niedziela, 29 lipca 2012

Wiedzieć zbyt dużo

Czy wiedza zbyt rozległa (w ramach określonej dziedziny) nie niesie przypadkiem więcej szkody niż pożytku?
Oto pytanie, które naszło mnie dziś podczas nadgarstkowego testu Chambre Noire od Olfactive Studio.


Ostatnio mam wrażenie, że perfumy premierowe coraz mniej mają w sobie oryginalności, że o nowatorstwie ledwie wspomnę. Zaczęło się od Sale 01 Szulca, pachnidła znanego przecież jako tańszy (choć równie dobry) odpowiednik Black Cashmere. Potem przyszła  kolej Full  Incense Pierre'a Montale, który postanowił podrążyć temat zapoczątkowany Aginonem CdG oraz Cardinalem Heeleya. W międzyczasie pod strzechy perfumeryjnych sieciówek zabłądziły perfumy z oudem, dotąd składnikiem konstytucyjnie wręcz niszowym, co dla wielu miłośników perfum okazało się ciężkim ciosem. Marki prezentowane w tychże popularnych sieciowych perfumeriach od lat traktują bestsellery konkurencji jako, hmm... źródło nieograniczonej inspiracji. ;) Niegdysiejsza firma olfaktorycznie wysoce prestiżowa, jak Christian Dior, ostatnimi laty straciła sporo z dawnego uznania nie tylko w moich oczach. ;) Choć przecież z Diorem nie jest tak tragicznie, jak z innym powszechnie znanym brandem - Guccim. Gdzie perfumy oryginalne i odważne zastępowane są przez groteskowe soczki niemówiące o niczym. Sztuka zostaje zdławiona przez kolumny cyfr w Excelu.
Dochodzi do tego, że praktycznie każdy nowo powstały zapach  przywodzi na myśl co najmniej jeden już istniejący. I mogłabym tymi słowy zakończyć swoje przepełnione goryczą biadolenie, gdyby nie dwie niszowe marki. Jak na ironię - wypuszczające dotąd dzieła idealnie wtórne. Przynajmniej na mój nos.. :]

Pomyślałam bowiem o internetowym plebiscycie ogłoszonym przez twórczynię projektu Olfactive Studio, jak również o tegoż sondażu (ankiety?) efektach, nad wyraz wtórnych. Czego dowodem niech będzie rozwój na mojej skórze Chambre Noire, pachnącej nie jak jeden czy dwa, lecz jak co najmniej sześć popularnych lub też względnie nowych aromatów! Kolejnym przykładem jest niszowa manufaktura  amerykańskiej pary, architektki i muzyka. Chodzi rzecz jasna o D. S. & Durga. :) Także i w tym przypadku nader często wyczuwam podobieństwo kolejnych perfum do dzieł poznanych wcześniej. Rzecz w tym, że państwo Moltz (a raczej pan Moltz) nie są osobami znanymi "w branży", ponoć nie stoi za nimi ani wiedza merytoryczna, ani pomoc finansowa czy techniczna. Nawet część składników mają wytwarzać własnym sumptem (jak np. Laurie Erickson z Sonomy). Nie wiem, ile w tym prawdy, jednak historie jak ta z Durgą czy OS każą zastanowić się nad jedną sprawą: czy twórcy pachnideł silnie kojarzących się z innymi wodami są tak mocno obeznani z branżą, że wiedzą, na czym opłaca się wzorować, czy może wprost przeciwnie - nie dążą (choćby z braku czasu tudzież motywacji) do zaznajomienia się z produktami konkurencji? W związku z czym dosyć mętnie zdają sobie sprawę z faktu, iż właśnie zaprezentowali światu kolejny odpowiednik wody X.


Więc może sedno problemu - przynajmniej z perspektywy: globalny rynek niszowy (jakkolwiek dziwnie to brzmi) kontra małe fabryczki, przynajmniej z założenia - tkwi w nas, perfumowych maniakach? A raczej w naszym czasami zbyt swobodnym rozeznaniu w pachnącym świecie.

Bo może, skoro jedno Chambre Noire pachnie na mnie jak coś miotającego się między jasnością Armaniego Cuir Améthyste z Bottega Veneta pospołu a słonymi dymami Lutensowych Boxeuses tudzież Réjouissance od Yes for Lov - a nad wszystkim czuwa duch mniej słodkiego i bardziej skórzanego Féminité du Bois, wspierany przez natężone opary Bois Oriental od tego samego kreatora, wówczas "coś jest na rzeczy"? Może po prostu zbyt sprawnie przemieszczamy się nie tylko w gąszczu nut i całych akordów, lecz również artystycznych tropów, kulturowych odniesień, technicznych szczegółów [no dobra, technikalia zazwyczaj zostawiam komu innemu ;) ]? Co niesie ze sobą ryzyko zblazowania, jakże charakterystycznego dla potocznego odbioru efektów pracy krytyków sztuki rozumianej konwencjonalnie.
I owo zblazowanie, swoista maniera "wiem o co chodzi, to już było" potrafi maniaka dopaść w dowolnie wybranym momencie. :)
Wówczas gdzieś na horyzoncie pojawia się 'choroba krytyków', rodzaj mylnego wrażenia, iż kompletnie nie cieszy ich to, co widzą, czują i oceniają. Czyli coś, za co organicznie nie znoszę Luki Turina z Tanią Sanchez. ;] I bardzo, bardzo zależy mi na tym, by nie iść w ślady znudzonego biofizyka.
Co więc robić?
Jak żyć, Panie Premierze? ;))
___
Dziś całocielnie kochane Anaïs Anaïs od Cacharel.

P.S.
Źródła ilustracji:
1.  http://mikeduran.com/2008/08/is-art-critique-an-obstacle-to-art-enjoyment/ [z artykułu o podobnej tematyce :) ]
2. http://www.thenonblonde.com/2011/11/bottega-veneta-bottega-veneta-eau-de.html

4 komentarze:

  1. A wiesz co? Ten Twój wpis przypomniał mi się wczoraj w pociągu, kiedy umilałam sobie podróż lekturą czysto rozrywkową ^^ I co chwila nachodziły mnie skojarzenia w rodzaju "rany, ten bohater to coś jak Wiedźmin", "o, a tutaj coś jakby z Obcego", "a ten motyw to podobnie jak w Mieczu Nieśmiertelnego (to manga taka ;p)".
    (nie zgłębiajmy może poziomu moich lektur ;p)

    I sama nie wiem, czy to była intencja autora, czy tylko ja na siłę doszukuję się podobnych wątków...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, w "zwykłych" ramach kultury takie déjà vu zdarza się częściej. Jakiś czas temu na przykład znajomi wyciągnęli mnie do kina na "Johna Cartera". Wynudziliśmy się jak mopsy, bo wszystko wydawało nam się zgraną kliszą: tu "Avatar", tam "Gwiezdne wojny", gdzie indziej kalki z popularnych komiksów czy jeszcze coś innego. Krótko mówiąc: zero oryginalności.

    Kiedy tymczasem oglądaliśmy ekranizację dziewiętnastowiecznej powieści, z której pełnymi garściami czerpali Lucas, Cameron i inni twórcy kultowych już widowisk naszej cywilizacji. Widzieliśmy więc ich protoplastę; co z tego, skoro globalnej wiosce przedstawionego na samym końcu, więc do bólu przewidywalnego i wręcz skazanego na porażkę?

    Więc chyba tym, co steruje naszą zbiorową wyobraźnią jest pospołu przypadek oraz archetypowe opowieści, które i tak od 'maleńkości' mamy wgrane w mózgi. Bo zauważ, że cała nasza kultura jest po prostu odgrywaniem na nowo tych samych historii: Romeo i Julia, Tristan i Izolda, Scarlett O'Hara i Rhett Butler, ten koleś z "Avatara" i jego niebieska trzymetrowa dziewczyna - jeden czort! :D

    Dlatego uważam, że ciągłe stękanie, że "wszystko już było" i "najbardziej lubimy te melodie, które dobrze znamy" po prostu nie ma sensu. Bo my nie chcemy, nie potrzebujemy innych historii: ciągłe odtwarzanie walki Dawida z Goliatem czy miłości ponad wszelkimi przeciwnościami losu w jakiś sposób stanowi o sednie tego, kim jesteśmy. I inaczej być nie może.
    Więc ani nie doszukujesz się sztucznych odniesień ani autor niekoniecznie świadomie zżyna. Po prostu kontynuujemy jedną wielką, niekończącą się Opowieść.

    Tylko, że dotąd nie odniosłam tej filozofii do świata perfum. ;) I dlatego rzecz tak mocno mnie uderzyła. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Sadzę, że odkrywanie każdej dziedziny najprzyjemniejsze i najbardziej ekscytujące jest na początku. Sądzę też, że pierwsze fascynacje najbardziej i najgłębiej zapadają nam w pamięć. To tak jak z zauroczeniami międzyludzkimi, czasem te pierwsze doświadczenia są nie do podrobienia po prostu nigdy już nie powtarzamy tych emocji i tych uczuć. Wiedza daje komfort poruszania się w pewnej dziedzinie, daje satysfakcję z możliwości oceny i porównania ale wydaje mi się, że im więcej wiemy tym trudniej jest nas zaskoczyć i zadziwić. Stąd coraz mniejsze prawdopodobieństwo że coś nowego zachwyci nas równie bardzo co rzeczy które odkrywaliśmy po raz pierwszy. z tego miejsca juz tylko krok do miejsca w którym jak piszesz stajemy się zgorzkniałymi zblazowanymi i wiecznie niezadowolonymi z nowości krytykami. Co zrobić żeby tego uniknąć? szczerze nie mam pojęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A może to jest tak jak z modą na imiona - nagle przychodzi mi myśl do głowy: "o jak wspaniale było by nazwać dziecko ( i tu myślimy np. Pola) i że to takie ładne a mało popularne imię dawno nie używane, dzieciak będzie się nieco odróżniał od rzeszy Anek, Magd i Ew)". po czym nie mija pół roku i nagle orientuję się że jest cała masa małych Pol, że to druga malutka dziewczynka to Polcia, Lenka czy Róża. Szok po prostu. Może zdolnością kreacji większości ludzi kieruje jakaś wyższa siła, prawidłowość, może w perfumiarstwie jest podobnie nastaje jakaś epoka i w jej obrębie powstaje czasem zależnie a czasem zupełnie niezależnie od siebie wiele podobnych dzieł. Gdzie zapamiętani zostają albo prekursorzy albo twórcy tych najbardziej udanych.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )