Czyli subiektywny wybór fantazyjnych różności. Czasem miłych, czasem nie. ;>
D. S. & Durga, Burning Barbershop
"Mówią płonie stodoła płonie aż strach , aż kurzy się z niej
Trzeszczy wszystko dokoła ściany i dach gorąco, że hej
Pobiegnij tam do niej szkoda czasu , bo
stodoła płonie a w niej ludzie jacyś są,
Sołtys chyba już zwołał prawie pół wsi, pomagaj i ty".
I cóż poradzę na to, że wąchając pachnidło powstałe ku czci pewnego nowojorskiego pożaru (!), słyszę charakterystyczny, gardłowy głos Niemena? ;) Pachnidło nietypowe, o wyrazistym charakterze złożonym z nut ostro-drzewno-popielnych, świeżo miętowych oraz słodkich, z czasem zaczyna pokrywać się pudrem i stygnąć, zmieniając się w stos starego, śmierdzącego piżmowego mydła. Ciekawe, warte uwagi dziwactwo, którego finał jest równie długi, co męczący. Za dużo pudru i piżma, za mało ognia trawiącego jednako drewno, metal oraz mentolowe wody po goleniu.
Mimo wszystko o artystycznym koncepcie państwa Moltz nadal mam bardzo dobre zdanie.
Skład:
wanilia, limonka, lawenda, mięta
Menard, L'Eau de Kasaneka
Dzięki, Polu, za próbkę! :*
Słodka róża w konfiturach. To, co z próbki pachnie nęcącym, różano-przyprawowym Orientem, moja skora zmienia w mniej żywotną wersję Madness od Chopard lub delikatniejsze wcielenie Tocade marki Rochas.
Więc okazuje się l'Eau de Kas(z)aneka pachnidłem nazbyt prostym i zachowawczym, różą potraktowaną w sposób całkowicie odtwórczy; vintage bez werwy. W sam raz dla szczęśliwych nabywczyń mazideł marki Menard: przerażonych upływem czasu, więc także olfaktorycznie pragnących przeżywać niekończącą się którąś-tam młodość. Rzecz jasna, w stylistyce z lat 60. i 70. ;>
Szkoda zmarnowanego potencjału: co też moja skóra wyprawia??
Skład:
japońska róża Hamamatsu, kardamon, imbir, bazylia, gałka muszkatołowa, pomarańcza, bergamotka, ylang-ylang, heliotrop, jaśmin, róża damasceńska, drewno sandałowe, drewno cedrowe, wetyweria, nasiona piżmianu, wanilia
Sarah Horowitz, Roots
Zapach, który zasługuje na więcej niż skromna wzmianka. Cóż jednak, skoro mimo kilkumiesięcznej znajomości nie chce gagatek do mnie "przemówić" i skąpi materiału na pełną recenzję? ;)
Wobec tego zadowolę się tym, co już mam. Czyli ostrym, budzącym na równi fascynację oraz niepokój miksem szklistego irysowego masła z drzewnym, piwniczno-metalicznym oudem. Żeby nie było zbyt nudno, jeszcze więcej suchej pikanterii zapewnia trawa wetyweriowa. Wszystko bardzo trwałe i z łatwością wczepiające się w ludzką skórę, skore do pozostawiania za sobą długiego śladu.
Co prawda nie mogę w pełni "wyłapać" poetyki Roots, jednak to nie przeszkadza mi cieszyć się ich pięknem.
Skład:
kłącze irysa, oud, wanilia, mech dębowy
SoOud, Asmar
Ponoć w tym zapachu "Dorian Gray poznał Szeherezadę". ;) Chyba dobrze, że oboje dostali taką możliwość...
Pachnidło głębokie, orientalne, o wyraźnej nucie retro. Z ambrą podbarwioną krystalicznym słodkim miodem oraz bliskowschodnimi używkami: kawą i tytoniem, zamkniętymi w wyściełanej zamszem skrzyni. Towarzyszy im wanilia i odrobina cierpkiego winnego moszczu. Jak również ciepłe, staroświeckie nuty kwiatowe w śladowych ilościach. Całość trwała, o znacznym sillage, tylko z czasem coraz bardziej chimeryczna. Mimo wszystko Asmar zachwyca.
I chyba również zasługuje na obszerniejszy tekst...
Skład:
bergamotka, tytoń, kawa, biały miód, winogrona, goździk (kwiat), ambra, piżmo, wanilia, zamsz
Wiesz co Wiedźmo, ja nie powinnam czytać Twojego bloga.
OdpowiedzUsuńZałóż mi jakiegoś bana albo co-- bo za każdym razem gdy udaje mi się dojść do umiarkowania, gdy przekonuję siebie, że przecież niemożliwe jest bym powąchała wszystkie ciekawe zapachy świata zaglądam do Ciebie i znów poczyna mnie żreć głupie i zachłanne pożądanie.
Dziś- Burning Barbershop i oczywiście Roots.
Szlag.
Może i Roots zasługuje na wnikliwe testy, ale u mnie się raczej ich nie doczeka; pozbyłam się sampla bardzo szybko... Opis sugerował, że zapach mnie zachwyci, więc przed wyjściem z domu użyłam nieopatrznie "po całości"; rany, musiałam potem czuć to przez kilka godzin ;P
OdpowiedzUsuńPopieram, Barbershop jest be, Kasaneka nudna. A SoOudy poznałam dwa; kolejnych jak na razie mi się nie chce (aż dziw bierze ^^).
Barbershop jest nie taki jak nazwa sugeruje, zbyt maglowaty :/
OdpowiedzUsuńA testowałyście nową Durgę - Bowmaker? jest cuuuudny, drzewno-żywiczno-igiełkowo-cerkiewny. To chyba nowość w L.
Też miałam skojarzenie z kawałkiem Niemena kiedy poznałam nazwę Burning Barbershop. :) To chyba najbardziej oczywiste.
OdpowiedzUsuńNiestety, zapach nijak nie pasował mi do "Płonącej stodoły" i w końcu odżałowałam efektowne intro i postanowiłam nie marnować tak zarąbistego kawałka na coś, do czego (w moim osobistym odczuciu oczywiście) nie pasuje. Bałam się, że nawet jeśli napiszę, że kawałek wybrałam ze względu na nazwę, a nie zapach - to skojarzenie może się do kogoś potem przyczepić i wpłynąć na to, ze zapach go rozczaruje. A szkoda mi było, bo podoba mi się. Tylko nijak nie pachnie płonącą stodołą dla mnie. No, chyba, że ktoś w stodole trzyma lawendę i miętę. I stodoła paliła się kiedyś. I nie do końca. :)))
Jeśli BB pachnie na Tobie jak płonąca stodoła to szczerze zazdroszczę Ci skóry. Musi być niesamowita.
Zgadzam się z Pierniczkiem. Prędzej magiel. Choć mnie się podoba. A Bowmakers są cudne!
Na Niemenie się wychowałam, znam większość utworów :)
OdpowiedzUsuńL'eau De Kasaneka mam nawet flaszkę z wymiany. Nie pachnie na mnie różą nic a nic. Na mnie to sandałowiec i wanilia, całość lekko przyprawiona. Całość nie narzucająca się, nieekspansywna i nieekstrawagancka z przyzwoitą trwałością. Zapach wygodny jak flanelowa koszula, czasem mam ochotę go nosić.
Napisałam długą odpowiedź i mi ją wcięło. :(
OdpowiedzUsuńDlatego napiszę hurtem, nie obrazicie się?
Roots i Burning Barbershop naprawdę warto poznać, jakkolwiek zapach pierwszy potrafi ułożyć się całkowicie odmiennie w zależności od pogody, temperatury czy naszego samopoczucia, drugi zaś potrafi śmierdzieć jak jasna cholera, za to początek w charakterze wysoce oryginalnego dziwadła uważam za rewelacyjny.
Bowmakers jeszcze nie znam; ale poznam, spokojna głowa. ;) Płynące zewsząd zachwyty wpływają za żądzę poznania. :)
Utwór Niemena oczywiście nie jest skojarzeniem oryginalnym - podobnie jak toksyczne piżmowe mydło BB. :] I, o ile doceniam piosenkę (gdyż wykonawca artystą był nie byle jakim), to muszę przyznać, że z pewnych względów okropnie mnie denerwuje - ponownie jak BB. ;) Lawendy jako takiej nie czuję w ogóle, miętę gdzieś w otwarciu i później w pudrze, stodoły rzeczywiście także nie ma (o czym napisałam wyżej); jest za to zmęczenie piżmowym potworkiem i poprzedzający je zachwyt. Czyli dziwny zawód-nie zawód. :/
Kasaneka tak, jak pisze Pola, pachniała mi prosto z próbki. Dopiero moja skóra zrobiła z niej coś o wiele mniej ciekawego. Dodam jeszcze, że "z próbki" zachowawczości żadnej nie wyczuwałam; najwyżej korzenne retro bez aldehydów (w dzisiejszych czasach i tak inne niż większość "zapaszków" ;) ).
Aha, Polu, czy mam rozumieć, że w końcu kupiłaś flakon Cuir Noir? Tak cichaczem? :)
Nie... dostałam sowity dekant od Olfaktorii podczas naszego wrocławskiego spotkania i sowicie go na się wylewam :P. Ale kiedyś na pewno u mnie zagości.
OdpowiedzUsuńAch... W takim razie dziękuję (pośrednio) i Olfaktorii. :)
OdpowiedzUsuńMnie podobają się Twoje plany. ;) Ale to już wiesz.