środa, 18 stycznia 2012

W krainie wiecznej zimy

Nie mam pojęcia, kto wymyślił taką zimę, jak teraz, ale wiem jedno: ta osoba zasługuje na 3000 batów i naganę z wpisem do akt. ;) Czy mamy wiosnę, jesień, może nawet - sądząc po słupku rtęci dobijającym raz czy dwa do dziesiątego stopnia Celsjusza - bardzo zimne lato? Hej, co jest?! Ja chcę zimy, lodu, śniegu, mrozu! Dzięki temu bajzlowi za oknem od przeszło miesiąca nie potrafię poradzić sobie z powracającymi napadami migreny (chłód jest mi niezbędny dla zdrowia). Jeśli tak ma wyglądać tegoroczna polska zima, to ja protestuję. Tupię nóżką, zabieram zabawki i uciekam do Norwegii. ;)
Lecz nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła przynajmniej jednego pozytywnego aspektu zmęczenia zimowym ciepłem. Otóż zauważyłam, że taka pogoda wpływa dodatnio na moją zdolność akceptacji perfum świeżych; oczywiście świeżak, abym go nie zgnoiła, nadal musi wyróżniać się czymś szczególnym, wynoszącym sztukę zapachu ponad poziom masowej tandety. Owym "czymś" najczęściej staje się zimna, wibrująca ostrość.


Nie jako synonim pikantności, lecz w sensie dosłownym: jako kłujące, tnące, siekące, wbijające się i kaleczące drzazgi. Jako gatunek artystyczny zasadzający się na wyrazistych, pozbawionych jakiegokolwiek załagodzenia, kontrastach. Gdy doznania są tak silne, że aż można nazwać je "pierwotnymi". Lecz w tych samych chwilach pachnidło powinno unikać sytuacji, w których mogłabym skojarzyć moje drzazgi, opiłki, odłamki i inne groźne drobiny z tępą przemocą, pozbawioną finezji rąbanką lub też głuchym a-uczuciowym nihilizmem.
Cóż, nie są to łatwe warunki i finalnie mało który świeżak gotów im sprostać. Choć z drugiej strony: takie właśnie stają się perfumy świeże, kiedy wypruć z nich lamówkę wakacji i fastrygę rozgrzanego powietrza. Mam wrażenie, że na mrozie ich biała agresja stałaby się wprost porażająca; tylko jak, na bogów, to sprawdzić??

Jednym z podobnych lodowych złoczyńców jest pachnidło o enigmatycznym mianie mb02 marki, której nazwa to łatwych nie należy: biehl. parfumkunstwerke. :) MB to inicjały perfumiarza stojącego za kompozycją, zaś liczba określa, które to z kolei dzieło danej osoby opatrzone logo Thorstena Biehla, człowieka o genialnej zawodowej dewizie: "wolę jakość od ilości". Gdybyż więcej osób naprawdę tak myślało, świat byłby piękniejszy! ;)
Nie wdając się w kolejne dygresje proponuję powrót do sedna, czyli mb02.

Po lekturze nut nawet do głowy mi nie przyszło, jakież cuda kryje w sobie niepozorna flaszka z jasnożółtym płynem. Typowe kwiaty, troszkę przypraw i żywic nie sugerowało tak dalece przekornej zawartości. Skąd mogłam wiedzieć, że oto czeka na mnie trujący puder i zimne mydliny, delikatna słodycz oraz pozbawione klasycznej scenografii orientalne piękno? A wszystko to zimne, lekkie, ostre, przejrzyste aż do krystaliczności oraz białe, w nadmiarze grożące lekkomyślnemu użytkownikowi śnieżną ślepotą. O ile śnieżna ślepota może być w identyczny sposób wysubtelniona.


Kompozycja rozpoczyna się akordem wilgotnej ziemi, ledwie odtajałej po porannych przymrozkach. Mamy późną jesień, co wiem dzięki czającym się w tle akcentom gnilnym, kompostowym, zmieszanym ze zwiędłymi liśćmi. Tak zazwyczaj gra fiołek, który choć w naturze olfaktorycznie niemy, dzięki cudom współczesnej chemii potrafi przybrać wiele różnorodnych wcieleń. To z mb02 jest zdecydowanie mało salonowe, ostre, ale nie brutalne. Rzekłabym raczej, iż delikatnie pobudzające, niczym pierwsze poranne espresso. :) Chwilę później kompozycja na powrót się ochładza i staje się rześka, głównie dzięki dodatkowi skórzanej bergamotki oraz świeżych ziół, tradycyjnie kojarzonych z remedium na upał (jak na przykład mięta).
Mijają minuty, pogoda zaczyna się zmieniać; pozostały po nocy śnieg nie zdążył stopnieć, gdy nad senną ziemię wraca zimno. Szron, niczym maleńkie odłamki szkła, powoli osiada na wszystkim, co nie jest zabezpieczone. Pokrywa zmęczone drzewa oraz delikatne kwiaty, cudem uchowane aż do grudnia, gdzieś w tle Królowa Śniegu nuci do wtóru akordów ozonowo-wodnych, skoligaconych z wonią egzotycznego lotosu, miękko ścielących sie wokół, spętanych bezwzględnym irysowym pieprzem, nut iglastych żywic. Uniwersalna ostrość walczy z miękką, stereotypowo pojmowaną kobiecą lekkością - i wygrywa. Robi to jednak z typowo "żeńskim" urokiem, pełną wyrafinowania dyskretną brutalnością spiskowca [za punkt odniesienia weźcie sobie definicję 'trucizny' jako "kobiecej broni"].

W ostatniej fazie rozwoju mb02 świat lodu zestala się, uspokaja. Nad spętaną mrozem krainą frunie lekki, delikatnie korzenny (cynamon, gałka muszkatołowa, sok z bazylii) wiatr. Już nikt nie broni goździkom wykazywać się ich słodkawym urokiem, oczywiście stosownie ocenzurowanym, więc pozbawionym zdolności wywoływania zawrotów głowy, tak pożądanych w świecie rozgrzanym promieniami słońca. Tutaj jednak postawiono na floralną łagodność, i tak nadzorowaną przez ostry puder z irysa o mocy opiłków metalu. Pojawia się nawet cień labdanum, któremu jednak do dzieł sygnowanych przez Normę Kamali czy Donnę Karan tak daleko, iż rozpoznanie składnika staje się prawdziwym wyzwaniem. jedyny trop naprowadzający na czystkowe opary to delikatna woń umytego ludzkiego ciała, przesycająca bazę kompozycji; łagodnie ciepła, dogłębnie spokojna stapia się z bezkresną bielą ziemi i chłodnym błękitem czystego nieba w sposób doskonale wyważony.

Świat, którym władała Królowa Śniegu, wcale nie musiał być tak straszny. Andersen załatwił mu czarny piar. ;) Z całą pewnością.

Rok produkcji i nos: 2007, Mark Buxton

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, niezbyt przylegający do skóry, ale też nie przyczajony tuż nad jej powierzchnią. Na wszelkie okazje.

Trwałość: od ośmiu do blisko dwunastu godzin

Grupa olfaktoryczna: Fragrantica i Wizaż (ten z pewnością powtarza za słynniejszą "koleżanką") widzą w mb02 szypr, z czym nie potrafię się całkiem zgodzić. Dlatego określę grupę jako szyprowo-aromatyczną.

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, aksamitka, bazylia, fiołek
Nuta serca: fiołkowe liście, goździk (kwiat), irys, labdanum
Nuta bazy: benzoes, piżmo, drewno sandałowe, żywica jodłowa
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://fineartamerica.com/featured/snow-flower-rona-black.html
2. http://www.ipadwallpaperhd.com/view/snow_flowers-1440x900.html

11 komentarzy:

  1. Ja nie jestem wielbicielem zimna, źle je znoszę ale nawet ja muszę przyznać, że jakoś dziwnie jest jak mamy zimę bez zimy (choć zaoszczędzone na rachunkach pieniądze można by przeznaczyć na perfumy :P).
    Zawsze muszę się kiedyś do mb02 przymierzyć w sumie po opisie i samych nutach wzięłabym solidną porcję militrów w jakiejś rozbiórce. Na flakon to jednak wciąż za mało danych. Ostatnio opętał mnie wręcz Loewe 7 ( poszłam z twoją ściągą do Sephory) muszę teraz zbierać (a nie jestem w tym dobra zwłaszcza jak na wizażu co rusz pokusy :P ) W każdym razie żaden zapach już dawno nie robił tak dobrze moim zmysłom. Szkoda, że jest słabo dostępny poza stacjonarnymi punktami.

    OdpowiedzUsuń
  2. No właśnie. Przyroda też nie jest zachwycona... Co do oszczędzania, to mnie ono nie dotyczy, w tym względzie rzecz jasna. Zaletą indywidualnego ogrzewania jest to, że zaoszczędzony węgiel po prostu przechodzi na następny rok (tzn. sezon grzewczy..). ;)
    Flakon w ciemno? I to do tego czegoś tak, hm dziwnego? Nie polecam! :) Siódemka jest śliczna, ale cóż poradzić, skoro mam podobne obiekcje, co Sabbath? W dodatku nie jestem przekonana, czy bazowe mydełko przypadnie mi do gustu wiosną i latem (tym prawdziwym :) ). Chyba jednak wybiorę Kyoto CdG.
    Rzeczywiście, zajrzałam do kilku perfumerii internetowych i nie znalazłam. Jest Solo, są jakieś inne cuda od Loewe, ale Siódemki nie uświadczyłam. Może zeszła na pniu? [Zawsze warto trochę się połudzić.] ;> Ciężkie jest życie perfumomaniaka. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie na na mnie nic się Siódemka nie mydli i w dodatku jest tak pioruńsko trwała jak mało co ( na drugi dzień po dwóch prysznicach czuć go było) a zapach tak intensywny i głęboki jest, że błogostan zapewniony. Co do kontrowersyjnego matadora i tego gatunku 'rozrywki' również mam stosunek negatywny, nie wiem jednak czy zdołam się oprzeć. Czasem tak jest, że człowiek czuje że zapach leży na nim jak druga lepsza skóra. Na hiszpańskim ebayu są jakieś egzemplarze.

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc przyjmij moje gratulacje! :) U mnie trwałość porządna, ale nie zachwycająca. Mydełko nie jest przykre, tylko czyste i nadal żywicą podbite [tylko teraz swoim odczuciom odnośnie różnych świeżości nie zawsze mogę ufać], więc na dwoje babka wróżyła. :)
    Zakup 7 ani Ci polecam, ani odradzam. Skoro uznasz, że jest Ci niezbędny, to wszystkiego najlepszego, Polu! ;) A skoro ten konkretny zapach pasuje Ci z każdej strony... to chyba nie masz wyjścia. ;)
    Pojedyncze egzemplarze? Hm...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzisiaj poszłam do S. sprawdzić tamtejszą cenę i zobaczyłam informacje że w Polsce S. ma wyłączność na sprzedaż loewe 7 może to jest przyczyną kiepskiej dostępności gdzieś indziej. Z dnia na dzień z pólek nie zniknie ( taką przynajmniej mam nadzieję) więc dam sobie czas. Ale ogólnie w wielu sklepach internetowych w Europie nie ma go (już) na stanie. Premiera była raptem w 2010 roku... Ogólnie jednym reklama corridy, innym pewnie sam zapach nie podszedł. I pomyśleć, że nie miałam zamiaru go w ogóle testować... no nic nie jest to na szczęście najgorszy do rozwiązania z życiowych dylematów :D.

    OdpowiedzUsuń
  6. W jednej z angielskich książek poświęconych perfumom przeczytałam, że Mark Buxton (twórca mb02, a także dwóch innych zapachów dla Biehl Parfumkunstwerke) należy do nielicznego grona ludzi potrafiących odróżnić, bagatela, kilka tysięcy nut zapachowych. Jestem pełna podziwu, ja rozróżniłabym pewnie kilka ;-) I choć wiem, że to kwestia ćwiczeń i doświadczenia, to i tak robi to na mnie duże wrażenie.

    Zauważyłam też, że założyciel marki - Thorsten Biehl, wpadł na ten sam pomysł, co wcześniej Frédéric Malle - zaprosił do współpracy kilku perfumiarzy, dając im pełną swobodę tworzenia. Pewnie zatem rodzi się jakiś nowy trend w perfumiarstwie (a ja, jak już pewnie zauważyłaś, lubuję się w wyszukiwaniu takowych).

    OdpowiedzUsuń
  7. Polu - skoro Loewe nie ma w D. czy M. wtedy jasne, że madame S. ma wyłączność. ;) W ogóle mam wrażenie, że większości matador źle się nie kojarzy. Prędzej "winę" zrzuciłabym na sam zapach, który dla fanów Bossa czy innego Lacoste jest zbyt trudny. Wiadomo przecież, że "inne" = "złe". ;>
    Hmm, kiedy jest najbliższa sezonowa wyprzedaż? Może pójdzie za bezcen, jaki niedawno widziałam na przykładzie Il Profumo w Douglasie w jednym z wrocławskich centrów handlowych [niecałe 100 zł za mniejszy flakon; ile on ma? 50 ml?]? O ile nie zdejmą Siódemki wcześniej. Sephora nie patyczkuje się z mało chodliwym towarem. Rzeczywiście dylemat i, w rzeczy samej, gdybyśmy tylko takie mieli... ;)

    Olfaktorio - to prawda, imponujące. Kiedy jeszcze dodać, że pewnie z racji zawodu potrafi pewnie "na nos" rozróżnić nie tylko miętę od rumianku czy jaśmin egipski od indyjskiego, ale też i chemiczne komponenty o podobnej strukturze zapachowej, wówczas nam nie pozostaje nic, jak tylko klęknąć z nabożną czcią! ;)
    Z tym trendem.. czy ja wiem? Zauważ, że duże koncerny też rozpisują konkursy na "najnowszy zapach marki X". Niszowi mecenasi (w tym przypadku ów wyraz nadal ma zastosowanie ;) ) robią to samo, wyjąwszy szczegółowe wytyczne, restrykcyjny budżet i wąskie ramy czasowe. No i "zwycięzca" jest z góry ustalony... ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Poezja. Choć nie mam pojęcia o czym w ogóle piszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie martw się, ποεζξι νιε τρζεβα ροζυμιεć, போஎழ்சே வ்ய்ச்டர்ச்ழி ச்ழுக்

    [tłumaczenie na grekę i tamilski dzięki uprzejmości tłumacza Google ;) ]

    I dziękuję za miłe słowo! :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Chyba nie mogę się z Tobą zgodzić. O ile w przypadku dużych korporacji robienie takich konkursów na nos jest normalne i praktykowane od lat, o tyle w przypadku niszowych twórców dzieje się tak od niedawna. Poza tym różnią się również zasady. O ile w przypadku nosów wybieranych przed duże firmy bardzo istotna rolę odgrywają ramy czasowe i ograniczony budżet, o tyle w przypadku twórców niszowych często nie ma to żadnego znaczenia. Zatem nie mamy tu do czynienia z kompozycjami typu: zapach ma pasować do nazwy x i opakowania y, tylko wręcz przeciwnie - z totalna wolnością artystyczną.

    OdpowiedzUsuń
  11. Zacytuję samą siebie: "robią to samo, wyjąwszy szczegółowe wytyczne, restrykcyjny budżet i wąskie ramy czasowe. No i 'zwycięzca' jest z góry ustalony... ;)". Więc o jakiej niezgodzie mi tu wypisujesz? :))

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )