A widzi ono - Warzazat. Po angielsku czy francusku - Ouarzazate. :)
Czyli wiadomo już, o czym zamierzam pisać. :) Dobrze byłoby wreszcie opisać wszystkie kadzidlane pachnidła Comme des Garçons. Bo przecież każde z nich na to zasługuje.
Pachnidło, mające w zamierzeniu być odzwierciedleniem kadzideł palonych w świecie północnoafrykańskiego islamu, plasuje się w grupie tych mniej dosłownych. To znaczy takich, które opisują aromat żywic raczej powoli - o ile w ogóle - ogrzewanych, niż palonych często i w dużych ilościach. Kadzidło dyskretne.
Nie mogło przypaść mi do gustu. ;)
Choć nie jest przecież tak źle. Ouarzazate okazuje się pachnidłem naprawdę porządnym, starannie przemyślanym i skonstruowanym tak, by odbiorca (czyli osoba uperfumowana tudzież jej otoczenie) nie mógł się nudzić. Tak więc z początku jest mieszanka żywa, jasna i pikantna w sposób zdecydowanie drzewny. Najbardziej przypomina nuty ostrego, świeżo ściętego cedru. Kadzideł póki co nie znajdziemy nawet ze świecą w ręku. :)
One pojawiają się później, właściwie jako wspomniane wcześniej żywice. Spokojnie czekające na swoją kolej, ogrzewane niejako przez warstwę drzazg. Początkowo cedrowych (nasączonych pozbawionymi słodyczy, nieprzyjemnymi cytrusowymi olejkami), później coraz łagodniejszych, bardziej miękkich, ciemniejszych, słodszych.
Dodatek gwajaku staje się oczywistością; w miarę upływu czasu ciepła słodycz zaczyna zdobywać przewagę nad drapieżnym, przytłaczającym olfaktorycznym podpisem Marka Buxtona. Wówczas też mam okazję obserwować ciekawą przeplatankę żywic z nutami drzewnymi: drewno, żywice, drewno, żywice, drewno. Na nim skończmy. Albowiem, wbrew pozorom lub wyłącznie dzięki chemii mojej skóry, nie jest Ouarzazate aromatem stricte kadzidlanym; choć drzewnym na sto procent.
Objawia się to w bazie, oleisto-słodkiej, ciemnej, zawiesistej; będącej frapującą mieszanką drewna gwajakowego z zieloną herbatą oraz przyprawami [przede wszystkim pieprzem, wanilią i gałką muszkatołową - a może kwiatem muszkatu...?]. Kompozycja powoli zjeżdża w stronę nut gorzkich oraz pudrowych, zwiększa się ilość mrocznego drewna, "zwykła" herbata zielona okazuje się wędzoną Rosyjską karawaną, jak najbardziej dojrzałą i czarną, zaś pieprz zaczyna wchodzić w alianse z akordami kurzu lub ziół. Gdzieś w tle pobrzmiewają półnuty labdanum, przytłoczone wszystkim, o czym właśnie napisałam.
Czy w przedstawionym rozgardiaszu może kryć się kadzidło? Nie wykluczam.
Tyle, że mój nos zwyczajnie go nie wyczuwa. Stąd nie bardzo rozumiem, co właściwie nasz obecny bohater robi w serii takiej a nie innej.
No wybaczcie, nie wiem.
Wiem za to, że Ouarzazate stanowi przykład perfum które, mimo pozorów mroku i pewnej szorstkości w obyciu, stają po jasnej stronie mocy. ;) Lecz nie dlatego, iż są takie sympatyczne ani z powodów ideologicznych tym bardziej [jeżeli mogę pozwolić sobie na tak śmiałą personifikację zapachu]. Nie. One robią to z tytułu banalnej jak polityka, wyrachowanej kalkulacji. Bardziej opłaca się trzymać ze zwycięzcami.
Ouarzazate - podobnie jak Zagorsk - nie walczy z wiatrakami, nie burzy murów ani nie nawołuje do rewolucji w postrzeganiu świata. Jest na to zbyt rozsądne oraz zbyt oświecone.
Nie mogę więc darzyć go jakąkolwiek sympatią.
Najwyżej niechętnym uznaniem, podyktowanym tylko i wyłącznie przez rozsądek oraz rzetelność. Od euforii wobec O. dzielą mnie lata świetlne.
Tak po prostu mam.
Rok produkcji i nos: 2002, Mark Buxton
Przeznaczenie: zapach typu uniseks; raczej ciężki, bo bliski skórze. Nie zostawia za sobą śladu, większą moca może pochwalić się jedynie w otwarciu.
Mimo to polecam go wszystkim miłośnikom zapachów drzewnych i/lub legendarnych. Warto go poznać.
Trwałość: od pięciu do blisko siedmiu godzin [aczkolwiek przy końcu skali trzeba szorować nosem po skórze, by cokolwiek poczuć]
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i orientalna)
Skład:
czarny pieprz, kadzidło, szałwia, gałka muszkatołowa, wanilia, piżmo, drewno wenge, drewno gwajakowe, kaszmeran, labdanum
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://www.marokotravel.pl/miasta/ouarzazate
skąd masz "C" z ogonkiem? ;)
OdpowiedzUsuńZ klawiatury ekranowej. ;)
OdpowiedzUsuńO!... tez chce mieć a nie mam tzn.nie umiem ;)
OdpowiedzUsuńBo ja nie mam polskiej ino francuską.
OdpowiedzUsuńPolską mam "normalną". :)
no tak, proste. mam jasność. duze dzięki ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie ma za co.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Jest porządny ten Warzazat. Zgadzam się. Ale porządny to, w tej serii, za mało.
OdpowiedzUsuńJedyny z Incensów, którego nie mam. Nie raz pytano mnie, czemu nie dozbieram pełnej serii. A po co mi seria, skoro Ouarzazate nie chcę pachnieć? :)
A mnie po Twojej recenzji bardzo kusi - co to za cudo , które Ci się nie podoba , chociaż niby powinno ;P
OdpowiedzUsuńNa mnie Ouarzazate też nie chce pachnieć. Chowa mi się w rękaw, czai się tuż przy skórze jak się tylko pikantny pieprz z otwarcia przesypie.
OdpowiedzUsuńLubię zapachy oświecone, przepełnione racjonalizmem i spokojem ale takich nieśmiałych i zastrachanych już nie.
Witam z powrotem :)
Na mnie Ourzazate pachnie tylko w ciepłe dni. I to pod warunkiem, że ma humor na pachnienie. Ku mojej radości ostatnio następuje to coraz częściej ;) Następnego flakonu i tak nie kupię, bo co mi po zapachu, nawet jeśli jest urodziwy, którego po godzinie, dwóch niemal nie czuję?
OdpowiedzUsuńSabbath - otóż to. Jako produkt samodzielny może byłby wart dłuższej uwagi jednak w serii, której cztery inne produkty są bez wyjątku dziełami wybitnymi, taka poprawność i zachowawczość razi.
OdpowiedzUsuńSeria jest do posiadania a nie do używania. Widać powinnaś była wyhodować w sobie chomika. ;)) Wtedy miałabyś i Ouarzazate. ;)
Parabelko - to i bardzo dobrze, że kusi! :) Blog, jakikolwiek, to nie święta księga, nie trzeba zgadzać się z każdym jego słowem. ;)
No i napisałam przecież, że zapach wart jest poznania.
Rybko - może ono, Ouarzazate, jest zbyt delikatne jak na nasze wyobrażenie o perfumach kadzidlanych? Może my podświadomie kopa oczekujemy, nie delikatności i ciszy? Choć przecież kadzidło to kadzidło, nie pieprz! Więc sama nie wiem, co z tym zapachem się dzieje. :/
OdpowiedzUsuńA dziękuję. Witam również i ciebie. :)
Aileen - dzięki za Twój komentarz. :) Dzięki niemu zrozumiałam, co jest nie tak. Warzazat po prostu gwiazdorzy! ;)) Stroi fochy niczym pierwszy lepszy celebryta na wakacyjnej chałturze w Końskiej Wólce. :> Ciebie lubi, Rybę, Sabbath czy mnie już znacznie mniej.
I dobrze. Napraszać mu się nie zamierzam. ;)
Nawet tempo znikania O. ze sceny też pasuje do teorii. :P
Ależ mój chomik ma się świetnie. :) Ale czy spotkałaś kiedyś chomika, który chomikowałby coś, czego nie je? Moimi ziarenkami i marcheweczkami są perfumy, które potem skonsumuję. Najczęściej takie, których plantacje przestały być uprawiane.
OdpowiedzUsuńCo do prawa serii - masz rację. Poza serią, w innej firmie Ouarzazate pewnie robiłoby znacznie większe wrażenie.
Może rzeczywiście lepiej byłoby posłużyć się przykładem sroki..? ;) Sroka leci na błyszczące i tandetne, mając świadomość, pewno równie dobrze zbierałaby gadżety do pary. :D
OdpowiedzUsuńNie zawracając sobie głowy tym, czego nie może dorwać w swoje łapki od razu.
Nieprzyjemna i dość płytka wizja. ;) Brrr!
Hmm.. wyobraziłam sobie O. wśród propozycji Millera i Bertaux na przykład. Rzeczywiście, byłoby lepsze. :) Z Cartierem podobnie; a już w ogóle Dior, wypuszczając Ouarzazate u siebie, odzyskałby moje uznanie. ;)
Buahaha! No, w ofercie Diora sobie O. nie wyobrażam. Prędzej Lacroix. :)
OdpowiedzUsuń