Chociaż nie zamierzam pisać o tym, o czym myślicie. :) Wspomnienia także nie będą zbyt odległe. Ot, wczoraj i dziś odwiedziłam w przelocie jedną z wrocławskich galerii handlowych oraz znajdujące się weń perfumerie dwóch wiodących sieci. I oto, czego tam doświadczyłam (na sześciu przykładach):
Dsquared2, Potion
Ziołowo-przyprawowe, mocne kadzidło; ostre, wyraziste, chwilami nawet agresywne. O dokładnie rozpisanej nucie pieprzu, podbitego paczulową różą. Całość jest drzewna, przyjemnie zmysłowa, dosyć trwała. Jakkolwiek niekoniecznie oryginalna, ponieważ nie mogę przestać myśleć, iż Potion przemija niemal identycznie do Ikon marki Zirh. Zapach starszy wysładza się, młodszy natomiast pudruje. Wówczas też zaczyna męczyć jego syntetyczność, jakaś papierowa poświata. Pocieszam się, że jest to cecha charakterystyczna dla skóry kobiecej. :)
Skład:
mięta, tymianek, dzięgiel, cynamon, pieprz, goryczka, róża, drewno kaszmirowe, ambra, piżmo, paczuli
Karl Lagerfeld, Karleidoscope
Teoretycznie miły, lekki, nieco zielonkawy kwiatowiec na gładziutkiej drzewno-cielesnej bazie. Za zieloność odpowiada sympatyczny, aksamitno-ziemisty fiołek, podbity promieniami słońca skierowanymi na słodkie nuty frezji oraz anyżku. Z czasem kompozycja mięknie, staje się bardziej słodka, pudrowa, paczulowo-bogata, aż do... tak! Do rozsławionej na Pracownianych łamach nuty oranżady. ;) Rety, po tak cudnym otwarciu - znowu intensywne musowanie. I cóż z tego, że ewidentnie dobrej jakości?
Tym razem sobie daruję, lecz Was zachęcam do testów. ;)
Skład:
dzięgiel, frezja, heliotrop, fiołek, bób tonka, benzoes, piżmo, paczuli
Ted Lapidus, White Soul
...czyli więcej oranżady, szczególnie w otwarciu. Później kompozycja nieco delikatnieje, lecz i tak zaczyna mnie męczyć. Żal wzmaga się, kiedy patrzę na nuty.
Dziełko obiektywnie całkiem poprawne, zdatne do częstego użytku.
W osobie Lapidusdowego pachnidła mamy także żywy dowód na to, że kontekst ma kolosalne znaczenie w naszym odbiorze świata. Bo dlaczego - DLACZEGO - nie poznałam White Soul tuż po premierze w 2010?? ;)
Skład:
morela, mandarynka, śliwka, nagietek, kwiat pomarańczy, heliotrop, szafran, bób tonka, benzoes, labdanum, ambra
Ted Lapidus, Black Soul
Niealfabetycznie postawiłam literę W przed B. Nie bez powodu. Podobnie jak w powyższym przypadku, także męska wersja (z 2009 roku) wprawiła mnie w niejakie zakłopotanie. Bez wdawania się w szczegóły: wdzięczna, kusząca drzewną strukturą, słodkawa i musująca jak w amoku, w rzeczywistości okazuje się uzupełniać młodszą siostrę. Co oznacza, że trafiłam na jeszcze jedną oranżadę, tym razem doprawioną "po męsku": cynamonem, kardamonem, szczyptą gałki muszkatołowej oraz tłustymi nutami egzotycznego drewna. W tle co nieco skóry. I to wszystko układa się w oranżadę o bliżej nieokreślonym smaku. Znowu.
Znowu.
Skład:
neroli, bergamotka, szafran, cynamon, kardamon, mięta, balsam tolutański, drewno gwajakowe, drewno cedrowe, nuty żywiczne, piżmo
Loewe, Solo
Skoro łamać porządek alfabetyczny, to na całego! :)
Kompozycja firmowana twarzą osoby o mało konwencjonalnym (jak na światek reklamy lajfstajlowej) wyglądzie odzwierciedla nurt współcześnie raczej kontrowersyjny. Jest bowiem tak mocna i trudna do przeoczenia, że to aż dziwne. ;> Wyrazista, przemożna, wwiercająca się w przegrody nosowe aż do granic sadyzmu. A przy tym jasna, w miarę klasyczna, wdzięczna i dźwięczna. Hiszpańska do cna, czyli przedstawiająca cytrusy pozbawione słodyczy i innych przygładzających je ozdobników, orzeźwiająca w sposób niebanalny, bo na ostro.
Oraz bardzo "noszalna", na wszelkie możliwe okazje.
P.S.
Nie piszę o wersji Absoluto. Tej bałabym się tknąć. ;)
Skład:
lawenda, tymianek, bergamotka, cytryna, mandarynka, gałka muszkatołowa, różowy pieprz, cynamon, kminek, nuty drzewne
Valentino, Valentina
Komu było mało przecukrzonej oranżady, tutaj ma jeszcze jedną porcję. ;>
Miękka, słodka, pudrowa, usiłująca wdzięczyć się do każdego, kto choć na chwilę zawiesi nad nią nos. Ponieważ jest i lekka, i świeżuteńka, i słodka a nawet delikatnie drzewna, rzecz jasna w sposób jasny i śmietankowy. Kwiaty także mają za zadanie przypodobać się każdemu. Krótko mówiąc: banał.
Co nie zmienia faktu, że i tak jest to bodaj najlepsza kompozycja od Valentino, jaką miałam okazję poznać. W sumie przygnębiające, jak sobie rozmyślam.
Skład:
bergamotka, biała trufla, tuberoza, kwiat pomarańczy, jaśmin, poziomka, drewno cedrowe, ambra
___
Dziś Szulc Pierwszy. ;)
Mam w "poprawkach" reckę Potion i wiesz co? Zupełnie inne mam wrażenia. jakie ostre kadzidło?! Noż... Chyba bym Ci zazdrościła odbioru, gdyby nie to, że i na mnie Potion piękne są.
OdpowiedzUsuńNie. zastanowiłam się. I tak zazdroszczę. :ppp
OdpowiedzUsuńNo to mam ściągę gotową, po co pójść za razem następnym. Ostatnio poszłam tylko i wyłącznie "powitchenować" Ponieważ z gruntu rodzima produkcja ma u mnie fory i musi być obadana. Strasznie żałuję, że nie targnęli się i nie zrobili jakiegoś jednego skórzanego zapachu pasowało by mi jakoś do branży galanteryjnej.
OdpowiedzUsuńTak a propos Wittchena: ciekawa jestem jak Ci się spodoba Bottega Veneta :). Moim zdaniem jest "galanteryjny", ale w pewnym momencie dla mnie zbyt ciężko-słodki, przyprawiający o ból głowy.
OdpowiedzUsuńSabbath - oj, piękny, zgadza się. :) Ale nie zazdrość mi: kadzidło wcale nie jest rodem z laboratoriów na usługach Comme des Garçons czy Durbano. Ostre, ale ziołowo-przyprawowe, bardziej w stronę Incensi Villoresiego. Którego to dzieła, jak pamiętam, nie darzysz nadmiarem sympatii. ;)
OdpowiedzUsuńI czekam na publikację Twoich wrażeń. :)
Polu - Wittchenów jeszcze nie poznałam, ale zgoda, że w końcu trzeba będzie się kopsnąć do Pasażu G. albo Arkad W. ;) [nie jestem taka mądra, właśnie sprawdziłam adresy w necie]. Jak Twoje wrażenia? Warto w ogóle?
Loewe przewąchaj cały asortyment, jeśli będziesz miała ochotę [właśnie noszę 7 i wzdycham (prawie) błogo :) ].
Hazel - na Bottegę polowałam, ale albo jestem ślepa, albo tam gdzie byłam, jeszcze nie dotarła. Trochę dziwne, bo to jedne ze starszych D. i S. w mieście (jeśli nie najstarsze z tych, które do dziś istnieją). Tak więc nie znam.. jeszcze. Teraz, kiedy wiem, czego mniej więcej sie spodziewać, będę bardziej gorliwa. :) Ciężko-słodkie? Mniam! ;)
ja capnęłam w " mongolii " którą mam najbliżej. Jeśli chodzi o damskie wersje to zapachy są ( jak je opisujesz czasem) uniwersalne i dobre na każdą okazję. Męski Nord mi przypadł do gustu pachnie mi początkowo Padpą a potem też nieźle. Ale flachy w domu nie będzie, bo ze mnie znika w try miga a mąż mój mimo, że na nim jest dość trwały, znielubił go od pierwszego niucha. Południa męskiego nie było jeszcze, ponoć z tego co pisała Olfaktoria jest jakiś problem po stronie dostawcy, więc będzie później tak jak i próbki.
OdpowiedzUsuńOgólnie za damskimi to bym się nie zabijała, żeby powąchać a męski jest interesująco pieprzowo- wetiwerowy. W sumie fajnie by było gdyby zapachy były choć nieco bardziej odkrywcze ale i też od początku firma zapowiadała, że stawia na klasykę. I tego nie mogę im odmówić, kompozycje są tak jak ich galanteria skórzana stylistycznie klasyczne, dyskretnie, eleganckie i dość proste. Ogólnie wielu kobietom się spodobają choć znów przy tej cenie za mililitr i w sumie niemal braku promocji nie wiem czy aż tak bardzo... Tu ciekawa sprawa, bo męskie są 2 razy tańsze :) Jak by się okazało, że jednak dłużej dałabym rade nosić Nord to już bym się zastanawiała nad paroma mililitrami.
Oooo... Jakim Ty jesteś dobrym człowiekiem! :DDD
OdpowiedzUsuńJuż nie zazdroszczę. Wyleczyłaś mnie, uwolniłaś od potwora pożerającego moją duszę. :)
A serio, ziołowe też fajne. Byle nie mydlane. :)
Polu - dzięki za relację. :) W takim razie pochylę się koniecznie. Skoro Nord zaczyna się jak Padparadscha, to nie może być źle! ;)
OdpowiedzUsuńKusisz mnie! :)
Męskie dwa razy tańsze, bo wiesz.. mężczyźni perfumami się nie interesują przecież. ;> Nie ich poletko, więc: zbyt wiele na nich nie zarobimy (no, chyba że panie klientki kupią coś dla siebie, spodoba się i wrócą po pachnący drobiazg dla pana męża (tak ogólnie). :P
Sabbath - nie przesadzaj z pochlebstwami, bo wiesz.. łaska pańska na pstrym koniu i inne takie. ;P Poza tym ktoś musi się martwić o Twoje zbawienie; widać padło na mnie. ;)))
Twoje wrażenia też ciekawe bardzo, więc nie masz co narzekać. Mydlany jest Loewe 7. :)
Nieźle, w jednym komentarzu dwa razy "bo wiesz".
OdpowiedzUsuńWczoraj obawiałam się w skrytości, że ze mnie Krajski light. :P Widać nie taki znowu ligth... ;>
Bottegi jeszcze nie ma na rynku, ale wkrótce pojawi się w S. Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz: mnie się kręci w głowie od Very Irresistible Givenchy, a wszystko co cięższe od Allure to dla mnie killer ;).
OdpowiedzUsuńI wszystko jasne! ;) Dziękuję. :)
OdpowiedzUsuńRety, nie masz łatwego życia, współczuję. A może wcale nie muszę..? :) Dla mnie Very.. to raczej miły, bezcharakterny pudrowy słodziak. Ot, inna kalibracja nosa. :)
Ze wszystkich opisanych tu przez Ciebie w skrócie zapachów testowałam tylko Karleidoskop i muszę przyznać, że przypadł mi do gustu. Ale nie nazwałabym tego zapachu trudnym, wręcz przeciwnie - w sumie to chyba niczym się on nie wyróżnia. Czy to wada? Nie wiem... Bo czy zapach powinien się wyróżniać? Moim zdaniem niekoniecznie. Dzisiaj żeby się wyróżnić, należałoby wylać na siebie przysłowiową smołę lub uraczyć się czymś orientalno - kadzidlanym, najlepiej z poprzedniej epoki ;-) Nie wiem, czy to takie fajne...
OdpowiedzUsuńZ pozostałych zapachów chętnie poznałabym Valentinę, a to z tego względu, że bardzo podoba mi się flakon (w sumie to nawet nie wiem czemu, bo nie jestem z tych, co to lubią „kwiatuszki“, zwłaszcza w takim wydaniu).
Odnośnie plakatu reklamowego Loewe - zgadzam się z Tobą, że inspirowany Ludwikiem XIV model i sposób jego ukazania jest niekonwencjonalny, zwłaszcza w świetle pozostałych 90 % reklam. Podonie zreszta jak plakat Caron pour Homme z Sebastienem Chabalem, o którym pisałaś ostatnio. Swoją drogą robiąc reserach do artykułu o sportowcach, którzy wystapili w reklamach perfum, znalazłam informację, w której to przedstawiciele Caron tłumaczą swój kontrowersyjny skądinąd wybór chęcią „ powrotu do prawdziwej, nieokiełzanej męskości“. Jakby nie było, odnoszę wrażenie, że współcześnie takich mężczyzn coraz bardziej brakuje ;-)
Piszesz, że bałabyś się tknąć wersję Absoluto. A co z wersją Solo Pop? (swoją drogą to nie wiem, jak Tobie, ale mnie jakoś ta postać przedstawiciela francuskiej arystokracji nijak pasuje do samej nazwy)
Jeżeli chodzi o Teda Lapidusa, to ochoty na poznanie tych zapachów nie mam żadnej. Nic mi się tu nie podoba: nazwa marki (pejoratywnie kojarząca mi się z lamusem ;-), plakaty reklamowe i flakony – całość sprawia wrażenie tandetnej. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz,a mianowicie: kto jest na plakacie perfum Black – przedstawiciel białej, czy czarnej „rasy ludzkiej“? W końcu zgodnie z przyjęta konwencją, powinien to być model czarnoskóry, a coś mi się wydaje, że tak nie jest...
Jeżeli chodzi o perfumy Wittchen, to rzeczywiście nie są to jakieś odkrywcze w swej dziedzinie zapachy, ale mnie również, podobnie jak Poli, przypadły do gustu. I jakoś nie mogę się pozbyć myśli, że ich opakowania inspirowane były flakonem kultowego „Brutala“... Inna sprawa, że oprócz tego, że męskie perfumy są tańsze, to jeszcze do tego pojemnościowo większe od damskich ;-)
A gdzie ja napisałam, że najnowszy KL jest trudny? I zgadzam się, że łatwość to nie wada; jest za to wtórny, przynajmniej w dalszych stadiach rozwoju; a to już męczy.
OdpowiedzUsuńValentina lepiej wygląda niż pachnie, uwierz. Wystarczy, że znasz 80 proc. innych zeszłorocznych nowości; dzięki nim znasz i Valę! ;>
Fotosy reklamowe Loewe ewidentnie mają rzucać się w oczy - i rzucają. Podobnie, jak Chabal, z tego samego powodu. :) Natomiast co do "prawdziwych mężczyzn" to wychodzę z założenia, że każdy człowiek powinien być zobligowany do szukania w sobie jakiegoś rodzaju siły (bo niekoniecznie fizycznej), bez różnicy płci. Ale cóż, widocznie jesteśmy zbyt mdłym, bezkręgosłupowym gatunkiem i jedna z płci musi u nas dominować. Albo raczej: siłę tej drugiej chętnie deprecjonujemy.
O Solo Pop nie słyszałam dotąd. :)
Dla mnie "lamus" to najpiękniejsza zaleta. ;) Poza tym wątpię, by nazwę tworzono biorąc pod uwagę polskie skojarzenia językowe.. ;) Natomiast z całą resztą się zgadzam: zalatuje tanim, nieprzetwarzalnym plastikiem.
Biorąc pod uwagę to, co sama gdzieś indziej wspominałaś o ukrytym rasizmie branży modowej, także wątpię. Stąd niejednoznaczne oświetlenie postaci.
A Wittchenów jeszcze nie testowałam (czy to duży wstyd? ;) ). Powracające przeziębienie zniechęca mnie do włóczenia się po centrach handlowych. Lecz jak tylko obwącham i przetestuję (może w końcu doczekają sie próbek?), coś napiszę. Przynajmniej słówko. O cenach i pojemnościach także. ;)