środa, 18 lipca 2012

Para za parą


Na zrecenzowanie ostatnich pachnideł z podstawowej serii domu Amouage dawałam sobie czas przez cały rok 2011. Skutkiem czego ani się obejrzałam, jak w kolejce za Honour ustawił się kolejny duet, Interlude. Wobec tego warto czym prędzej nadrobić zaległości. :) Za porządkiem. Najpierw Honour razy dwa.
Czyli, jak tego chcą twórcy marki, Madame Butterfly oraz jej wiarołomny kochanek.
W mojej wiedźmio wrednej interpretacji. :> Gdzie Pani Motylowa w wyjątkowo nieprzyjemny sposób bierze odwet na całej cywilizacji Zachodu. :] Inspiracji dostarczyli mi dramaturg David Henry Hwang oraz reżyser David Cronenberg.

Przed Państwem: M. Butterfly.


Francuski dyplomata René Gallimard lubił uważać się za człowieka czynu, za maczo ale i romantycznego marzyciela.
Wyrafinowanego estetę oraz mężczyznę otaczanego powszechnym respektem otoczenia [uwaga: proszę nie mylić rodzimego znaczenia słowa „respekt” z „szacunkiem”. One NIE powinny występować zamiennie!]. Chciał czuć się jedynym panem sytuacji, zawsze i wszędzie.
Czego nie dawały mu rodzima kultura, obowiązki zawodowe czy żona, postanowił odnaleźć we własnych fantazjach. Warunki miał po temu idealne: żył w świecie, w którym posiadanie idealnie cichej, doskonale uległej, potulnej kochanki, którą w każdym aspekcie można kształtować równie łatwo, jak rozgrzaną plastelinę nie było niczym niezwykłym. Czemuż by więc nie miał francuski dyplomata René Gallimard wykorzystać sytuacji?


Okazja nadarzyła się podczas wizyty w Operze Pekińskiej. Gallimard poznaje wówczas śpiewaczkę Song Liling. Wkrótce zostają kochankami. Wydaje się, że marzenia biednego, przytłoczonego własnym cywilizowaniem i oświeceniem dyplomaty właśnie się spełniają.
Piękna aktorka wydaje się ucieleśnieniem wszystkich jego snów: jest subtelna, cicha, uległa oraz skromna, chwilami może nawet za bardzo. Najważniejsze, że z radością daje Gallimardowi wszystko, czego ten zażąda. Odgrywają nawet sceny z ukochanej opery Francuza, Madame Butterfly; Liling wie, iż jej kochanek uwielbia, kiedy zwracać się do niego inwokacjami typu „mój panie”. Nawet mniej lub bardziej przelotne burze, jak nieoczekiwana ciąża czy odejście dziecka, nie są w stanie zniszczyć iście epickiej przygody Europejczyka. Wydaje się, że świat umożliwił Gallimardowi ułożenie życia w sposób najdoskonalszy z możliwych.

Pojawia się więc pytanie: czy Song Liling jest rzeczywiście osobą słabą i uległą czy może w pewien wyrafinowany sposób przebiegłą? Sierotką czy femme fatale? :)
Podobne myśli przychodzą mi do głowy podczas obcowania z damską wersją Honour, zapachem tyleż kwiatowym, co dyskretnie orientalnym; równie słodko-pikantnym jak kwaśnym; jednocześnie świeżym oraz pełnym nasyconego piękna perfumowej klasyki. W otwarciu mieszanina zadziwia symbiozą akordów rabarbaru z białymi kwiatami oraz nutką kolendry. Pięknie rozpisano partie gardenii, łączącej się w tańcu z jaśminem, konwalią i tuberozą, stopniowo niwelującej kwaśną moc rabarbaru jak również uczestniczącej w ewolucji kolendry w kilka ziarenek czarnego pieprzu.
W bazie kompozycja pogłębia orientalny sznyt, dodając wibrującą, nasyconą wonią przypraw i wycofujących się kwiatów suchość, ostre źdźbła  wetywerii, słodkawy, lekko migdałowy opoponaks do spółki z bardziej żywiczną mirrą, czasem również kilka pojedynczych akordów jasnego zamszu. Wszystko to okala woal niezbyt słodkiej, lecz i nie cielesnej, nieco dymnej ambry. Woń okazuje się szlachetna, skalibrowana na głęboką acz niezbyt wywrotową moc. Honour Woman wydaje się kompozycją, która zadowoli każdego. :) Bo i we mnie, jakkolwiek od zachwytów jestem daleka, budzi uczucia nadspodziewanie ciepłe. Nie miałabym nic przeciwko Honour W. w moim otoczeniu. ;) Jest przecież grzeczne, choć z charakterem.
Łatwe we współżyciu. ;>

Wróćmy zatem do M. Butterfly.


Mijają lata a związek francuskiego dyplomaty z chińską diwą trwa. Bywa, że rozstają się na wiele miesięcy, by i tak do siebie wrócić. Radzą sobie; z problemami finansowymi i zdrowotnymi, z bezpieką, która ma oko na niepoprawny politycznie romans, z życiem po prostu.
Przynajmniej dopóki René Gallimard nie dostaje wypowiedzenia ze służby dyplomatycznej i nie zostaje aresztowany.
Pod zarzutem szpiegostwa.
Wieloletniego oraz uporczywego.

Nasz bohater jest w szoku: nigdy przecież świadomie nie zrobił niczego, co miałoby doprowadzić go przed sąd! Chyba, że... należałoby policzyć wszystkie te drobne przysługi, wszelkie chwile, kiedy chciał pomóc znajdującej się w opałach Song Liling!
Sytuacja zrobiła się żałosna: esteta i maczo w jednej osobie padł ofiarą sztuczki starej jak świat: wrobiony przez kobietę. Przez wieloletnią kochankę, przez spełnienie własnych najskrytszych marzeń, kobietę idealną, przez Madame Butterfly!
Kiedy więc umysł Gallimarda przygotowuje teren, by odegrać przed światem kolejną tyleż spektakularną co pretensjonalną rolę, amanta z filmów noir, ów nie ma pojęcia, że przewrotny los szykuje dlań jeszcze jedną niespodziankę…
Kiedy bowiem uczeni w prawie szykują konfrontację między Gallimardem a jego zdradliwą kochanką, na salę rozpraw pod strażą wchodzi – krótkowłosa osoba w garniturze. Mężczyzna o twarzy Liling.

Wkrótce okazuje się, że przez szereg lat René Gallimard miał romans z przedstawicielem własnej płci. Zaślepiony przez namiętność, własne wyobrażenia oraz wielowiekową narośl stereotypów spłaszczających stosunki – a w praktyce uniemożliwiających pełne zrozumienie –  między Orientem a Okcydentem, nie był w stanie zorientować się w oszustwie, które nam wydaje się aż nazbyt grubymi nićmi szyte. Cóż, idealnie odegrana pruderyjność aktorki oraz wymyślane przez Nią-Niego „starożytne techniki miłosne” z łatwością zdołały wpisać się w stereotyp; czyli uwiarygodnić tożsamość szpiega w oczach jego aroganckiego kochanka. :)

Kiedy tego samego wieczora więzienne auto przewozi obu mężczyzn do miejsca osadzenia i René Gallimard nareszcie otrzymuje to, o co przez lata bezskutecznie prosił: widzi (w ramach pełnej pogardy tortury) nagie ciało swojej Madame Butterfly – chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę żałuje, że tamtego dnia nie wymigał się od wizyty w operze.


Fascynacja podszyta pogardą zgubiła maczo-estetę Gallimarda na jego własne życzenie. Ponieważ pierwszy, najważniejszy błąd popełnił już na wstępie swojej chińskiej przygody. Gdyby bowiem zadał sobie choć odrobinę trudu i raczył zaznajomić się z bogatą kulturą kraju, do którego go wysłano, wiedziałby, że w tradycyjnych przedstawieniach  pekińskiej opery, niczym w elżbietańskiej Anglii, kobiety nie mają prawa wstępu na scenę. Ich role przypadają więc mężczyznom o wysokich głosach oraz gładkich rysach twarzy. O tym jednak René Gallimard nie miał pojęcia. Upajał się więc własną wizją, mieszał rzeczywistość z kiczowatą bajką do muzyki Pucciniego, aż się w swoim wydumanym świecie całkiem zatracił. Zgubił go więc jego własny orientalizm.
I nie wiedział już, czy nadal jest sobą: René Gallimardem, byłym dyplomatą, czy może chińską aktorką Song Liling lub też kimś całkiem innym? Mężczyzną czy kobietą? Twardym maczo czy wiotką mimozą?
Na ile przeżywał romans z wyimaginowaną potulną śpiewaczką, na ile z ludowodemokratycznym tajniakiem, na ile w końcu – z samym sobą?

Tożsamość budowana na przyswajanych bez dyskusji schematach legła w gruzach.
Nie mogłam tego filmu nie polubić. ;> I to nawet pomimo myśli przewodniej, której seksistowskiego wydźwięku nie powstydziłby się nawet dawny René Gallimard: „Only a man knows how a woman is supposed to act”.

Jeśli chodzi o męską wersję Amouage’owego Honour, do powiedzenia mam niestety o wiele krótszą historię [aczkolwiek rozwlekłość zagajenia pewnie co poniektórych zirytowała; lecz nie odczuwam nawet cienia skruchy :> ]. Pachnidło złożone z pieprzu oraz dosyć niepodzielnych nut drzewno-żywicznych, doprawianych ziemistym geranium z czasem zahacza o akordy gałki muszkatołowej i wetywerii, by wypalić się jako dość sztuczny miks laboratoryjnych drzew, nienachalnie słodkiego pudru z białego piżma, paczuli jak również bobu tonka. Przede wszystkim jednak: jest Honour Man wariacją na temat pieprzu. Taki drugi Bang! Jacobsa. ;)
Całość zbudowana z fantazji i pozorów, kilku nośnych stereotypów połączonych trywialną, odtwórczą siłą pieprzu. Zapach mocny i wyrazisty. Co z tego, skoro układa się w coś tak liniowego, że aż dramatycznie przewidywalnego? W Honour brak życia; są tylko pozory. Teatr cieni.


Honour Woman

Rok produkcji i  nos(y): 2011, Alexandra Carlin oraz Violaine Collas

Przeznaczenie: zapach dla kobiet, sztampowy ale o niebanalnej nucie, dosyć trwały; o średnim sillage; zarówno dzienny, jak i wieczorowy

Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: rabarbar, kolendra, pieprz
Nuta serca: goździk (kwiat), tuberoza, gardenia, konwalia, jaśmin
Nuta bazy: wetyweria, kadzidło, skóra, ambra, opoponaks


Honour Man

Rok produkcji i nos: 2011, Nathalie Feisthauer

Przeznaczenie: zapach dla mężczyzn – radykalnych zwolenników pieprzu w perfumach przy jednoczesnej zachowawczości całej reszty składników. :P Nowoczesny, o mocy początkowo ogromnej, z czasem coraz łagodniejszy oraz bliższy skórze. Na wszelkie okazje.

Trwałość: około dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-przyprawowa

Skład:

Nuta głowy: pieprz czarny i różowy
Nuta serca: gałka muszkatołowa, geranium, elemi
Nuta bazy: paczuli, piżmo, wetyweria, drewno cedrowe, bób tonka, kadzidło
___
Dziś Jasmine White Moss.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://kategale.wordpress.com/2011/03/20/jeremy-irons-in-m-butterfly/
2. http://parallax-view.org/2009/05/26/m-butterfly-dvds-for-the-week/
3. gdzieś mi uciekło...  :(
4.  http://www.movingimage.us/visit/calendar/2012/02/05/detail/m-butterfly

17 komentarzy:

  1. Przepraszam , zareaguję prymitywnie : o rrrrany , faceta od baby nie odróżnić ??? Jeżeli to na podstawie prawdziwej historii , to szczęka mi opadła 8-0 . Chyba szanowny Rene miał ukryte ciągoty homoseksualne...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kto wie, może i miał? Ale wiem także, że umysł człowieka potrafi bardzo, naprawdę bardzo skutecznie bronić się przed rzeczywistością. Czego przykłady miałam nawet w bliskiej rodzinie. Dwojgu moich starszych krewnych w tragicznym wypadku zginęła jedyna dwójka dzieci. O ile On zareagował w miarę spokojnie, Ona była przekonana, że to jej mąż utrudnia kontakt z dziećmi (lub nawet, że sam zrobił im coś złego). W końcu moja ciotka trafiła do domu opieki, gdzie uzyskała m. in. pomoc psychiatryczną. Dzięki niej co prawda nikogo już nie oskarżała, za to śmierć dzieci nadal kompletnie do niej nie docierała. Była przekonana, że tak ciężko pracują; i tylko żałowała, że nie mają czasu jej odwiedzić.
    Więc trochę rozumiem opisaną w filmie czy sztuce – oraz rzeczywistą – sytuację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale uhonorowałaś Honour Wiedźmo.
    Mechanizmy obronne działają bardzo silnie, wyparcie, zaprzeczenie, izolacja, kompensacja, projekcja, to prawdziwi stróżowie naszego obrazu świata, twardzi i nieustępliwi.

    Słynny krakowski przypadek: wchodzi facety do sypialni i ślepnie.Wolał (oczywiście na poziomie nieświadomym) oślepnąć na (na tle histerycznym- somatyzacyjnym) niż zobaczyć to co widział- swoją żonę in flagranti z innym. Autentyk.

    Mnie się René Gallimard wydaje postacią tragiczną, zaciskającą sobie samemu pętlę na szyi wbrew własnej woli ale własną ręką, powodowany pychą, dumą, głupotą, lękiem, poczuciem własnej wyższości i niższości zarazem. Wszystkim tym można gardzić bo to przywary,m wady, małości. Ale małości takie bardzo ludzkie, takie bardzo bliskie, takie, które dobrze rozumiem.
    Aktora zaś dobrano mistrzowsko. Irons znakomicie spisuje się w rolach takich właśnie bohaterów, skazanych na klęskę z powodu własnych namiętności i pychy. Bohater Skazy, słabego filmu ale z mistrzowską kreacją Ironsa, Humbert Humbert czy wreszcie René Gallimard--- wszystkich ich rozumiem i wszystkim współczuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. No niby wyparcie itp, ale na litość , że zejdę do poziomu fizjologii i anatomii - nie widział i nie czuł różnicy ? Przez tak długi czas ? Inna jest przyczyna wyparcia czy oślepnięcia - ciężki stres , a tu stresa nijakiego nie było ino przyjemność i jakby nie było jakaś bliskość , i NIC nie zauważyć , nawet że piękna śpiewaczka ma łapy jak facet i jakby to rzec - nie to co ma kobieta tylko cuś inne ? Tego nie potrafię zrozumieć...

    OdpowiedzUsuń
  5. Parabelko ciężki stres nie jest warunkiem koniecznym wyparcia czy reakcji histerycznej. Czasami rzeczywistość fantasmagoryczna i wyobrażona jest po prostu atrakcyjniejsza niż ta prawdziwa i wtedy wolimy odrzucać wszystko co mogłoby podważyć ową fantasmagorię, ślepniemy wybiórczo.
    Zdarza się to znacznie częściej niżby się zdawało i właściwie każdemu, choć w większości wypadków, rzecz jasna, nie tak jaskrawo jak René Gallimardowi.
    Ale jeśli ktoś ma wyhodowane ładne zaburzenie osobowości (jak narcystyczne u Gillimarda) to własciwie czemu nie?

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzyrybko - dzięki. :) Starałam się.
    Prawda, takie przypadki ze źródeł historycznych można czerpać garściami. Kiedy rzeczywistość nas przerasta - negujemy ją. Jak ze zbyt wielkim bólem fizycznym, który wyłącza świadomość.
    Gallimard rzeczywiście jest postacią tragiczną. I nie śmiem oceniać jego postępowania; jednak sympatii do niego nie czuję. Do szpiega zresztą też nie. Po prostu czuję, że w ten sposób można opowiedzieć historię każdego człowieka, tak właśnie można pochylić się nad małością dowolnie wybranej osoby i - starać się zrozumieć, z sukcesem przynajmniej umiarkowanym. Vide: niemiecki film "Upadek" o ostatnich dniach Hitlera, który jednak wzbudził na całym świecie niemałe kontrowersje [sama uważam go za tyleż ryzykowny, co świetnie wyważony; ilekroć zaczynamy współczuć Adiemu, ten robił czy mówił coś, co sprawiało, że pozytywne uczucia rozpływały się prędziutko; i tak przez dwie godziny].
    A Jeremy Irons do roli osób o skomplikowanej osobowości pasuje naprawdę świetnie. Moim zdaniem gość jest specjalistą w odgrywaniu wszelkich dwu- czy wielo-znaczności. Czapki z głów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Parabelko i Rybo ponownie - może rzeczywiście kluczowe wydaje podprogowe pożądanie, jakie Gallimard mógł, choć nie musiał, czuć do mężczyzn? W końcu tylko drobniutki procent z nas jest w stu procentach homo- czy heteroseksualny; przytłaczająca większość ludzkości plasuje się gdzieś wzdłuż skali pomiędzy tymi skrajnościami. Z tym, że nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. :)
    Lecz jednak zgadzam się z Rybką: nasza codzienność, którą sobie planujemy czy wyobrażamy niemal zawsze jest atrakcyjniejsza od tego, co mamy na co dzień. Tak po prostu jest: intuicyjnie planujemy rzeczywistość jak najlepszą; tymczasem na zwykły "zdrowy rozum" oczywistym wydaje się, że coś nam naszą piękną wizję w jakimś aspekcie pokrzyżuje.
    Jeśli zaś chodzi o naszego bohatera, to mam wrażenie, że operujemy na styku Natury z Kulturą. Nawet, jeżeli jakiś aspekt fizyczności kochanki/kochanka mógł Gallimarda zastanowić, szybko uaktywniał się jego mózg, napakowany stereotypami i schematami myślowymi. Te zaś mają to do siebie, że niwelują wszystko co doń nie przystaje równie sprawnie, co w przypadku fizjologii.

    OdpowiedzUsuń
  8. Do głowy przyszła mi jeszcze jedna kwestia, w kontekście fizjologii seksu, że tak to ujmę. :) Prostytutki na przykład mają sztuczki, by skołować klienta. Czasem podobno facet kompletnie nie orientuje się, że penetruje nie pochwę kobiety, a zwiniętą dłoń. I tak właśnie mógł lawirować kochanek Gallimarda.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zaserwowana przez Was obie hipoteza homoseksualnych skłonności Gallimarda, bardzo "poprawna" psychoanalitycznie jest kusząca ale ja myślę, że to nie o to chodzi.
    Istnieje wiele różnych form uprawiania miłości, niekoniecznie trzeba ograniczać się do najbardziej oczywistych stosunków genitalno-genitalnych. Co więcej, stosunki genitalno-genitalne obciążone są największym ryzykiem ciąży, w czasach gdy antykoncepcja nie była skuteczna (tudzież w ogóle znana) uprawianie seksu na inne sposoby traktowane było jak środek zapobiegawczy przeciw niechcianemu poczęciu (pisali o tym między innym Rabelais i Sade).

    Jeśli połączymy to z udawaną pruderyjnością kochanki/ka Rene, który kreował tabu własnej nagości a także "wybiórczą ślepotę" Gallimarda traktowaną jako właściwość jego systemu poznawczego wynikającą z osobowości.... nieszczęście gotowe.

    OdpowiedzUsuń
  10. W pomylenie dłoni z pochwą nie bardzo wierzę , chyba że klient jest że tak powiem nawalony i procenty zaburzają mu odbiór rzeczywistości ;), natomiast zakładając że faktycznie Rene również uznawał stosunki analne za normalną antykoncepcję i do tego miał sam zaburzoną osobowość - cała sytuacja staje się prawdopodobna . Kluczem jest tu analna antykoncepcja , bo bez tego wydaje mi się niemożliwe , żeby normalny facet nie zauważył różnicy , bądź żeby nie zapragnął stosunku genitalnego , co doprowadziłoby prawdopodobnie do demaskacji . Chyba muszę przedyskutować ten problem z mężem ;)
    A tak całkiem nie a propos - już na wieki imię Rene kojarzy mi się wyłącznie z "Ooooch , Rrrrrhene, pocałuj mnie !" , ewentualnie "Ty głupia kobieto !!!" :D Nic nie poradzę , że uwielbiam Allo allo :D...

    OdpowiedzUsuń
  11. Swoją drogą macie rację - Irons jest jedyny to ról mężczyzn o wybitnie skomplikowanych osobowościach i to takich nawet rzekłabym z pogranicza normy .

    OdpowiedzUsuń
  12. Omówiłam sprawę z moim Miłym, twierdzi On że pomylenie kobiecej pochwy z kobiecą dłonią jest niemożliwe na trzeźwo a jeśli chodzi nietrzeźwość to On nie wierzy że można się upić tak bardzo by taka omyłka była możliwa i to przeżyć
    (już o wystąpieniu erekcji umożliwiającej penetrację nie wspominając).
    Wydaje Mu się też niemożliwe żeby mężczyzna nie dążył do waginalnej penetracji-- mnie w sumie też trudno w to uwierzyć.

    Należy jednak pamiętać, że żyjemy w czasach daleko po seksualnej rewolucji, w kulturze liberalnej, w której o seksie, jego technikach, odczuciach rozmawia się głośno. Większość ludzi miała w ciągu życia więcej niż jednego partnera/partnerkę seksualną (statystyczny Europejczyk w ciągu życia współżyje z 7-10 osobami). Być może to co w żaden sposób nie zwiodłoby nas (jak sztuczka z dłonią) bez problemu wyprowadziłaby w pole uprawiającego seks w ciemnym pokoju z wpółubraną partnerką, zżeranego przez poczucie winy i wstydu wiktoriańskiego dżentelmena.
    Nam wydaje się niemożliwe by mężczyzna nigdy nie dotykał narządów płciowych partnerki, nie chciał pieścić jej ustami lub dłonią ale jeszcze sto lat temu była to absolutna norma, dzisiejsze technik ars amandi uważane byłby za sprośność, zboczenie, rozwiązłość.


    A Allo Allo i ja oglądałam. I zdrowo się przy tym śmiałam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale zaraz zaraz , przecież historia Rene rozgrywa się w Chinach ludowodemokratycznych czyli po 1949 roku bodaj , zatem to już nie czasy wiktoriańskie , i pierwsza z rewolucji seksualnych już się odbyła ;). Zresztą wiktoriańscy dżentelmeni święci bynajmniej nie byli , nigdy przedtem i nigdy potem nie było w Londynie tylu domów publicznych . Skoro żona służyła wyłącznie do prokreacji , przyjemności zażywano gdzie indziej :P więc tym bardziej ciężko mi uwierzyć w taką omyłkę . Wstrzemięźliwość o której piszesz jak najbardziej była , ale odnosiła się właśnie do żon - przyzwoita kobieta nie miała prawa przecież doznawać rozkoszy , dla przyjemności były prostytutki...

    OdpowiedzUsuń
  14. Zgadzam się, wiktoriańscy dżentelmeni święci nie byli, domy publiczne funkcjonowały świetnie a prostytutek było o wiele więcej niż współcześnie (vide Pamiętniki Fanny Hill :) ) niemniej seks stanowił pewne tabu. Większość panów, wyjąwszy bardzo doświadczonych i cynicznych bywalców w domu publicznym łamała pewien zakaz, nieco czasu wymagało przyswojenie sobie tej podwójnej moralności. Ciche przyzwolenie społeczne i własna ochota z jednej strony a drugiej zaś surowa (przynajmniej na pozór) protestancka moralność i oficjalne bardzo podejrzliwe podejście do seksualnej przyjemności (nadmierna utrata nasienie powoduje uwiąd rdzenia kręgowego i takie tam) powodowało szpagat postaw, wspomaganie się lekami na nieśmiałość i wstyd- alkoholem i opium.

    Historia Rene dzieje się bodaj w latach 60tych, to czasy gorączki rewolucji seksualnej, jasne.
    Ale w Stanach a nie w Chinach czy nawet we Francji.

    OdpowiedzUsuń
  15. Szpagat postaw - pięknie to nazwałaś i niezwykle trafnie , co oceniam jako osoba , która nigdy rzeczonego szpagatu nie mogła zrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  16. No a swinging London ? we Francji lat 60 też już się gotowało - Bardotka chociażby i jej wyzwolony seksualizm oburzający starsze pokolenie ,a tak entuzjastycznie przyjmowany przez młodych .

    OdpowiedzUsuń
  17. Masz rację Parabelko, Bardotka, banda Saganki, w latach 60tych na Lazurowym Wybrzeżu kwitła rewolucja seksualna.

    Szpagat postaw ja zaś nauczyłam się robić. Ale głupio czuję się w takim rozkroku :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )