niedziela, 22 lipca 2012

Za parą - para


Bal maskowy, maskarada - wczoraj pomyślałam, że mało jest popkulturowych klisz, które równie łatwo wpisują się w europejską percepcję pachnideł od Amouage. Zastanówmy się, kiedy na ekranie czy kartach powieści pojawia się motyw balu maskowego, jakie są Wasze skojarzenia? Kicz? Przepych? Tajemnica? Romans? Glamour? Scenariuszowe pójście na łatwiznę? Efekciarstwo? Ekscytacja? Karnawał?
A przecież tak samo zwykliśmy myśleć o większości produktów Amouage! Każde z wymienionych słów jak ulał pasuje do opinii, jakie można spotkać w odniesieniu do kolejnych produktów arystokratycznego arabskiego domu perfumiarskiego.

Dlaczego by nie podążyć tym tropem?
Wszak i najnowsze dzieci marki, duet Interlude, nie odstaje od koncepcji filmowego balu maskowego. Równie historycznego co współczesnego na wskroś, rozgrywającego stare schematy w typowy, choć stylistycznie nowoczesny sposób.
A przy okazji łatwo wywnioskować, że tak, jak przebogate, wieloskładnikowe pachnidła od A., moim uznaniem cieszy się również finezyjny, widowiskowy oraz do bólu sztampowy pomysł maskarady. ;) Jest dokładnie taki, jakim go opisałam we wstępie. I dobrze! Tak właśnie powinno być. Lubię kicz, o ile jest dobrze przemyślany i sprawnie zrealizowany. Ten jest.
W przypadku Interlude trudno mi przyczepić się do czegokolwiek. :)


Wersja dla kobiet zasłynęła w świecie, jako "nowoczesny szypr, w którym jest wszystko ale przede wszystkim kiwi". ;) I rzeczywiście, pachnidło flirtuje z akordami słodko-kwaśnymi, z przyjemną nasyconą owocowością, podkreślona przez nuty kwiatowe i orientalizujące. To nie złudzenie: Interlude Woman daleko do pachnidła orientalnego, w każdej z wyobrażalnych postaci, wyraźne są natomiast nuty lekkie i frywolne, nieco szalone, z odrobiną soku ze świeżego imbiru oraz łagodnymi, nieco zdominowanymi akcentami drzewnymi. Sandałowiec miesza się z miodem, opoponaksem, kilkoma kawowymi ziarenkami oraz kocanką (nie pomyli się, kto wyczuje w IW kilka kropel Goutalowego Sables), tworząc całość o znamionach słodyczy podkreślonej pikanterią. To już drugie oblicze smakowo-zapachowych fuzji w ramach omawianego aromatu.
Który w miarę upływu czasu oraz zaniku kwaśnych soków [samego kiwi niestety jakoś nie mogę odnaleźć; wierzę jednak, że naprawdę tam jest; jaki inny składnik dawały równie przyjemną, soczystą i niemęczącą słodko-kwaśność?] staje się coraz bardziej suchy. Stopniowo główną rolę zaczynają grać kwiaty, przede wszystkim maślany jaśmin oraz kwiat pomarańczy. I tak aż do bazy spokojnej, wykwintnej acz o duchu młodzieńczym, przesyconej stylową słodyczą. Od ulepu dzielą nas lata świetlne. Jest nowoczesny szypr.. w istocie.
Bardzo przyjemne, sprytnie wymyślone pachnidło.

Oraz ukłon marki w stronę popularnych trendów, jakkolwiek wciąż daleki od mainstreamowej patologii testów na tysiącach odmóżdżonych nastolatków płci obojga. :> Za to również plus, choć malutki.


Natomiast Interlude Man zaskakuje czym innym: akordem dymu i śladami po działaniu ognia. Zwęgloną wetywerią przypomina słynną Encre Noire pour Homme, charakterystycznym a łatwo wyczuwalnym połączeniem whisky z dziegciem równie popularnego Fumidusa (tyle, że w delikatniejszym wcieleniu), natomiast dzięki dymom wędzarniczym, powoli omywającym ciemną skórzaną galanterię przywodzi na myśl Cuir od Mony di Orio.  Nie jest więc szczególnie oryginalny.
Za to nie pozostawia cienia wątpliwości co do swojej niebanalnej urody. No po prostu śliczny jest! :) Ino wtórny. Ale piękny. ;)) Więc niech sobie czerpie od kogo chce, byle dalej czarował dymem oraz przyćmionym drzewno-animalnym blaskiem.

Mieszanina wydaje się poskładana w tak jednolitą konstrukcję, iż nie sposób ocenić przebiegu poszczególnych stadiów. Interlude Man to przede wszystkim dym z wędzenia, nieźle podrasowany egzotyczmymi nutami drzewnymi (w tym oud i sandałowcem) czy gorzkim oregano, w którym od wielu godzin leżą wyroby ze skóry. Zapach suchy i ciepły, nie gorący. Umiejętnie grający na nutach jednostajnych lecz przyjemnych dla nosa rozmiłowanego w wymienionych przykładach olfaktorycznych dziwaków. Dopiero po chwili spośród takiej mieszanki wyłaniają się akordy kojarzące się z ciepłem ludzkiego ciała: labdanum, ambra oraz co nieco kastoreum, nadającego wodzie ostrości. A może to oud z paczuli i drewnem sandałowym, ostrym i świeżym?
W każdym razie Interlude we wcieleniu męskim jest równie spokojny, co finał wody dla pań, nawet pojawiający się tu i ówdzie pieprz ożywia kompozycję jedynie chwilowo i bardzo dosłownie. Nadaje odrobiny życia a nie przyczynia się do wywołania ataków epileptycznych tudzież napadów szału i spazmów. ;)
Lubię go.

 Żadnego z flakonów Interlude nie chciałabym kupować - jakkolwiek ich głęboko lazurowy kolor wielce jest kuszący - lecz urody ich zawartości nie mogłam zignorować. Zauważyłam przy okazji jeszcze jedną ciekawą cechę duetu: otóż obie kompozycje zawierają w sobie coś przypominającego pachnidła SoOud. Nie wiem, co to takiego, jednak obie wody - chociaż do siebie nie są podobne wcale - jakiś sznyt wypożyczyły od młodszej marki. Intrygująca właściwość...


Interlude Woman

Rok produkcji i nos: 2012, Karine Vinchon

Przeznaczenie: zapach dla kobiet młodych duchem. O przyjemnej mocy: wyraźnej acz nienachalnej i takim sillage. Na wszelkie okazje.

Trwałość: około dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: szyprowo-kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: grejpfrut, bergamotka, nagietek, imbir
Nuta serca: kiwi, kwiat pomarańczy, jaśmin, róża, orzechy, kocanka, miód, kadzidło, opoponaks, kawa
Nuta bazy: wanilia, skóra, benzoes, drewno sandałowe, oud, ambra, mech dębowy, piżmo, bób tonka


Interlude Man

Rok  produkcji i nos: 2012, Pierre Negrin

Przeznaczenie: dymny, wyrazisty ale niezbyt mocarny aromat stworzony z myślą o mężczyznach, choć dla mnie to raczej uniseks z charakterem. ;) Trzyma się dosyć blisko skóry i nadaje na dni trochę chłodniejsze (tak do 25 stopni).

Trwałość: do dziesięciu-dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i aromatyczna)

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, oregano, pieprz
Nuta serca: kadzidło frankońskie, opoponaks, ambra, labdanum
Nuta bazy: drewno sandałowe, paczuli, skóra,oud
___
Dziś noszę jeszcze inne Amouage, dokładniej Opus VI.

P.S.
Trzy pierwsze ilustracje pochodzą z dzieł kinowych i telewizyjnych które, że tak powiem... niespecjalnie mnie nęcą. Jednak ich strona wizualna przedstawia się całkiem przyjemnie, przyznajcie. :)
1. http://www.maskdesign.net/tag/masquerade-ball-mask/
2. http://forums.soompi.com/discussion/292682/the-vampire-diaries/p30
3. http://www.fash-eccentric.com/2008/05/life-is-a-masquerade/

4 komentarze:

  1. Na mojej skórze kiwi w wersji Woman jest jawne, dosłowne i bezczelne, zapach nabiera piękna z czasem, szlachetnieje od banalnej acz niewątpliwej urody sezonowych limitowanek do głębokiego, szyprowego piękna, wytrawnego i łaszącego się do skóry.

    Wersja dla mężczyzn zaś to płomień nie dym. Dla mnie i na mnie rzecz jasna.

    OdpowiedzUsuń
  2. W obu przypadkach kobieca wersja brzmi jak coś wartego uwagi. :) I takie właśnie Interlude Woman jest.

    Man zresztą także. Choć ognia nie wyczuwam. "Moim" ogniem okazało się Jeke od Slumberhouse. Też fajne. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na mojej skórze damskie interlude to dramat. Początek nieznośnie mdląco -owocowy, środek dalej mdlący mniej owocowy w stronę "nie wiadomo jaki", baza znośna aczkolwiek mało wyrazista. Tak jakby ktoś pozlewał resztki wrzucił do flakonu zamieszał i gotowe. Nie mam nic do marki tylko ten zapach wyjątkowo niefortunnie się na mnie układa.

    OdpowiedzUsuń
  4. swoją droga straszna ze mnie maruda

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )