wtorek, 25 września 2012

Namiętność w stylu orientalnym

Spokojnie, nie będzie ani harlekinowych gniotów o romansach Amerykanek z arabskimi arystokratami ani wstrząsających historii matek, walczących o dzieci z bliskowschodnimi byłymi mężami. Ani w ogóle niczego w tym stylu.
Dlaczego więc 'namiętność'? Z powodu skojarzenia, takiego oto:


Tak po prostu brzmi tytuł powyższego obrazu. :)

Mnie owa pani kojarzy się bardzo zwyczajnie; z sennym wyluzowaniem, błogością wypoczynku, rodzajem okołosjestowej ociężałości w chwili, kiedy na zewnątrz domu jest zbyt gorąco, żeby myśleć o czymś istotnym. :) Tak po prostu. Bez usilnego doszukiwania się emocji. Orientalna błogość.
A kolorystyka, familiarna poza, intymność gołych stóp i ogólne "nieprzyzwoite rozchełstanie" [hłe, hłe, hłe]? One po prostu , podkreślają, że mimo wszystko jesteśmy daleko od chłodnego, europejskiego domu.

Namiętność przywodzi mi na myśl perfumy równie ciężkie, cielesny, przyjazne, ciepłe, pełne zupełnie niezobowiązującej, leniwej zmysłowości. Zapachem, jaki mógłby rozpościerać się w ożywającym dzięki wyobraźni słynnego wiktoriańskiego malarza [znacie wiele jego prac, jestem pewna ;) ] świecie, jest Rasha od Rasasi.

Arabska marka, o której ostatnio wiele słychać w rodzimej pachnącej blogosferze (dzięki pewnej perfumerii :) ) tworzy dzieła mogące śmiało konkurować z pachnidłami od Amouage. Oczywiście nie tyle jakością - choć czuję, że tu raz i drugi mogłoby spotkać nas zaskoczenie - co gatunkowym wysmakowaniem, eleganckim, bardzo dosłownym ciężarem. Mnie osobiście odpowiadającym bardzo.


Rasha okazuje się dobrym przykładem. Oto kompozycja bardzo dosłowna, klejąca się do ciała nie tylko dzięki olejowemu nośnikowi o konsystencji zawiesiny. Ciężka, słodkawa, o poszczególnych akordach sklejonych w całość tak jednolitą, iż trudno powiedzieć o niej coś więcej. Wiadomo tylko, że w otwarciu zachwyca słodyczą animalnej ambry, delikatnie podkreślonej przez ciężkie nuty owocowe, wpadające stopniowo w łagodny puch białych kwiatów. Przy czym ze wszystkich akordów "wyciągnięto na wierzch" te ich wonie składowe, które tylko mogą kojarzyć się z wydzielinami ludzkiego ciała; oczywiście w sposób na tyle ograniczony, by skojarzenia nie dryfowały w stronę "zapaszków" znacznie mniej ciekawych. ;)
Po kilku chwilach kompozycja traci nieco początkowej słodyczy, którą zastępuje suchy i ciepły drzewny akord. Lekko pikantny, choć w sposób niebudzący podejrzeń co do jego łagodności, rozgrzanej południowym powietrzem a leniwej (choć nigdy gnuśnej czy znudzonej). W jakiś subtelny sposób drażniącej powonienie, przywołującej ducha bliżej nieokreślonych zamorskich przypraw. Spis nut chce, by owym drewnem był sandałowiec. Nie wykluczam. :) Jak napisałam, naprawdę trudno jest nazwać po imieniu wirujące wokół mnie składowe molekuły zapachu. Wiem tylko, że jest mi przyjemnie. :)

Także po kolejnych kilkudziesięciu minutach, może nawet po dwóch godzinach, kiedy ta sympatyczna, łagodnie zmysłowa drzewność powoli zaczyna ustępować miejsca powracającemu akordowi plastycznej szarej ambry. Aż gęstej od cielesnych konotacji a przy tym ujmująco niewinnej [a może totalnie niezainteresowanej tym, co my zwykliśmy najczęściej ze "zmysłowością" kojarzyć?], statycznej aż do niedręczącej ociężałości, nasyconej, pełnej. A do tego okraszonej wytrawnymi żywicami, z mirrą, balsamem tolutańskim oraz leciutkim woalem zielonego galbanum na czele. Pojawia się też ciężka, tłusta mleczna woń. Skąd pochodzi? W tej chwili kompletnie mnie to nie interesuje.
Gdyż zajęta jestem kontemplowaniem ogółu wrażeń, jakie zapewnia mi Rasha, dziś bardziej drzewna i ambrowa, kiedy indziej w ostatniej odsłonie ukazująca jeszcze inną, różaną twarz.

Cudna mieszanina! Do tego w cenie, która czyni ją jeszcze bardziej atrakcyjną. Zamierzam nabyć Rashę. Kiedyś. Szybko. :)


Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; wyczuwalny i silny choć trzymający się blisko ludzkiej skóry. Jeżeli będziecie uważać z aplikacją pachnidła, ono sprawdzi się w każdych okolicznościach. :)

Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin, może troszkę dużej

Grupa olfaktoryczna: orientalna

Skład:

Nuta głowy: czarna porzeczka, tropikalne owoce
Nuta serca: jaśmin wielkolistny, kardamon
Nuta bazy: szara ambra (lub coś co bardzo, ale to bardzo ją przypomina), drewno sandałowe, akord laktoniczny
___
W tej chwili noszę to, o czym powyżej. I jestem w siódmym niebie. :)

P.S.
Za ilustrację posłużyła mi Namiętność pędzla brytyjskiego malarza, Franka Bernarda Dicksee, inspirującego się twórczością prerafaelitów. Jak wspomniałam w tekście, z pewnością znacie przynajmniej jedną z pozostałych jego prac, tylko możecie nie wiedzieć, kto jest jej autorem. ;) Ciekawe, czy podacie mi ich tytuły?

7 komentarzy:

  1. Wiedźmo wysłałem ci maila.Daj znać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś coś mnie zniechęca do tej popularnej ostatnio marki. Nie do końca umiem zidentyfikować w sobie źródło tej niechęci- flakoniki, które na zdjęciach wyglądają jak "perfumy" które moja sąsiadka przywoziła (i skrapiała się nimi obficie) zza wschodniej granicy.
    Lęk przed ciężkim orientem? Przed tym, że spodoba mi się orient w wydaniu hardcore?
    Ki diabeł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jarku - dziękuję. :) Już odpisałam.

    Rybo - lęk przed Orientem? Przed hardkorem? A może skrywany rasizm? ;>
    Flakoniki rzeczywiście odbiegają od konwencjonalnych europejskich gustów, choć mnie to nie przeszkadza - w ramach akcji oswaja "narodu europejskiego" z prawdziwą estetyką jego protoplastów, Greków i Rzymian, wydają się wręcz idealne. :D Ale przecież i tak najistotniejsza jest zawartość. W tym przypadku warta grzechu. Zaprawdę. ;)
    A marka popularna, ponieważ recenzje pojawiły się na blogach trzech osób ceniących sobie brzmienia mocniejsze oraz dziwaczne [oczywiście chodzi głównie o Sabbath i jeszcze o Piratha i moją skromną personę ;) ] oraz, co chyba istotniejsze, na Wizażu. A że napędzamy perfumerii koniunkturę? Ani mnie to cieszy ani martwi; liczą się zapachy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz rację, chyba taką czkawką odbija się moja islamofobia.
    Głupie to. Ta czkawka. Bo islamofobia też głupia, ale już mniej.

    OdpowiedzUsuń
  5. O nieeeee...tylko nie jaśmin! ;-) Zapach zdecydowanie nie dla mnie, choć flakonik mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Rybo - zalecam szklankę zimnej wody. Dla uspokojenia emocji i zyskania dystansu. :D

    Olfaktorio - obawiam się, że na jaśmin jesteś skazana. ;) Ale może warto się przekonać do niego? Sama kiedyś nie znosiłam irysa a potem, dzięki różowemu Shalimarowi, niejako "zmusiłam się" do polubienia go, teraz powolutku oswajam się z piżmem. A przecież i u mnie w kontaktach z ww. nutami bywało nieraz ostro. ;) Co piszę, by udowodnić, że "się da". :)
    Może spróbujesz? Poza tym jaśmin w Rashy występuje raczej pro forma, w składzie - podobnie, jak reszta nut. :D To naprawdę jest abstrakcyjna mieszanka.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknie piszesz i wyłapujesz fajnie miuanse a ja z przyjemnością i nieskrywaną satysfakcją Cię czytam! I tym bardziej nie mogę się doczekać w ciemno zamówionych kilka dni temu zapachów od Rasasi. Jednym z nich ma być Rasha, chyba będzie mi się podobać.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )