Na zrecenzowanie ostatnich pachnideł z podstawowej serii domu Amouage dawałam sobie czas przez cały rok 2011. Skutkiem czego ani się obejrzałam, jak w kolejce za Honour ustawił się kolejny duet, Interlude. Wobec tego warto czym prędzej nadrobić zaległości. :) Za porządkiem. Najpierw Honour razy dwa.
Czyli, jak tego chcą twórcy marki, Madame Butterfly oraz jej wiarołomny kochanek.
W mojej wiedźmio wrednej interpretacji. :> Gdzie Pani Motylowa w wyjątkowo nieprzyjemny sposób bierze odwet na całej cywilizacji Zachodu. :] Inspiracji dostarczyli mi dramaturg David Henry Hwang oraz reżyser David Cronenberg.
Przed Państwem: M. Butterfly.
Francuski dyplomata René Gallimard lubił uważać się za człowieka czynu, za maczo ale i romantycznego marzyciela.
Wyrafinowanego estetę oraz mężczyznę otaczanego powszechnym
respektem otoczenia [uwaga: proszę nie mylić rodzimego znaczenia słowa
„respekt” z „szacunkiem”. One NIE powinny występować zamiennie!]. Chciał czuć
się jedynym panem sytuacji, zawsze i wszędzie.
Czego nie dawały mu rodzima kultura, obowiązki zawodowe czy
żona, postanowił odnaleźć we własnych fantazjach. Warunki miał po temu idealne:
żył w świecie, w którym posiadanie idealnie cichej, doskonale uległej, potulnej
kochanki, którą w każdym aspekcie można kształtować równie łatwo, jak rozgrzaną
plastelinę nie było niczym niezwykłym. Czemuż by więc nie miał francuski
dyplomata René Gallimard wykorzystać sytuacji?
Okazja nadarzyła się podczas wizyty w Operze Pekińskiej.
Gallimard poznaje wówczas śpiewaczkę Song Liling. Wkrótce zostają kochankami.
Wydaje się, że marzenia biednego, przytłoczonego własnym cywilizowaniem i
oświeceniem dyplomaty właśnie się spełniają.
Piękna aktorka wydaje się ucieleśnieniem wszystkich jego snów: jest subtelna, cicha, uległa oraz skromna, chwilami może nawet za
bardzo. Najważniejsze, że z radością daje Gallimardowi wszystko, czego ten
zażąda. Odgrywają nawet sceny z ukochanej opery Francuza, Madame Butterfly;
Liling wie, iż jej kochanek uwielbia, kiedy zwracać się do niego inwokacjami
typu „mój panie”. Nawet mniej lub bardziej przelotne burze, jak nieoczekiwana
ciąża czy odejście dziecka, nie są w stanie zniszczyć iście epickiej przygody
Europejczyka. Wydaje się, że świat umożliwił Gallimardowi ułożenie życia w
sposób najdoskonalszy z możliwych.
Pojawia się więc pytanie: czy Song Liling jest rzeczywiście
osobą słabą i uległą czy może w pewien wyrafinowany sposób przebiegłą? Sierotką
czy femme fatale? :)
Podobne myśli przychodzą mi do głowy podczas obcowania z
damską wersją Honour, zapachem tyleż kwiatowym, co dyskretnie orientalnym;
równie słodko-pikantnym jak kwaśnym; jednocześnie świeżym oraz pełnym
nasyconego piękna perfumowej klasyki. W otwarciu mieszanina zadziwia symbiozą
akordów rabarbaru z białymi kwiatami oraz nutką kolendry. Pięknie rozpisano
partie gardenii, łączącej się w tańcu z jaśminem, konwalią i tuberozą,
stopniowo niwelującej kwaśną moc rabarbaru jak również uczestniczącej w
ewolucji kolendry w kilka ziarenek czarnego pieprzu.
W bazie kompozycja pogłębia orientalny sznyt, dodając
wibrującą, nasyconą wonią przypraw i wycofujących się kwiatów suchość, ostre
źdźbła wetywerii, słodkawy, lekko
migdałowy opoponaks do spółki z bardziej żywiczną mirrą, czasem również kilka
pojedynczych akordów jasnego zamszu. Wszystko to okala woal niezbyt słodkiej,
lecz i nie cielesnej, nieco dymnej ambry. Woń okazuje się szlachetna,
skalibrowana na głęboką acz niezbyt wywrotową moc. Honour Woman wydaje się
kompozycją, która zadowoli każdego. :) Bo i we mnie, jakkolwiek od zachwytów
jestem daleka, budzi uczucia nadspodziewanie ciepłe. Nie miałabym nic przeciwko
Honour W. w moim otoczeniu. ;) Jest przecież grzeczne, choć z charakterem.
Łatwe we współżyciu. ;>
Wróćmy zatem do M. Butterfly.
Mijają lata a związek francuskiego dyplomaty z chińską diwą
trwa. Bywa, że rozstają się na wiele miesięcy, by i tak do siebie wrócić. Radzą
sobie; z problemami finansowymi i zdrowotnymi, z bezpieką, która ma oko na
niepoprawny politycznie romans, z życiem po prostu.
Przynajmniej dopóki René Gallimard nie dostaje wypowiedzenia
ze służby dyplomatycznej i nie zostaje aresztowany.
Pod zarzutem szpiegostwa.
Wieloletniego oraz uporczywego.
Nasz bohater jest w szoku: nigdy przecież świadomie nie
zrobił niczego, co miałoby doprowadzić go przed sąd! Chyba, że... należałoby
policzyć wszystkie te drobne przysługi, wszelkie chwile, kiedy chciał pomóc
znajdującej się w opałach Song Liling!
Sytuacja zrobiła się żałosna: esteta i maczo w jednej osobie
padł ofiarą sztuczki starej jak świat: wrobiony przez kobietę. Przez
wieloletnią kochankę, przez spełnienie własnych najskrytszych marzeń, kobietę
idealną, przez Madame Butterfly!
Kiedy więc umysł Gallimarda przygotowuje teren, by odegrać
przed światem kolejną tyleż spektakularną co pretensjonalną rolę, amanta z
filmów noir, ów nie ma pojęcia, że przewrotny los szykuje dlań jeszcze jedną
niespodziankę…
Kiedy bowiem uczeni w prawie szykują konfrontację między
Gallimardem a jego zdradliwą kochanką, na salę rozpraw pod strażą wchodzi –
krótkowłosa osoba w garniturze. Mężczyzna o twarzy Liling.
Wkrótce okazuje się, że przez szereg lat René Gallimard miał
romans z przedstawicielem własnej płci. Zaślepiony przez namiętność, własne
wyobrażenia oraz wielowiekową narośl stereotypów spłaszczających stosunki – a w
praktyce uniemożliwiających pełne zrozumienie – między Orientem a Okcydentem, nie był w stanie zorientować się w
oszustwie, które nam wydaje się aż nazbyt grubymi nićmi szyte. Cóż, idealnie
odegrana pruderyjność aktorki oraz wymyślane przez Nią-Niego „starożytne
techniki miłosne” z łatwością zdołały wpisać się w stereotyp; czyli
uwiarygodnić tożsamość szpiega w oczach jego aroganckiego kochanka. :)
Kiedy tego samego wieczora więzienne auto przewozi obu
mężczyzn do miejsca osadzenia i René Gallimard nareszcie otrzymuje to, o
co przez lata bezskutecznie prosił: widzi (w ramach pełnej pogardy tortury)
nagie ciało swojej Madame Butterfly – chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę
żałuje, że tamtego dnia nie wymigał się od wizyty w operze.
Fascynacja podszyta pogardą zgubiła maczo-estetę Gallimarda
na jego własne życzenie. Ponieważ pierwszy, najważniejszy błąd popełnił już na
wstępie swojej chińskiej przygody. Gdyby bowiem zadał sobie choć odrobinę trudu
i raczył zaznajomić się z bogatą kulturą kraju, do którego go wysłano,
wiedziałby, że w tradycyjnych przedstawieniach
pekińskiej opery, niczym w elżbietańskiej Anglii, kobiety nie mają prawa
wstępu na scenę. Ich role przypadają więc mężczyznom o wysokich głosach oraz
gładkich rysach twarzy. O tym jednak René Gallimard nie miał pojęcia. Upajał się
więc własną wizją, mieszał rzeczywistość z kiczowatą bajką do muzyki
Pucciniego, aż się w swoim wydumanym świecie całkiem zatracił. Zgubił go więc
jego własny orientalizm.
I nie wiedział już, czy nadal jest sobą: René Gallimardem,
byłym dyplomatą, czy może chińską aktorką Song Liling lub też kimś całkiem
innym? Mężczyzną czy kobietą? Twardym maczo czy wiotką mimozą?
Na ile przeżywał romans z wyimaginowaną potulną śpiewaczką,
na ile z ludowodemokratycznym tajniakiem, na ile w końcu – z samym sobą?
Tożsamość budowana na przyswajanych bez dyskusji schematach
legła w gruzach.
Nie mogłam tego filmu nie polubić. ;> I to nawet pomimo
myśli przewodniej, której seksistowskiego wydźwięku nie powstydziłby się nawet
dawny René Gallimard: „Only a man knows how a woman is supposed to act”.
Jeśli chodzi o męską wersję Amouage’owego Honour, do
powiedzenia mam niestety o wiele krótszą historię [aczkolwiek rozwlekłość
zagajenia pewnie co poniektórych zirytowała; lecz nie odczuwam nawet cienia
skruchy :> ]. Pachnidło złożone z pieprzu oraz dosyć niepodzielnych nut
drzewno-żywicznych, doprawianych ziemistym geranium z czasem zahacza o akordy
gałki muszkatołowej i wetywerii, by wypalić się jako dość sztuczny miks
laboratoryjnych drzew, nienachalnie słodkiego pudru z białego piżma, paczuli
jak również bobu tonka. Przede wszystkim jednak: jest Honour Man wariacją na
temat pieprzu. Taki drugi Bang! Jacobsa. ;)
Całość zbudowana z fantazji i pozorów, kilku nośnych
stereotypów połączonych trywialną, odtwórczą siłą pieprzu. Zapach mocny i
wyrazisty. Co z tego, skoro układa się w coś tak liniowego, że aż dramatycznie
przewidywalnego? W Honour brak życia; są tylko pozory. Teatr cieni.
Honour Woman
Rok
produkcji i nos(y): 2011, Alexandra Carlin
oraz Violaine Collas
Przeznaczenie: zapach dla kobiet, sztampowy ale o
niebanalnej nucie, dosyć trwały; o średnim sillage; zarówno dzienny, jak i
wieczorowy
Trwałość: w granicach dziesięciu-dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna
Skład:
Nuta głowy: rabarbar, kolendra, pieprz
Nuta serca: goździk (kwiat), tuberoza, gardenia, konwalia,
jaśmin
Nuta bazy: wetyweria, kadzidło, skóra, ambra, opoponaks
Honour Man
Rok produkcji i nos: 2011, Nathalie Feisthauer
Przeznaczenie: zapach dla mężczyzn – radykalnych zwolenników
pieprzu w perfumach przy jednoczesnej zachowawczości całej reszty składników.
:P Nowoczesny, o mocy początkowo ogromnej, z czasem coraz łagodniejszy oraz bliższy
skórze. Na wszelkie okazje.
Trwałość: około dwunastu godzin
Grupa olfaktoryczna: drzewno-przyprawowa
Skład:
Nuta głowy: pieprz czarny i różowy
Nuta serca: gałka muszkatołowa, geranium, elemi
Nuta bazy: paczuli, piżmo, wetyweria, drewno cedrowe, bób
tonka, kadzidło
___
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:1. http://kategale.wordpress.com/2011/03/20/jeremy-irons-in-m-butterfly/
2. http://parallax-view.org/2009/05/26/m-butterfly-dvds-for-the-week/
3. gdzieś mi uciekło... :(
4. http://www.movingimage.us/visit/calendar/2012/02/05/detail/m-butterfly
Przepraszam , zareaguję prymitywnie : o rrrrany , faceta od baby nie odróżnić ??? Jeżeli to na podstawie prawdziwej historii , to szczęka mi opadła 8-0 . Chyba szanowny Rene miał ukryte ciągoty homoseksualne...
OdpowiedzUsuńKto wie, może i miał? Ale wiem także, że umysł człowieka potrafi bardzo, naprawdę bardzo skutecznie bronić się przed rzeczywistością. Czego przykłady miałam nawet w bliskiej rodzinie. Dwojgu moich starszych krewnych w tragicznym wypadku zginęła jedyna dwójka dzieci. O ile On zareagował w miarę spokojnie, Ona była przekonana, że to jej mąż utrudnia kontakt z dziećmi (lub nawet, że sam zrobił im coś złego). W końcu moja ciotka trafiła do domu opieki, gdzie uzyskała m. in. pomoc psychiatryczną. Dzięki niej co prawda nikogo już nie oskarżała, za to śmierć dzieci nadal kompletnie do niej nie docierała. Była przekonana, że tak ciężko pracują; i tylko żałowała, że nie mają czasu jej odwiedzić.
OdpowiedzUsuńWięc trochę rozumiem opisaną w filmie czy sztuce – oraz rzeczywistą – sytuację.
Wspaniale uhonorowałaś Honour Wiedźmo.
OdpowiedzUsuńMechanizmy obronne działają bardzo silnie, wyparcie, zaprzeczenie, izolacja, kompensacja, projekcja, to prawdziwi stróżowie naszego obrazu świata, twardzi i nieustępliwi.
Słynny krakowski przypadek: wchodzi facety do sypialni i ślepnie.Wolał (oczywiście na poziomie nieświadomym) oślepnąć na (na tle histerycznym- somatyzacyjnym) niż zobaczyć to co widział- swoją żonę in flagranti z innym. Autentyk.
Mnie się René Gallimard wydaje postacią tragiczną, zaciskającą sobie samemu pętlę na szyi wbrew własnej woli ale własną ręką, powodowany pychą, dumą, głupotą, lękiem, poczuciem własnej wyższości i niższości zarazem. Wszystkim tym można gardzić bo to przywary,m wady, małości. Ale małości takie bardzo ludzkie, takie bardzo bliskie, takie, które dobrze rozumiem.
Aktora zaś dobrano mistrzowsko. Irons znakomicie spisuje się w rolach takich właśnie bohaterów, skazanych na klęskę z powodu własnych namiętności i pychy. Bohater Skazy, słabego filmu ale z mistrzowską kreacją Ironsa, Humbert Humbert czy wreszcie René Gallimard--- wszystkich ich rozumiem i wszystkim współczuję.
No niby wyparcie itp, ale na litość , że zejdę do poziomu fizjologii i anatomii - nie widział i nie czuł różnicy ? Przez tak długi czas ? Inna jest przyczyna wyparcia czy oślepnięcia - ciężki stres , a tu stresa nijakiego nie było ino przyjemność i jakby nie było jakaś bliskość , i NIC nie zauważyć , nawet że piękna śpiewaczka ma łapy jak facet i jakby to rzec - nie to co ma kobieta tylko cuś inne ? Tego nie potrafię zrozumieć...
OdpowiedzUsuńParabelko ciężki stres nie jest warunkiem koniecznym wyparcia czy reakcji histerycznej. Czasami rzeczywistość fantasmagoryczna i wyobrażona jest po prostu atrakcyjniejsza niż ta prawdziwa i wtedy wolimy odrzucać wszystko co mogłoby podważyć ową fantasmagorię, ślepniemy wybiórczo.
OdpowiedzUsuńZdarza się to znacznie częściej niżby się zdawało i właściwie każdemu, choć w większości wypadków, rzecz jasna, nie tak jaskrawo jak René Gallimardowi.
Ale jeśli ktoś ma wyhodowane ładne zaburzenie osobowości (jak narcystyczne u Gillimarda) to własciwie czemu nie?
Trzyrybko - dzięki. :) Starałam się.
OdpowiedzUsuńPrawda, takie przypadki ze źródeł historycznych można czerpać garściami. Kiedy rzeczywistość nas przerasta - negujemy ją. Jak ze zbyt wielkim bólem fizycznym, który wyłącza świadomość.
Gallimard rzeczywiście jest postacią tragiczną. I nie śmiem oceniać jego postępowania; jednak sympatii do niego nie czuję. Do szpiega zresztą też nie. Po prostu czuję, że w ten sposób można opowiedzieć historię każdego człowieka, tak właśnie można pochylić się nad małością dowolnie wybranej osoby i - starać się zrozumieć, z sukcesem przynajmniej umiarkowanym. Vide: niemiecki film "Upadek" o ostatnich dniach Hitlera, który jednak wzbudził na całym świecie niemałe kontrowersje [sama uważam go za tyleż ryzykowny, co świetnie wyważony; ilekroć zaczynamy współczuć Adiemu, ten robił czy mówił coś, co sprawiało, że pozytywne uczucia rozpływały się prędziutko; i tak przez dwie godziny].
A Jeremy Irons do roli osób o skomplikowanej osobowości pasuje naprawdę świetnie. Moim zdaniem gość jest specjalistą w odgrywaniu wszelkich dwu- czy wielo-znaczności. Czapki z głów.
Parabelko i Rybo ponownie - może rzeczywiście kluczowe wydaje podprogowe pożądanie, jakie Gallimard mógł, choć nie musiał, czuć do mężczyzn? W końcu tylko drobniutki procent z nas jest w stu procentach homo- czy heteroseksualny; przytłaczająca większość ludzkości plasuje się gdzieś wzdłuż skali pomiędzy tymi skrajnościami. Z tym, że nie zawsze zdaje sobie z tego sprawę. :)
OdpowiedzUsuńLecz jednak zgadzam się z Rybką: nasza codzienność, którą sobie planujemy czy wyobrażamy niemal zawsze jest atrakcyjniejsza od tego, co mamy na co dzień. Tak po prostu jest: intuicyjnie planujemy rzeczywistość jak najlepszą; tymczasem na zwykły "zdrowy rozum" oczywistym wydaje się, że coś nam naszą piękną wizję w jakimś aspekcie pokrzyżuje.
Jeśli zaś chodzi o naszego bohatera, to mam wrażenie, że operujemy na styku Natury z Kulturą. Nawet, jeżeli jakiś aspekt fizyczności kochanki/kochanka mógł Gallimarda zastanowić, szybko uaktywniał się jego mózg, napakowany stereotypami i schematami myślowymi. Te zaś mają to do siebie, że niwelują wszystko co doń nie przystaje równie sprawnie, co w przypadku fizjologii.
Do głowy przyszła mi jeszcze jedna kwestia, w kontekście fizjologii seksu, że tak to ujmę. :) Prostytutki na przykład mają sztuczki, by skołować klienta. Czasem podobno facet kompletnie nie orientuje się, że penetruje nie pochwę kobiety, a zwiniętą dłoń. I tak właśnie mógł lawirować kochanek Gallimarda.
OdpowiedzUsuńZaserwowana przez Was obie hipoteza homoseksualnych skłonności Gallimarda, bardzo "poprawna" psychoanalitycznie jest kusząca ale ja myślę, że to nie o to chodzi.
OdpowiedzUsuńIstnieje wiele różnych form uprawiania miłości, niekoniecznie trzeba ograniczać się do najbardziej oczywistych stosunków genitalno-genitalnych. Co więcej, stosunki genitalno-genitalne obciążone są największym ryzykiem ciąży, w czasach gdy antykoncepcja nie była skuteczna (tudzież w ogóle znana) uprawianie seksu na inne sposoby traktowane było jak środek zapobiegawczy przeciw niechcianemu poczęciu (pisali o tym między innym Rabelais i Sade).
Jeśli połączymy to z udawaną pruderyjnością kochanki/ka Rene, który kreował tabu własnej nagości a także "wybiórczą ślepotę" Gallimarda traktowaną jako właściwość jego systemu poznawczego wynikającą z osobowości.... nieszczęście gotowe.
W pomylenie dłoni z pochwą nie bardzo wierzę , chyba że klient jest że tak powiem nawalony i procenty zaburzają mu odbiór rzeczywistości ;), natomiast zakładając że faktycznie Rene również uznawał stosunki analne za normalną antykoncepcję i do tego miał sam zaburzoną osobowość - cała sytuacja staje się prawdopodobna . Kluczem jest tu analna antykoncepcja , bo bez tego wydaje mi się niemożliwe , żeby normalny facet nie zauważył różnicy , bądź żeby nie zapragnął stosunku genitalnego , co doprowadziłoby prawdopodobnie do demaskacji . Chyba muszę przedyskutować ten problem z mężem ;)
OdpowiedzUsuńA tak całkiem nie a propos - już na wieki imię Rene kojarzy mi się wyłącznie z "Ooooch , Rrrrrhene, pocałuj mnie !" , ewentualnie "Ty głupia kobieto !!!" :D Nic nie poradzę , że uwielbiam Allo allo :D...
Swoją drogą macie rację - Irons jest jedyny to ról mężczyzn o wybitnie skomplikowanych osobowościach i to takich nawet rzekłabym z pogranicza normy .
OdpowiedzUsuńOmówiłam sprawę z moim Miłym, twierdzi On że pomylenie kobiecej pochwy z kobiecą dłonią jest niemożliwe na trzeźwo a jeśli chodzi nietrzeźwość to On nie wierzy że można się upić tak bardzo by taka omyłka była możliwa i to przeżyć
OdpowiedzUsuń(już o wystąpieniu erekcji umożliwiającej penetrację nie wspominając).
Wydaje Mu się też niemożliwe żeby mężczyzna nie dążył do waginalnej penetracji-- mnie w sumie też trudno w to uwierzyć.
Należy jednak pamiętać, że żyjemy w czasach daleko po seksualnej rewolucji, w kulturze liberalnej, w której o seksie, jego technikach, odczuciach rozmawia się głośno. Większość ludzi miała w ciągu życia więcej niż jednego partnera/partnerkę seksualną (statystyczny Europejczyk w ciągu życia współżyje z 7-10 osobami). Być może to co w żaden sposób nie zwiodłoby nas (jak sztuczka z dłonią) bez problemu wyprowadziłaby w pole uprawiającego seks w ciemnym pokoju z wpółubraną partnerką, zżeranego przez poczucie winy i wstydu wiktoriańskiego dżentelmena.
Nam wydaje się niemożliwe by mężczyzna nigdy nie dotykał narządów płciowych partnerki, nie chciał pieścić jej ustami lub dłonią ale jeszcze sto lat temu była to absolutna norma, dzisiejsze technik ars amandi uważane byłby za sprośność, zboczenie, rozwiązłość.
A Allo Allo i ja oglądałam. I zdrowo się przy tym śmiałam.
Ale zaraz zaraz , przecież historia Rene rozgrywa się w Chinach ludowodemokratycznych czyli po 1949 roku bodaj , zatem to już nie czasy wiktoriańskie , i pierwsza z rewolucji seksualnych już się odbyła ;). Zresztą wiktoriańscy dżentelmeni święci bynajmniej nie byli , nigdy przedtem i nigdy potem nie było w Londynie tylu domów publicznych . Skoro żona służyła wyłącznie do prokreacji , przyjemności zażywano gdzie indziej :P więc tym bardziej ciężko mi uwierzyć w taką omyłkę . Wstrzemięźliwość o której piszesz jak najbardziej była , ale odnosiła się właśnie do żon - przyzwoita kobieta nie miała prawa przecież doznawać rozkoszy , dla przyjemności były prostytutki...
OdpowiedzUsuńZgadzam się, wiktoriańscy dżentelmeni święci nie byli, domy publiczne funkcjonowały świetnie a prostytutek było o wiele więcej niż współcześnie (vide Pamiętniki Fanny Hill :) ) niemniej seks stanowił pewne tabu. Większość panów, wyjąwszy bardzo doświadczonych i cynicznych bywalców w domu publicznym łamała pewien zakaz, nieco czasu wymagało przyswojenie sobie tej podwójnej moralności. Ciche przyzwolenie społeczne i własna ochota z jednej strony a drugiej zaś surowa (przynajmniej na pozór) protestancka moralność i oficjalne bardzo podejrzliwe podejście do seksualnej przyjemności (nadmierna utrata nasienie powoduje uwiąd rdzenia kręgowego i takie tam) powodowało szpagat postaw, wspomaganie się lekami na nieśmiałość i wstyd- alkoholem i opium.
OdpowiedzUsuńHistoria Rene dzieje się bodaj w latach 60tych, to czasy gorączki rewolucji seksualnej, jasne.
Ale w Stanach a nie w Chinach czy nawet we Francji.
Szpagat postaw - pięknie to nazwałaś i niezwykle trafnie , co oceniam jako osoba , która nigdy rzeczonego szpagatu nie mogła zrobić :)
OdpowiedzUsuńNo a swinging London ? we Francji lat 60 też już się gotowało - Bardotka chociażby i jej wyzwolony seksualizm oburzający starsze pokolenie ,a tak entuzjastycznie przyjmowany przez młodych .
OdpowiedzUsuńMasz rację Parabelko, Bardotka, banda Saganki, w latach 60tych na Lazurowym Wybrzeżu kwitła rewolucja seksualna.
OdpowiedzUsuńSzpagat postaw ja zaś nauczyłam się robić. Ale głupio czuję się w takim rozkroku :)