środa, 12 września 2012

Za siódmą gorą, za siódmą rzeką żył sobie kot

Dziś postanowiłam opisać zapach pasujący do aury za dolnośląskim oknem: szarej, zimnej, deszczowo-jesiennej. Taka pogoda potrzebuje równowagi, na przykład w postaci perfum ciepłych, nieco chropowatych, przytulnych, otulających błogą aurą. Takich "cozy", jakby powiedzieli Anglosasi. :)
Myślę, że powyższe warunki znakomicie spełnia Fourreau Noir z pałacowej linii Serge'a Lutensa.


W przypadku tej mieszanki po raz kolejny uległam zgubnej sile sugestii. ;) Tym razem jednak nie ze strony cudzej recenzji a uroczego limitowanego flakonu z wizerunkiem siedzącego kota, bajkowego indywidualisty.
No więc wpadłam: Fourreau Noir to dla mnie przyjemne, dalekie od dosłowności, przefiltrowane przez świat dziecięcych marzeń, kocie futro. "Bajkowe", gdyż doprawione szczyptą egzotycznych przypraw w otoczeniu eterycznej lawendy, delikatnie słodkie. Nieco szorstkie, choć puszyste i miłe w dotyku. Naelektryzowane samymi ładunkami dodatnimi [choć tylko w znaczeniu metaforycznym, gdzie "dodatni" znaczy "pozytywny", "dobry" :) ].

Omawiane pachnidło to przede wszystkim wariacja na temat lawendy w ujęciu klasycznym, bardzo dosłownym. Kto po skojarzeniu ze słodyczą spodziewał się nawiązań do New Haarlem czy Man od Rochas, dozna zawodu. ;) Lawenda w Fourreau Noir budzi skojarzenia z naturalistycznymi, nieco gorzkimi wcieleniami tego kwiatu, jak w Lavande Royale marki Roger & Gallet, Lavanduli od Penhaligon's czy Wild Lavender Wawrzyńca Villoresiego. Można więc powiedzieć, że okazuje się niemal męska. ;) Towarzyszy jej jednak woń migdałów - a raczej migdałowego mleczka - ciepła, wibrująca, cokolwiek ironicznie wprowadzająca turpistyczne skojarzenie z kwasem pruskim (a w istocie zapewniająca element równowagi), luźno nawiązująca do mniej słodkiego wcielenia kolejnych "jabłuszek" Lolity Lempicki czy niszowych pachnideł osnutych wokół woni rachatłukum (np. Keiko Mecheri czy Lutensa właśnie). Lawendę i migdały osładza łagodny, delikatnie zielony akcent bobu tonka, czasem też bardzo sugestywny aromat opoponaksu. Łagodny piżmowy puder w bazie nadaje całości delikatnego kobiecego sznytu; jest cichy i finezyjny, nikogo nie przydusi. ;)

Ogółem mieszanina sprawia wrażeni, ciepłej, przyjaznej człowiekowi, umilającej czas choć dalekiej od banału. Naprawdę artystycznej. W jakiś sposób nierzeczywistej, pewnej siebie - jakby żywcem wyjętej z najmniej brutalnych opowieści Braci Grimm; a może Charlesa Perrault...? Za to zilustrowanej przez Jana Marcina Szancera. Unoszącej się wokół człowieka niczym wonny kokon, ciemnofiołkowa aura, idealnie sferycznej.
Kusząca wizja. :)

W sam raz na chłodny, jesienny wieczór.

Rok produkcji i nos: 2009, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, po kobiecemu delikatny a po męsku wytrawny i aromatyczny. ;) O mocy całkiem sporej, choć z sillage raczej średnim. Na wszelkie okazje, choć obawiam się, że upały mogą zredukować FN do zwykłego, ciężkiego pudro-słodziaka (przynajmniej mnie to spotkało); kompozycja potrzebuje więc chłodu.

Trwałość: od dziesięciu do przeszło szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna

Skład:

lawenda, migdały, bób tonka, piżmo
___
Dziś Paloma Picasso eau de parfum.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.sodahead.com/fun/its-going-to-freeze-here-tonight-hows-your-weather-this-evening/question-1355647/?page=2&link=ibaf&q=&imgurl=http://i295.photobucket.com/albums/mm136/furiataurina1010/cats/shoppingcat.jpg
I niestety nie powstała dzięki J. M. Szancerowi. :( Wśród jego prac nie mogłam znaleźć odpowiedniego kota.

3 komentarze:

  1. "Koty. Koty są miłe". :)
    Zgadzam się, ze jest to bardzo dobra kompozycja. A taka sugestia... To nie grzech. Po coś w końcu wymyśla się nazwy perfum i flakony nawiązujące do "czegoś".

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie masz wrażenia Wiedźmo że to J'Ose ułożony na gęstej, słodkiej lutensowej bazie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Sabbath - ano są, nie da się ukryć. :D
    Pewnie, że nie grzech. Choć w tym przypadku cokolwiek dziwna: inspirować się flakonem limitowanym? ;) Bo ten czarny kot wśród gwiazd to, jak przypuszczam, mały słowny żart ze strony Lutensa, ponieważ słowo "fourreau" znaczy tyle, co pokrowiec, futerał, pochwa miecza czy obcisła kiecka; po prostu "okrycie". Natomiast futro (np. z norek ;) ) czy sierść zwierzęcia to "fourrure". Furo i furir. ;))
    Wyraźny wspólny źródłosłów; to dlaczego by tego nie zestawić? :) I dlatego troszkę się swojemu skojarzeniu dziwiłam.
    To tak, jak z Twoimi piratami w Idole, którzy zawładnęli polską wyobraźnią. ;) Niby podstawy logiczne były (rum, drewno, melasa czy tam trzcina cukrowa) niemniej pasowałoby jeszcze ze sto innych skojarzeń. Bo dlaczego nie? A tymczasem cudza wizja zadziałała tak silnie, że trudno o jakiekolwiek inne nawiązanie. To samo miałam z czarnym kotem w FN. :)

    Rybko - J'Ose? Jak mi własne zdrowie miłe, nie skojarzyłabym obu wód, choć nie o ich odmienność chodzi. Charaktery mają bardzo podobne, nawet obszar olfaktoryczny też penetrują jeden i ten sam. O co więc chodzi? :/ Nie wiem; ale poddałaś mi myśl. :) Przydałby się jakiś test porównawczy.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )