niedziela, 7 października 2012

Ognisko

Pamiętacie? Miało być o zapachu "niezbyt staroświeckiego, niekoniecznie orientalnego, nie całkiem drzewnego ogniska". :) I będzie. Tylko, że... niezbyt staroświeckie znaczy właściwie "nowoczesne choć z tradycjami", niekoniecznie orientalne - "orientalne w stylu XXI wieku", zaś z tym ogniskiem... Zresztą, spójrzcie sami. :)


Jakoś mało ogniowe to ognisko, prawda? ;) W każdym razie na pewno jest nowoczesne. ;)
Dokładnie tak, jak Opus VI z Bibliotecznej serii Amouage.

Zapach, który odbieram jako coś bardzo arabskiego ale też nowoczesnego - stąd może pochodzić wrażenie "zachodniości" Opusu VI - dalekiego od cepelii haremów i kupieckich karawan. Owszem, silnie zakorzenionego w tradycji bogatych, wykwintnych pachnideł na bazie kadzideł (z oudem włącznie), piżma, ambry czy balsamicznej róży, lecz przy tym niezwykle żywego, modernistycznego, w pewien sposób uniwersalistycznego, jak pnące się ku niebu wieżowce w Rijadzie czy Dubaju.
Podobnie zachowuje się Dzieło Szóste, tuż przy ziemi mocne, stabilne, imponujące rozmiarami kiedy tylko zadrzeć głowę i spojrzeć do góry, z czasem coraz bardziej subtelne, delikatniejsze, cieńsze; coraz bardziej ażurowe; tym smuklejsze i przesycone kolorowym, ciepłym blaskiem, im bliższe słońcu.

W otwarciu ostatnia jak na razie część Library Collection pokazuje moc charakterystyczną dla większości pachnideł Amouage, silna, ostra, żywiczno-przyprawowa, pikantna. Trzeba upływu paru dobrych chwil, by bogata mieszanka żywic (czy w tym kryje się kilka grudek kadzidła kopal?) zaczęła się spalać, wspomagana przez pojedyncze drzazgi drewna sandałowego, pikantność chilli oraz coś, co bardzo przypomina chłodną, szklistą fakturę irysowego masła. Gdzieś spomiędzy tego wszystkiego wyziera pieprz syczuański oraz nieco eukaliptusowy cypriol, którego dodatek podkręca dojmujące uczucie "chłodnego ognia" pełgającego w olfaktorycznym stelażu, pnącego się w górę nieco ociężale choć z godnością. Ku obszarom bardziej delikatnym i świetlistym. Całkiem jakbym spoglądała na rozpalanie ogniska w kształcie stosu. :)
Pewnie dlatego kompozycja łagodnieje dopiero, kiedy od aplikacji pachnidła na skórę minęło naprawdę kilka ładnych godzin. :) Wówczas kadzidło staje się mniej "brudne", ziołowo zajmujące [to dlatego, iż mnie kadzidła ziołowe prowokują do nieprzerwanej wprost uwagi, co czasem bywa męczące], za to pojawia się więcej spokojnego olibanum, także dym znacznie się przerzedza; chilli znika, świeży syczuański pieprz łączy się z cypriolem, który dzięki temu pokazuje twarz bardziej suchą, jakby papirusowo-wetyweriową. Jeszcze później zaś doświadczam nieziemskiego spokoju, niemęczącej acz wszechogarniającej jasności oraz - słodyczy. Lekkiej, gładkiej, delikatnej aż do płochliwości. Tak oto objawił się akord ambrowy, podkreślony ciepłą swobodną cielesnością labdanum oraz lekkiej drzewnej pasty w stylu kaszmeranu zmieszanego z ambroksanem.

I właśnie baza przesądza o wyjątkowości Opus VI. Choć to otwarcie jest najsilniejsze, pomimo nowoczesności rozwinięcia, w mojej opinii tylko zakończenie wyróżnia omawianą kompozycję spośród bogatego zbioru genialnych dzieł Amouage, czyniąc ją unikalną. Leciutkie słodko-drzewne, cielesne ciepło ambry jako ukoronowanie zmagań zawodników wagi-bez-wątpienia-ciężkiej, czyż to nie wspaniałe? ;)

Rok produkcji i nos(y): 2012, Pierre Negrin oraz Dora Arnaud

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, w mojej opinii wyważony znakomicie. O mocy początkowo iście Amouage'owej, z czasem bardziej spokojnej; wówczas pachnidło przypomina woal wokół ludzkiej sylwetki. Na wszelkie okazje, choć pierwsze fazy raczej nie nadają się do pracy w małym pomieszczeniu. ;)

Trwałość: od dwunastu do szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna


Skład:

Nuta głowy: pieprz syczuański, kadzidło frankońskie, korzennik
Nuta serca: obwojnik, paczuli, cypriol
Nuta bazy: labdanum, drewno sandałowe, ambranum, Z11 (akord drzewny)

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.fonstola.ru/download/67811/1280x960/

3 komentarze:

  1. Piękna ilustracja. Mnie Opus VI jakoś nie urzekł. Nie mogę się doczepić, w żaden sposób skrytykować tego zapachu- ale nie urzekł mnie i już.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, Trzyrybko: ilustracja cudowna.

    Opusy to jedna z tych serii, na którą brakło mi pary. Żaden mnie na kolana nie rzucił. Nie mam pomysłu na pisanie o nich.
    Doceniam to, że dostrzegasz wyjątkowość dość (w moim odczuciu) vrachitycznej bazy Opusa VI. Ja jakoś nie potrafiłam ulec jej urokowi.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rybo - z Ciebie rzeczywiście trudny przypadek jest. :/ Chodzi mi o stosunek do arabskich perfum (na wszelki wypadek dodaję, zeby mnie nikt o nic nie posądził).
    Ale z drugiej strony "jak ma zachwycać, skoro nie zachwyca"? ;)

    Sabb - tak myślę o trzech pierwszych zapachach z serii, pachną jak wiele perfum wokół. Szóstka zasadniczo też nie jest szczytem innowacyjności (w ogóle nie jest..?), jednak naprawdę mnie urzekła. Podobnie, jak IV i V. Te są mocniejsze, bardziej orientalne, wyraziste - a to lubię! :)

    I dziękuję Wam obu za komplement. Zdjęcie i mnie powaliło, kiedy tylko się nań natknęłam.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )