piątek, 7 września 2012

Starcie tytanek?

Legendy kultury popularnej mają to do siebie, że zna je każdy; i to bez różnicy, czy za nią stoi coś, co dawno przestało być aktualne czy wręcz kompletna bzdura, czy w nie wierzymy czy wyśmiewamy bez litości, czy kulturę popularną łykamy z lubością czy odgradzamy się od niej grubymi murami zdobnymi w zasieki - znamy je. Elvis Presley nie umarł, tylko sfingował własną śmierć i nadal żyje gdzieś sobie po cichutku [no, może nie całkiem samotnie, bo ostatnio dołączył do niego Michael Jackson ;) ], zaś Madonna jest obrazoburczą prowokatorką, otoczoną przez aurę niesłabnącego skandalu. Wszyscy gdzieś kiedyś to słyszeliśmy, prawda?

Legendy popkultury ponadto lubią przyciągać naśladowców. Prowokatorka i skandalistka Madonna na przykład ostatnimi laty "doczekała się" Lady Gagi. :>
Zatem choć sama od lat nie zrobiła niczego, co skierowałoby na nią ogólną uwagę, potępienie oraz niezdrową fascynację w jednym [zajście w ciążę z dwudziestolatkiem? Też mi co! Nie ona pierwsza ani nie ostatnia. Zawiśnięcie na krzyżu podczas koncertu? Byłoby 'dobre' może ćwierć wieku temu, obecnie zaś ma racjonalne, budżetowe rzekłabym, podłoże i jako takie zupełnie nie robi na mnie wrażenia - negatywnego ni pozytywnego], współcześnie doczekała się wiernej naśladowczyni.
Postanowiłam więc porównać dwie głośne perfumowe premiery ostatnich miesięcy, obie stworzone do spółki z kochającym się w mainstreamie oraz celebrytach Coty - Truth or Dare Madonny oraz jeszcze ciepłą Fame od Lady Gagi.
Może choć w taki sposób uda się zobaczyć, jak to z tym skandalem oraz prowokacją w obu przypadkach jest.


Jeżeli chodzi o porównanie obu wód, pierwsze wrażenie jest dokładnie takie, jak z wyglądem obu głównych postaci z powyższej fotografii. :) Gaga, to znaczy Fame, przyciąga wzrok opakowaniem, każe zastanowić się, ile ma ono wspólnego z wnętrzem; natomiast Truth or Dare jest takie, jak Madonna: z pozoru spokojne i dobrze ułożone, z wyraźnie zasugerowanym - i tylko "zasugerowanym" - mocnym charakterem ale wiadomo, że wystarczy choć trochę zaleźć mu (czy jej) za skórę a wtedy prędko okaże się, że znikąd ratunku. ;)

Chociaż jestem fanką perfumowych oczywistości, z jakiegoś względu tanie efekciarstwo Gagi nie przypadło mi go gustu. Dlatego też skupię się najpierw na perfumach sygnowanych przez Madonnę.

W pierwszej chwili lekko rozczarowują: ani odrobiny skandalu. ;) Zamiast niego pojawia się bukiet białych kwiatów na skórzano-orientalnym postumencie. Ale cóż to są za kwiaty!
Arcymocna, miodowa tuberoza połączona z ciemnym, nieco animalnym kwiatem pomarańczy, gardenią oraz duszną lilią już na dzień dobry zwala nas z nóg, prędziutko wchodząc w jeszcze jeden silny alians: ze skórzanym benzoesem; tak, że już w uwerturze pachnidła wyczuwamy silną, zdecydowaną woń kwiatowo-skórzaną, wpadającą w mało dosłowne tony orientalne.
Niedosłowne z racji niekonwencjonalnego doboru poszczególnych nut ale za to wyraźne, niepozostawiające złudzeń co do charakteru, któremu daleko do cichej zachowawczości perfum celebryckich. To wyróżnia Truth or Dare; dowodzi, iż aromat stworzony na zamówienie gwiazdy wielkiej lub mniejszej jako dodatkowe źródło dochodu, naprawdę może czymś się wyróżniać, w jakiś sposób rzeczywiście oddawać to, co w scenicznej (czy filmowej) twórczości osoby X jej fani cenią najbardziej.

Dużym plusem jest również ciąg dalszy ToD, kiedy to kompozycja zbija się w jedną bryłę, delikatnie zesładza, rozjaśnia dodatkiem jaśminu oraz wanilii, choć w dalszym ciągu pozostaje wyrazista tuberozowo miodowa, srebrzyście gardeniowa jak również naznaczona pewnym "mrokiem" kwiatu pomarańczy oraz woni skórzanych. Nadal bardzo "jakaś", w dalszym ciągu silna, nieco chropowata aczkolwiek niepozbawiona wdzięku.
Wyrafinowana w sposób wyuczony, lecz niech nas Siła Wyższa broni przed tym, by cokolwiek z  wyrafinowania miało ustąpić miejsca drzemiącej tuż pod powierzchnią Mocy. ;)


Natomiast o perfumach o Lady Gagi nie mogę powiedzieć nawet połowy tego, co o Truth or Dare i to bynajmniej nie z racji małej ilości testów (których było dwa, z czego jeden nadgarstkowy :D ). O Fame po prostu zbyt wiele powiedzieć się nie da!

Ot, po prostu kolejny bezpieczniusi, milusi oraz do bólu nijaki celebrycki soczek. I nic ponadto.
Naprawdę chciałabym napisać coś więcej, na przykład o ciekawym flakonie oraz malowniczym czarnym płynie, pozostawiającym na skórze szarobury film [rzecz rzadka we współczesnych pachnidłach selektywnych!], ale naprawdę nie da rady. Flakon się zmarnował, czarne perfumy także.
Co ciekawe, nie przemawiają przeze mnie nawet zawiedzione nadzieje, które niby umiejętnie podkręcała sama Gaga, rozpowiadając o krwi czy spermie. Cóż, ani mnie to ziębi ani grzeje - w niszy nihil novi sub sole - zaś wszelkie reklamy czy inne pytania sugerujące, mające sterować moimi odpowiedziami zupełnie, jakbym była poddana hipnozie, nie robią na mnie żadnego wrażenia. Nic z tych rzeczy. O Fame po prostu nie da rady powiedzieć wiele dobrego.
W ogóle trudno powiedzieć cokolwiek nie rażącego wymuszonym pustosłowiem. :)

Gdyż o ile samo otwarcie nie jest jeszcze złe, może do bólu nudne i wtórne ze swoją gładką, brzoskwiniowo-storczykową, słodką masą, lecz przy okazji również całkiem przyjemne. Bez skandalu ale i bez napinki. Przez pierwsze dwie lub trzy minuty Fame dzielnie się broni.
Szkoda, że im później, tym perfumy robią się delikatniejsze, cichutkie, wręcz rachityczne. Wymuszone oraz po prostu słabe. Papierowe, uładzone; bezlitośnie pozbawione jakichkolwiek punktów zaczepienia, chociażby jednej drobnej rysy na nieskazitelnej, przezroczystej tafli plastiku. Dzięki temu okazują się nie tylko wtórne oraz zbyt wycyzelowane, ale też zwyczajnie, beznadziejnie nudne.
Jak flaki z olejem.


Przepraszam: flaki to przynajmniej wydzielają jakiś zapach. ;> Zaś Fame po trzech godzinach od aplikacji ostaje się jako kilka pojedynczych, miałkich akordów, zupełnie ze sobą niepowiązanych. Takie anty-perfumy.
Więc może jednak kryje się za nimi jakaś myśl przewodnia...? ;) Tylko dlaczego była dotąd pilnie strzeżona, podczas gdy historyjki o belladonnie oraz czarnych perfumach pierwszej skandalistki XXI wieku obiegają świat bez ustanku? :>
Dziwne to trochę.

Niemniej jednak w jakiś pokrętny sposób potwierdziło moją tezę. :) Żadna z Pań nie jest (już? nigdy?) skandalistką, bo też i samo słowo "skandal" się zdezawuowało. Już nie wystarczy pokazać piersi czy rozwalić gitarę pod koniec koncertu, jak jeszcze kilka dziesiątek lat temu. Dziś, aby porządnie zaszokować, trzeba... bo ja wiem? Publicznie zjeść własne... i tu nie dokończę, bo a nuż ktoś z Was postanowił zasiąść przed ekranem komputera ze śniadaniem/obiadem/kolacją. ;) Tak więc pomimo, że ani Madonna ani Lady Gaga nie są już w stanie wzbudzić porządnego skandalu, którego nigdy by im nie zapomniano, coś jednak je dzieli: to Madonna była pierwsza. Jako artystka-bywalczyni pierwszych stron brukowców ale też jako osoba, która nosiła większość scenicznych kostiumów Lady Gagi. :] Co widać nawet w internecie, którego jedną z głównych rozrywek wydaje się zestawianie podobnych fotografii obu piosenkarek.

Jeśli natomiast chodzi o same zapachy, to chyba zbędnym wydaje się jakiekolwiek podsumowanie. Perfumy Madonny nie są może szczytem ekstrawagancji, jednak silnego charakteru odmówić im nie sposób, pachnidło Gagi zaś to klasyczna para, kłęby pary, które poszły li tylko w gwizdek.
Truth or Dare zawiera w sobie pewien artystyczny koncept, Fame ma się po prostu sprzedawać. Pytanie tylko: czy będzie? Czy tej pary z gwizdka starczy na kilkuletnie marketingowe podsycanie apetytu miłośników Lady Gagi?
Na to wszystko Madonna będzie mogła spoglądać z niezmąconym spokojem. Jestem o tym (prawie) przekonana.

Zaś Poli chciałabym podziękować za dostarczenie mi imponującej ilości Truth or Dare, znacznie przewyższającej moje potrzeby. :*

Madonna, Truth or Dare

Rok produkcji i nos: 2012, Stephen Nielsen

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, o naprawdę dużej mocy oraz sillage. Do pomieszczeń z dużą cyrkulacją powietrza. ;)

Trwałość: w granicach ośmiu-dziesięciu godzin. Jak na perfumy celebryckie - nie byle co!

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: tuberoza, gardenia, neroli
Nuta serca: benzoes, jaśmin, biała lilia
Nuta bazy: wanilia, piżmo, ambra


Lady Gaga, Fame

Rok produkcji i nos: 2012, ??
[czyżby twórca/twórcy zapachu woleli pozostać anonimowi? ;> ]

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach; i chyba dla nich byłby najlepszy, szczególnie dla tych sympatyzujących z ruchem przeciwników perfum (a niemogących "zerwać" z nimi całkowicie). ;P Raczej cichy, bliski skórze, w miarę upływu czasu coraz bardziej niemrawy.

Trwałość: testowałam zbyt mało razy, by móc należycie ją ocenić. Jednak wątpię, by Fame wytrzymało na skórze dłużej, niż pięć-sześć godzin - a to i tak optymistyczne prognozy.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna [hłe hłe hłe ;> ]

Skład:

jaśmin wielkolistny, morela, orchidea, miód, belladonna (taak?), kadzidło (doprawdy?), szafran (mhmm...)
___
W tej chwili noszę śliczne Bois d'Encens od Armaniego a wcześniej była właśnie Gagowa Fame. ;]

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.vh1.com/celebrity/2010-03-29/biggest-pop-culture-controversies-lady-gaga-vs-madonna/
2. i 3. http://hitorshit-hos.blogspot.com/2012/08/pop-rivalries-lady-gaga-vs-madonna.html

13 komentarzy:

  1. Proszę bardzo, ja kwiatom mówię stanowcze "e tam" nie bardzo je umiem ich nosić i już. Jak ToD masz za wiele zawsze możesz podać dalej :P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że bardzo ciekawym pomysłem było zestawienie perfumy tych dwóch piosenkarek. Fajnie się to czytało (najlepsze jest to zdjęcie, w którym Madonna daje kopniaka Lady Gadze) :-)

    Perfumy Truth or Dare zupełnie nie przypadły mi do gustu. Kwiaty zwaliły mnie z nóg do tego stopnia, że niemal z miejsca zrobiło mi się niedobrze. Jednak uważam, że to dobre pachnidło i podobnie jak Ty doceniam fakt, że jak na perfumy celebryckie (i nie tylko) zapach Madonny bardzo wyróżnia się na tle innych miernot.

    Zapachu Lady Gagi nie znam (jeszcze), ale flakon jak i cały koncept bardzo mi się podobają. Szkoda tylko, że na tym się kończy, bo spodziewałam się czegoś więcej. Zakładam zatem, że Lady Gaga osobiście zbytnio nie przyłożyła się do powstania tego zapachu (poza chęcią zaszokowania opakowaniem i kampanią reklamową, która moim zdaniem jest znacznie lepsza niż reklama perfum Madonny).

    W przeciwieństwie do niej Madonna była bardzo zaangażowana w projekt powstawania swoich perfum (podobnie zresztą jak wszystkich innych projektów-w końcu słynie nie tylko z pracoholizmu i perfekcjonizmu, ale również permanentnego kontrolowania siebie i innych). Pewnie właśnie dlatego jej perfumy nie są kolejnym beznadziejnym soczkiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. A propos zapachów sygnowanych przez celebrytów - Wiedźmo, znasz może Covet (Sarah Jessica Parker)? Ciekawam, jakbyś go skwitowała ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie znam ani jednego ani drugiego zapachu i o poznanie obu nie zabiegam. Po części dlatego, że źle czułabym się nosząc perfumy sygnowane nazwiskiem kogoś innego niż twórcy. Trochę tak jakbym chodziła w cudzej bieliźnie.
    Albo jakbym się starała do kogoś upodobnić na silę, splagiatować.

    OdpowiedzUsuń
  5. Polu - zrozumiałe. Zwłaszcza w takim stężeniu, gdy nijak nie idzie nazwać ich kfiatkami-sratkami. ;] co do perfum Madonny, to taki właśnie mam zamiar. :D

    Olfaktorio - dzięki, skojarzenie nasunęło się jakoś tak naturalnie. ;) Lecz gratulacje nie należą się mnie, tylko autorom tych kolaży (tego z kopniakiem zwłaszcza :) ).
    Perfumy Gagi wypadły naprawdę cienko w porównaniu z kampanią reklamową, która rzeczywiście jest dobrze pomyślana [choć ta olbrzymka, po której wspinają się alpiniści mnie wydaje się infantylna], lepsza niż w przypadku Truth or Dare. A flakon to już całkiem. :)
    Lecz po raz kolejny okazało się, że w ostatecznym rozrachunku liczy się sedno całego zamieszania, czyli sam zapach. I nawet najlepsze "przebranie" nie pomoże mu, kiedy zwyczajnie jest słaby.

    OdpowiedzUsuń
  6. Aileen - Covet niestety nie znam, choć już od jakiegoś czasu nań poluję. Kiedy poznam, nie omieszkam napisać, co i jak. :)

    Rybko Potrójna - lubisz Eau des Merveilles, prawda? Czy to znaczy, że uważasz, iż za jej powstaniem stał osobiście sam bóg kupców i złodziei? ;) Poza tym, co to za cudza bielizna, skoro dana osoba nigdy jej nie nosiła? :P Prawda jest taka, że niemal wszystko współcześnie jest sygnowane; wchodzisz do sklepu i kupujesz pierwszą z rzędu bluzkę? Super, ale ona ma już jakąś metkę. ;) Poza tym jest kopią stroju wylansowanego jakiś czas temu przez jednego z wielkich projektantów w Paryżu czy innym Mediolanie.
    Naśladujesz kogoś nawet, kiedy zupełnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jak my wszyscy, zmuszeni do życia w globalnej wiosce wyznającej konsumpcjonizm.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kfiatki stratki w sumie u mnie też średnio się sprawdzają. I żeby nie było- uwielbiam kwiaty, kwitnące dają mi tyle radości dla oczu i nosa, jak mało co ale w perfumach jakoś średnio mi znimi po drodze a przynajmniej.Na początku mojej perfumowej fascynacji o wiele lepiej je tolerowałam.

    pola

    OdpowiedzUsuń
  8. AAAAA i mam mały flakonik Covetu z wymiany :P. Strasznie dziwnie się mi go nosi więc efekt jest taki, że prawie w ogóle go nie używam.Chętnie udostępnie do testów przy okazji.

    pola

    OdpowiedzUsuń
  9. Bo kwiaty żywe a kwiaty w perfumach to dwie odrębne bajki - i to nie tylko dlatego, że w naszym klimacie nie wiedzieć czemu jakoś mało kwiatu pomarańczy czy ylang-ylang. ;)
    Te z ToD zaś naprawdę okazały się przedstawicielami wagi arcy-ciężkiej. ;) Współczuję przejść zatem.

    Ojej! Byłabyś tak miła i udostępniła z mililitr Covet? :) Wówczas rozpłynęłabym się w podziękowaniach. ;) [I dlaczego "dziwnie"? Tak z ciekawości pytam].

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie, ToD bynajmniej mnie nie zabiło, po prostu nie moja to bajka i już :).

    Jasne, że byłabym miła- nawet ze 2mililitry :P udostępnię.

    Dziwny bo nie umiem go określić i dziwnie mi się go przez to nosi. Raz jest nie do przyjęcia innym razem znośny, często wącham go z korka. Ja wyczuwam bardzo mocno jako zapach piżmowy a "piżmowce" nie są moimi faworytami choć z drugiej strony ciągnie mnie do nich ( podobnie jak z ambrami ale te już w duzym stopniu oswoiłam).

    OdpowiedzUsuń
  11. No chyba, że tak. W końcu apetyt rośnie w miarę jedzenia - na perfumy najwyraźniej też. ;)

    :* Superaśnie!

    No i oczywiście podsyciłaś moją ciekawość Covet. ;) Niby już wcześniej czytałam, że nijak mu do "typowych perfum celebryckich" i ów tekst okazał się wielce kuszący ale ta dziwność... Mniam! :) Nawet piżmo mnie nie odstrasza. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie napalaj się proszę na Covet, ja skusiłam się połączeniem lawendy z czekoladą- chciałam zobaczyć jak to pachnie. Dostałam zapach z kategorii z której nigdy nie miałam pojemności większej niż 0,5 ml :) próbki. Co fakt jednak to fakt, daleko mu do kategorii "słodziaczka misiaczka" czy "ogórkowo- ozonowego świeżuszka". Butelka moim zdaniem okropna (choć w tej kategorii zapachowej trudno znaleźć przyzwoitą) Tak jak ze wszystkim ocena zapachu sporo zależy od tego z czym ten zapach porównamy.

    OdpowiedzUsuń
  13. mówcie co chcecie, ale Fame i tak zostało drugimi najlepiej sprzedającymi się perfumami wszech czasów :P

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )