobieństwo charakterów, bardzo ładnie zinterpretowanych i wykonanych pachnideł w typie "orientalizującego gourmand". Może nie są Wielką Sztuką ale też do jej miana IMO nie aspirują; mają po prostu umilać nam życie.
A takie kompozycje automatycznie trafiają do specjalnego kącika w moim sercu. :)


Yves Rocher, Secrets d’Essences: Rose Absolue

Rok produkcji i nos: 2006, Christine Nagel

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, niezbyt bliski skórze, choć jego sillage nie powala. Z czasem redukuje się do przyjemnej aury. Na wszelkie okazje.

Trwałość: w granicach siedmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-kwiatowa (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: cynamon
Nuta serca: róża
Nuta bazy: drewno cedrowe, bób tonka, paczuli


Nez à Nez, Ambre à Sade

Rok produkcji i nos: ??, Karine Chevallier

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, choć ewidentnie owocowy i słodki sznyt sprawia pewnie, że po pachnidło częściej sięgają Panie. :) Moc niebagatelna, ślad również dosyć znaczny, więc należy uważać ze stosowaniem w małych pomieszczeniach. Poza tym, jeżeli tylko zachowamy minimum dyskrecji  Ambre à Sade nada się na dosłownie wszystkie okazje.

Trwałość: do siedmiu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-owocowa (i orientalna)

Skład:

Nuta głowy: jeżyny, truskawki, poziomki, karmel
Nuta serca: drewno cedrowe, maliny, cynamon
Nuta bazy: bób tonka, wanilia, ambra, skóra, paczuli
___
Dziś Santal Majuscule od Lutensa; kolejny słodziak. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Dżem jeżynowo-różany [jeżyny to prawie jak czarne porzeczki, prawda? ;) ], wzięty z http://pinterest.com/pin/34551122112246654/
2. Mus z liczi i malin. Pochodzący z http://www.flickr.com/photos/stephcookie/
W obu przypadkach nie polecam przeglądania fotografii z pustym żołądkiem! ;)

7 komentarzy:

  1. No popatrz , a na mnie Rose Absolue w ogóle nie pachnie , zero :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, tak miałam z Omnia Amethyste od Bulgarich. Czysta woda i nic więcej. Zero, zero zapachu. Ale to podobno rachityczny ułomek jest.
    Że coś podobnego mogło spotkać kogoś przy okazji RA, to dopiero dziwne. :/ Ciekawe, dlaczego Twój nos tak zareagował..?
    Choć zapach pewnie i tak nie przypadłby Ci do gustu - i opatrzyłabyś go jakimś soczystym skojarzeniem. ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Różę uwielbiam i im słodsza i bardziej olejkowo-konfiturowa tym lepiej , w ogóle najbardziej ukochana różana róża , 100% róży w róży to lutensowe Sa Majeste La Rose , przez wielu nietolerowane za dusistość , a mnie się strrrrasznie podoba i jest akurat w sam raz .
    Natomiast w Rose Absolue - aż sobie wylałam sporszą ilość na rękę dla sprawdzenia ;)- jak jej jest duuużo , czyli spływa mi obficie ze skóry , jest malinowa obrzydliwie słodka landrynka , w mniejszych ilościach niewyczuwalna , natomiast róży ni hu hu . Mdląca od cukru landryna-szybkoznik .

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam, że jakoś bardziej kojarzyłam Ciebie z różami w starym stylu, nie z konfiturowymi milusiami. ;) Ale takie zaskoczenie może być tylko przyjemne! :) Jak Ci leży słynna Tea Rose od Perfumer's Workshop, jeśli wolno spytać?
    Ale Rose Absolue dobrze opisałaś: w tej słodyczy nie ma miejsca na półśrodki. ;) Tylko róży na mnie jest od zajechania. Dlatego się zdziwiłam.
    Mam maleńką, drobniuteńką prośbę: podeślesz mi próbkę własnej skóry (bo ona coraz bardziej mnie ciekawi)? ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie znam :( W RA róży niet , mimo bardzo starannych inwestygacji :(
    Próbkę skóry musiałabym chyba podesłać Ci razem z próbką nosa i mózgu jako układu scalonego ;)
    Aż się boję dopisać komentarz pod następną recenzją...

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, mnie wydawała się ewidentna.
    Aaa.. to nie przysyłaj. Kawałek mózgu trudny wyciągnąć. ;))) [dobra, wiem,że można przez nos a trepanację czachy to i brzytwą dałoby się zrobić, ale podejrzewam, że mogłabyś mieć później kłopoty z powrotem do formy :] ]

    OdpowiedzUsuń
  7. Oooch , formę można zawsze czymś wypchać ;) ostatecznie naet jakies stare rajstopy by mozna wykorzystać , ciekawe , jakby mi się wtedy zmienił odbiór zapachów , przy mózgu uzupełnionym rajstopami :)))

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )