wtorek, 23 października 2012

Majuskuły od A do Z

Majuskuła. Czyli po prostu duża litera. :) Od inicjału różniąca się tym, że nie jest ozdobnym wyróżnikiem tekstu, np. nowego akapitu. Z jakiegoś tajemniczego powodu Serge Lutens postanowił takim mianem ochrzcić swoje najnowsze perfumy. Nie rozumiem tego. Ponieważ do Santal Majuscule bardziej pasowałoby skojarzenie z inicjałem właśnie. Kolorowym, zwracającym uwagę, przerysowanym. Dużo słodszym, niżby się tego oczekiwało.
Choć i to nie do końca.


Albowiem jedno wiem już na wstępie: pachnidło w niczym nie przypomina prostych symboli, którymi zwykło się podkreślać początek zdania czy nazwy własne. Jako sandałowiec wysuszony i dosłodzony, powoli zmieniany w proszek kojarzy się Santal Majuscule właśnie z inicjałem, jednak po kilku chwilach ktoś lub coś brutalnie moczy kartę bezcennego średniowiecznego manuskryptu pozwalając, by organiczne barwniki zlały się w jedną burą masę. Nazwać coś takiego zbrodnią, to stanowczo zbyt delikatne postępowanie. Na szczęście mamy do czynienia z perfumami, nie zabytkiem bibliotecznym. ;)
Dlatego też potrafię podejść do zabiegu rozmoczenia sandałowego pudru w sposób chłodny.

I wiem, że puder, rozcierany z odrobiną oleju z bliżej nieokreślonych orzechów powoli zmienia się w jednolitą, burą pastę. Drewno zyskuje na tym co nieco ostrości, jednak lata świetlne dzielą je nie tylko od  sandałowcowego ideału Sandalo od Etro ale też od Santalum Pro Fumum Roma, Santal Blush Toma Forda czy Santal de Mysore Lutensa, na którym - w moim mniemaniu - poszukujący sandałowcowego ideału duet Lutens-Sheldrake winien był się zatrzymać. Panowie jednak zdecydowali się pójść dalej, dzięki czemu uzyskali dzieło "przedobrzone" [święci w niebie, po raz pierwszy piszę tak o jakimkolwiek zapachu z ich 'stajni'! ;) ], ani gorzkie ani słodkie; pomiędzy obiema skrajnościami balansujące nie z gracją, umiejętnie, lecz rozpaczliwie. W sposób chaotyczny.
Ponieważ po dalszych kilkudziesięciu minutach ostrawa pudrowa pasta znowu zaczyna schnąć, zmierzając w stronę słodyczy, delikatnie orzechowej. W tym miejscu budzą się dalekie skojarzenie z dwoma dziełami Pierrre'a Guillaume: Sucre d'Ébène z cyklu Huitième Art Parfums oraz Praline de Santal z jego podstawowej linii. Na takie zestawienie omawiany zapach okazuje się jednak zbyt mało zdecydowany, zbyt wiotki, nie aż tak słodki i apetyczny. Przypomina raczej aromat stareńkiej szkatułki z drewna sandałowego; takiej, która miała długie dziesiątki lat na wytracenie aromatu. Lecz i na pokrycie się kurzem. Na przeniknięcie aromatami zawilgoconej piwnicy, na przymusowe współistnienie z ryzą wyblakłych gazet o dawno przebrzmiałej treści. Czyli znów pojawia się wilgotna sandałowcowa pasta, tym razem jakby rozmyta niewielką ilością tłustego paczuli.

Całość okazuje się nawet wciągająca, w jakiś sposób intrygująca, do pewnego stopnia artystyczna. Mnie jednak nie inspiruje do niczego. Nie bardzo wiem, co miałabym z Santal Majuscule zrobić, do czego go używać. Czy z czasem przekonałby mnie, że jego wahania przypominać mają ruch wskazówki metronomu niż bezładne miotanie z kąta w kąt...?
Nie wiem. I chyba na razie nie mam serca, by w ogóle podjąć próbę.


Rok produkcji i nos: 2012, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, dla miłośników sandałowca ortodoksyjnych lecz niezdecydowanych (to w ogóle jest możliwe..?). O mocy i sillage typowo lutensowskich, czyli znacznych. Na wszelkie okazje.

Trwałość: od dziesięciu do przeszło dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewna

Skład:

ponoć tylko i wyłącznie drewno sandałowe
[nawet nie wiem, wierzyć na słowo czy nie... :/ ]
___
Dziś noszę Black Orchid od Toma Forda.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.q8iblender.com/default.aspx?page=12

4 komentarze:

  1. A na mnie zasiusiane chomicze trociny.... Chyba że może ten chomik nosił sandały i stąd nazwa :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój dystans do Majuskuł pokrywa się z moimi wrażeniami i nie dziwi mnie zbytnio. Zaskoczyło mnie natomiast Twoje wspomnienie o Sandalo od Etro, muszę przyznać że zupełnie nie trafia do mnie takie ujęcie sandałowca, ostre, kujące, pokryte dziwaczącą (na mnie) paczulą.
    Może to kwestia skóry.

    OdpowiedzUsuń
  3. Parabelko - sandały z sandału? I to na chomiku? Chomiku zasiusianym?? Jeżu [jeżu czy chomiku? ^^], Twoje wizje to zuo w stanie czystym! ;>

    Rybo - trochę szkoda, bo zwykłam łączyć Lutensa i Sheldrake'a z ciekawymi, charakterystycznymi zapachami. Nawet częściej zjeżdżane niż chwalone Jeux de Peu czy De Profundis mnie wydały się całkiem przyjemne oraz warte uwagi. Tym silniejszy był cios w postaci Santal Majuscule.
    Co do Etrowego Sandalo, dla mnie to naprawdę dobre, wiarygodne ujęcie drewna sandałowego. Takiego w zasadzie-jeszcze-świeżego, jak i już przerobionego na bibeloty np. :) Ale chyba rozumiem poniekąd powód Twego rozczarowania: bowiem Sandalo w mojej głowie zrosło się z jaskinią zbójców, na którą swego czasu trafił niejaki Ali Baba. :) Czyli: Arabia. ;]
    Może też gdzieś tam ją czujesz..?

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedźmo - nie chomik zasiusiany tylko trociny , które są tutaj słowem kluczowym - poczciwe trocinki z drzewa liściastego , sandały nie z sandału tylko z czegoś , z czego się robi sandały dla chomika , a sandały dlatego , że wymagane w nazwie :))) osobiście nigdy nie widziałam żadnego chomika w sandałach , chociaż widok mógłby być zaiste przedni (albo raczej tylny , bo na tylnych łapkach by nosił , przecież nie na przednich ,bo jak by jadł :P )

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )