sobota, 7 stycznia 2012

Gdybam o perfumach, łakociach i trunkach

Bezpośrednią inspiracją dla niniejszej notki był mój wybór perfum na czas "po-kąpieli" [czyli w tej chwili :) ], muzami pośrednimi zaś były dwa wpisy zaprzyjaźnionych Blogerek: Olfaktorii o wysypie polskich perfum oraz Anny Marii na temat ikon mody, których pozbawiło Polaków pół wieku socjalizmu. Zaś sama myśl zaszczyciła moją głowę podczas otwierania próbki z 1270 marki Frapin & Co.

Skoro nazwa pachnidła zawiera w sobie datę, od której rodzina Frapin zajmuje się produkcją koniaku pomyślałam, ile straciliśmy, w brutalny sposób przerywając istnienie - a czasem wręcz epokę prosperity [no dobra, akurat TO przerwał kto inny, we wrześniu 1939 roku... ;) ] - niektórych marek powiązanych z gastronomią.
Nieraz, w ramach samowolnie uprawianej kontrafaktycznej historii kultury, rozmyślałam jak dziś miałyby się takie marki, jak E.Wedel, Blikle czy J.A.Baczewski, gdyby nie druga wojna światowa i panujący tu po niej porządek polityczny. Czy zniknęłyby pod naporem konkurencji, bardziej skorej do ekonomicznych kompromisów, czy połączyłyby się w koncern w rodzaju LMVH, a może nadal by trwały mocne, samodzielne, niezagrożone oraz - ikoniczne?
Może nawet - zaryzykujmy założenie - byłyby skłonne zainwestować w, ostatnimi dekady modną, promocję za pomocą własnych perfum? ;) Jak myślicie?

Biorąc pod uwagę fakt, iż wszystkie wymienione nazwy handlowe wykorzystywane są współcześnie, ryzyko teoretycznie istnieje. ;) Więc postanowiłam się zabawić i poszukać nut, którym najlepiej przyjdzie oddać charakter danej marki, jej specjalności oraz tradycji.
Zechcielibyście dołączyć?


Fabryka wódek i likierów J.A.Baczewski istniała we Lwowie od roku 1782, nic więc dziwnego, że miała czas, by urosnąć nie tylko ekonomicznie, co umożliwił tytuł Cesarsko-Królewskiego Dostawcy Dworu oraz późniejsze sprytne akcje promocyjne [w tym jedna uknuta do spółki z rosyjską marką Smirnoff; tak, ten Smirnoff ;) ] ale także kulturowo, w oczach Lwowiaków urastając do rangi lokalnej dumy oraz stając się słownikowym synonimem wódki w ogóle. ;) Pasmo sukcesów przerwało bombardowanie fabryk i magazynów przez Luftwaffe we wrześniu 1939 roku (ponoć paliły się przez ładnych kilka dni). To, co przetrwało lotniczą hekatombę, po 17 września trafiło na Sowietów. I tyle Polacy "Baczewskiego" widzieli... ;>
W roku 2011, po latach wiedeńskiej emigracji, marka J.A.Baczewski wróciła na polski rynek. Czego żałuję, to faktu, że jeszcze nie dane mi było spróbować jej wytworów.

Mimo to pozwoliłam sobie na gdybanie, jak też mogłyby pachnieć perfumy osnute wokół legendy Vodki Monopolowej J.A.Baczewski, z najwyższej jakości spirytusu ziemniaczanego. :)
Cóż, produkt tytułowy ewidentnie odpada, choć co nieco paczuli raczej nie powinno zaszkodzić. Lecz o niej dopiero w bazie.
Gdyż wprzódy postawiłabym raczej na nuty wytrawne, męskie, w klasyczny sposób paprociowe. Tak, aby miłośnicy topornych świeżaczków bez trudu mogli sklasyfikować perfumy od Baczewskiego jako "dziadkowe". ;> Ponadto przeczuwam woń bergamotki, suchej cytryny, cichego geranium, brzozowych soków, nieco zużytego zamszu, kapeczki cielesnego kastoreum, rześkich cedrowych wiórów.
Ażeby całość była stanowcza, acz dystyngowana, dżentelmeńska, dosyć żywa aczkolwiek unikająca prawienia tanich pochlebstw byle komu. Spokojna, ale wykonana ze składników wyłącznie najwyższej jakości.
Dosyć bliska skórze.

Lecz prawdziwym wyzwaniem byłoby skomponowanie odpowiadającego im pachnidła dla kobiet. Ono moją wyobraźnię przerasta. ;) Przynajmniej chwilowo.


Który to problem nie istnieje w przypadku pachnidła opisującego dzieje Wedla (BEZ przedimka "22 Lipca" ;) ).
Nie potrzeba szczególnej fantazji by wydumać, co też mogłoby być przewodnią nutą perfum marki E.Wedel. ;) Czekolada w każdej możliwej postaci, istne szaleństwo akordów gourmand!
Od gorzkiej, oddającej aromat świeżo wypalonych i ledwie zmiażdżonych ziaren, doprawionych nęcącymi dodatkami chili oraz galbanum i nut mlecznych przez śmietankowo-sandałowcowo-leśną (od owoców leśnych) po delikatny jasny puder czekolady białej, otaczającej plaster kandyzowanej pomarańczy, utrzymującej się na ludzkim ciele dzięki dodatkowi białego piżma.
Tak, Wedel to bułka z masłem. :) Oraz prawdziwe pole do popisu!


Skoro wspomniałam już o maśle, pójdę za ciosem. :)
Blikle, A.Blikle słynie z pączków, wypiekanych nieprzerwanie od roku 1869 (uwaga! te franczyzowe smakują zupełnie inaczej). Ów produkt, w dzisiejszych czasach niemal grzesznie sybarycki, bezczelnie smaczny mimo - dzięki - smażeniu w głębokim tłuszczu nie zna podziałów po linii wieku, przekonań politycznych czy płci. Ostatni z rzeczowników szczególnej mocy nabiera zwłaszcza z olfaktorycznego punktu widzenia. ;)

Gdyż wymyśliłam sobie, że pachnidło od Bliklego mogłoby być rasowym uniseksem, bez odchyłów w żadną ze stron, a przy tym w sposób oczywisty zajmującym miejsce w nurcie pachnących smakowitości. Cóż, zadanie nie wygląda na łatwe.
Chciałabym widzieć (czuć?) zapach marki Blikle osnuty na woni niesłodkiego drożdżowego ciasta, ciężkiego od wanilii w stylu tej rodem z męskiej Romy Laury Biagiotti, które dopiero z upływem czasu zaczyna wpadać w klimaty słodkiego, nieco oleistego drewna gwajakowego, nadpalonej melasy oraz ostrawego sandałowca. Dla kontrastu można by dodać nieco cynamonu spokrewnionego z Musc Ravageur; nawet dobrze się składa, bowiem ten mógłby potowarzyszyć aromatycznym, niekoniecznie słodkim sokom z pomarańczowej skórki oraz żywej ambrze.
Kto mógłby stworzyć ów zapach? Maurice Roucel, Pierre Bourdon a może.. Sophia Grojsman? :)


Skoro fantazja tak mnie ponosi, to czemu nie dodać jeszcze jednego produktu, w założeniu penetrującego obszary nieco bardziej nowoczesne? Gin Lubuski perfumami sygnowanymi własnym logo mógłby utrafić w sam środek tarczy. :)
Wyobraźmy sobie tę fantastyczną świeżość, ułożoną wokół aromatów limonki, jagód jałowca, szczypty bazylii roztartej z cukrem, ozonowych nut morskich, kolendry, drewna cyprysowego czy akordów ziemi. Całość mogłaby być miłym dodatkiem na niezobowiązujące wieczorne wyjścia, odskakującym od skóry, gdy tylko zrobi się nieco chłodniej. A może charakterku dodałyby pomidorowe liście w miejsce bazylii, jak myślicie?
Przy zapachach świeżych moja wena najwyraźniej bierze sobie wolne. :) Lecz z takowego profilu pachnidła marki Lubuski nie zrezygnuję. Współcześni mężczyźni, choć nie tylko oni, zasługują na zieloną, wytrawną świeżość.

Podobno jedyne, co nas tak naprawdę ogranicza, to nasza wyobraźnia. Pozwolę sobie zadać kłam temu stwierdzeniu. Gdyż czy to na pewno zdrewniały nerw fantazji powstrzymał "Baczewskiego" przed dalszą ekspansją na Europę i świat [z czym firma i tak radziła sobie świetnie, wysyłając swoje produkty nawet za Atlantyk, tak na północ, jak i na południe]? Czy to zbyt lekkie traktowanie budżetu pchnęło Wedla w szpony koncernu Nestlé? A może przez ostatnie sześćdziesiąt lat rodzinie Blikle zabrakło, niezbędnej przecież, odwagi, którą to passę przerwali dopiero jaką dekadę temu?
Nie. To nie wyobraźnia nas ogranicza. A raczej: wyobraźnia jest niczym, jeśli w spełnieniu marzeń oraz realizacji celów przeszkadza nam Pani Historia, ta potężna jak i ta troszkę mniejsza.

Choć z drugiej strony... Teoretycznie - niestety czysto - realną szansę na własne perfumy ma inna alkoholowa marka kojarzona z Polską. Myślę o wódce Chopin, której wytwórców najwyższym zwierzchnikiem pozostaje zarząd, wspomnianego na początku notki, koncernu LMVH.


Jemu zalet z posiadania dodatkowego źródła zarobkowania, płynącego z perfumerii całego świata, tłumaczyć raczej nie ma potrzeby. Z czego wynika jeden wniosek, prosty jak konstrukcja cepa: produkcja perfum opatrzonych logo Chopin Vodka niesie ryzyko wtopy. A przynajmniej tak sądzą w krainie winopijów. ;>
Cóż, ich brak zysku, nasza nie-strata (jak można tęsknić do czegoś, o czym nie ma się bladego pojęcia?).

Aczkolwiek, gdybym tylko miała szansę, chętnie przyoblekłabym się w wytrawny szypr marki Chopin. Niezbyt ciężki za to niezwykle nośny. Harmonijny niczym muzyka patrona, zalotnie miękki choć niepozbawiony skłonności do okazywania iście artystycznego temperamentu. Zaś gdyby na jego drodze stanęła jakaś skandalizująca George Sand... :)
Takie perfumy, suche, słoneczno-mchowe, nostalgiczno-wierzbowe, krystaliczne niczym złota grudka bursztynu i bezczelnie proste, orzeźwiająco czyste jak majorkański wiatr, wiejący wprost od morza, byłyby warte wielu dni i nocy spędzonych w towarzystwie duszy genialnego muzyka.
Ba! Tylko kto je stworzy..?


Pięć pomysłów na kolejne polskie perfumy. Niestety, niczym ten owad w bursztynie, pewnie już na wieczność uwięzionych w wyobraźni miłośniczki pięknych zapachów. Szkoda, nawet bardziej niż trochę. Smutne. Co zaskakuje nawet mnie samą. Lecz cóż począć: romantyczny zapał i takaż melancholia. :)
Jak ją wyleczyć?

"Jeden oktawy wielbi Słowackiego,
Drugi znajduje cały smak w sonecie,
Dla mnie zaś cztery wódki Baczewskiego
Tworzą najlepszy czterowiersz na świecie..."

Henryk Zbierzchowski, poeta lwowski
ŹRÓDŁO

A Wy? Może macie pomysły na podobne polskie perfumy? Nie dajmy im zniknąć w całkowitym zapomnieniu! :)
___
Czym pachnę, już napisałam. Wcześniej był Boudoir od Vivienne Westwood (dziękuję, Jarku! :) )

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://www.luxlux.pl/artykul/wodka-j-a-baczewski-wraca-na-polski-rynek-18777
2. http://www.rodzinny-krakow.pl/ciekawe-miejsca.aspx?KatNazwa=Miejsca%20przyjazne%20rodzinie
3. http://www.poloniamusic.com/PaczkiDay.html
4. http://www.vinpol.pl/page_ginlubuski.html
5. http://www.packagingoftheworld.com/2010/11/chopin-200.html

9 komentarzy:

  1. Ja bym stworzyła perfumy Poli Negri - duszne, orientalne, buduarowe. Pasujące do wizerunku femme fatale jaki kreowała aktorka. Była jedną z nielicznych Polek, które zdobyły sukces na świecie na taką skalę. Ikona seksu kina niemiego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. LVHM jest właścicielem Belvedere, którą promuje znacznie agresywniej, i której marka jest znacznie bardziej rozpoznawalna (jako marka, bo oczywiście nazwisko Chopin jest sławne) , więc jeśli już, to raczej perfumy Belvedere:-)
    Nie zdziwiłabym się, gdyby Blikle wypuścił jakieś zapachy, byłoby to oczywiście zerżnięcie pomysłu Laduree, bo oryginalnych koncepcji w Pl ze świecą szukać.

    OdpowiedzUsuń
  3. I dziękuję bardzo za podlinkowanie:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Polu - czy to Negri zawdzięczasz swój nick? ;)
    Zgoda, jej perfumy musiałyby przykuwać uwagę (i zachwycać, mam nadzieję). Swoją drogą, ciekawe, czego używała? Może pachnidło nadal jest produkowane? :)

    Aniu - mnie skojarzył się Chopin, właśnie dzięki patronowi trunku. Perfumy Belvedere? Niee, to tak jakby perfumy nazwać White House, Palais de l’Élysée czy Downing Str 10. :> Okropieństwo, brr! ;))
    A Laduree zrzyna od Payard, natomiast Marconi podkradł patent Tesli. :P W ogóle Twoje słowa przypomniały mi rolniczą aferę sprzed kilku lat, której sednem było rozstrzygnięcie, czy oscypek to ser polski czy słowacki (chodziło o certyfikaty UE, więc też kasę i prestiż). ;) A co za różnica?? Po obu stronach granicy smakuje równie wybornie [o ile o owczym oscypku myślimy]!
    Kto niby jest oryginalny? Każdy pomysł jest przez kogoś lub coś inspirowany. Napisz raczej: "oryginalnych koncepcji u rodzaju ludzkiego ze świecą szukać". :>
    Nie ma za co, wpis był ciekawy i inspirujący. :) Mimo, że w ten sposób udowodniłam polską wtórność intelektualną. ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniałam!
    W pierwszej połowie lat dziesiątych (? :P ) tego wieku swoje perfumy wylansowała słynna nowojorska Serendipity 3. W tym samym czasie pojawiły się perfumy hiszpańskiej restauracji Can Carlos:
    http://www.fragrantica.com/designers/Can-Carlos.html
    Wchodzenie w darwinistyczne przypuszczenia: "ale KTO był tak naprawdę pierwszy?" to pchanie się na bagna w pełnej zbroi. ;)

    Przy okazji: uderz w stół a nożyce się odezwą. ;) Widać, że łatwo nadepnąć mi na honor. ;PP
    Dlatego wybacz zapalczywość (ona dziś taka niemodna..).

    OdpowiedzUsuń
  6. Perfumy nazwane na cześć ulic/miejsc też już były;-)
    Akurat to, skąd pochodzi dany ser jest bardzo ważne - bo przecież chodzi o to, że certyfikat dostaje tylko ten, który jest produkowany w danym regionie (francuski koncept terroir), bo ów obszar ma swoje specyficzne właściwości gleby etc, więc geograficzne raczej, niż narodowo - etniczne kryteria są istotne, i nie wiem, dlaczego oscypek miano by traktować inaczej, niż Stilton czy Grana Padano.
    I jakkolwiek można by dyskutować, kto był pierwszy, i rzeczywiście każdy od każdego kopiuje, to jednak po prostu faktem jest, że coolhunters nie wysyła się do W-wy i Krakowa, lecz do Tokio etc, bo nie tylko nie tworzymy trendów, ale także jesteśmy dość odporni na ich przyjmowanie (niektóre w ogóle Pl omijają), i jak jestem w Pl, zawsze uderza mnie, jak konserwatywna i zachowawcza jest polska ulica.

    OdpowiedzUsuń
  7. To akurat wiem, swego czasu miałam mały wkład w staranie o przyznanie statusu "chronione oznaczenie geograficzne" (ten sam przypadek, choć szczęśliwie bez sposów o mur graniczny ;) ). Jeśli chodzi o oscypka rzecz dotyczyła spejalności regionalnej tatrzańsko-podhalańskiej z małego regionu geograficznego, a do tego rozdzielonego między dwa państwa [tego typu tradycje kpią sobie z naszych granic i umów]. A ile państw dzieli między siebie metodę produkcji - i nazwę - stilton czy grana padano? ;) I dlaczego niby miałabym traktować je jako wyznacznik tylko dlatego, że powstały na terenach niepodzielonych przez, nazwijmy to ogólnie, politykę, zaś normy tworzono właśnie pod ich producentów? ;P
    Tak po prawdzie wyznam Ci, że średnio mnie interesuje, gdzie wysyła się wszelakiej maści łowców trendów, nie mam z tym kłopotu. mam za to wrażenie, że sama sobie przeczysz (w kontekście podlinkowanego wpisu): niby skąd Polacy mają mieć odwagę swobodnego traktowania mody - i nie tylko jej - skoro od dwudziestu lat żyją przeszłością, a przemiany ustrojowe en masse mają głównie za przyznanie prawa do oficjalnego świętowania kolejnych martyrologicznych rocznic (choć możliwość swobodnego poruszania się po świecie i pełne półki sklepów też mają pewne znaczenie :) ), samodzielnego myślenia nadal się bojąc?
    Więc jak to jest? Polacy są "modowo" zubożeni bo socjalizm ergo: Polacy to banda tępoli żerujących na cudzej kreatywności?
    Ejj, to jakby mieć pretensje do Eskimosów, że produkują zbyt mało strojów kąpielowych! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba się nie rozumiemy: nie piszę, że Polacy to "banda tępoli", tylko, że są konserwatywni modowo, mimo ponad 20 lat wolności i pełnego już dostępu do nowinek. Osoby 20 -letnie może nie dziedziczą więc fajnych rzeczy vintage, jak tutaj, ale przecież wiedzą, co w modzie piszczy, podróżują też swobodnie, nie ma więc powodu, by nie popróbować być z trendami na bieżąco. Mniejsza siła nabywcza sprawia, że pewne trendy, które są krótkotrwałe, się nie przyjmują (nie oceniam pod kątem, czy to źle, czy dobrze, po prostu stwierdzam fakt), ale także dlatego że w Pl ludzie wciąż wolą wtapiać się w tłum, by uniknąć taksująco - krytycznych spojrzeń (a nawet komentarzy), po których też poznaję rodaków za granicą. To, że w Pl nie ma trendsetters w tak dużej liczbie, co np. w Japonii, może Cię nie interesować, ale przemysł modowy i perfumiarski są ze sobą nierozerwalnie związane, a zatem jeśli naśladujemy w modzie, to i w perfumach też będziemy naśladować raczej, niż wieść prym;-) i o to mi chodziło, gdy pisałam o braku świeżych koncepcji.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm, takiego wyrażenia rzeczywiście użyłam nieco zbyt pochopnie. Fakt, że jesteśmy zachowawczy (znowu strach przed naprawdę samodzielnym myśleniem), cóż począć? Z tym wszystkim nie mogę się nie zgodzić (mówimy oczywiście o "ulicy", nie o pojedynczych wyjątkach). Dlatego na wstępie zaznaczyłam, że uprawiam historię kontrafaktyczną, z wykluczeniem IIwś i komunizmu albo z powojennym włączeniem Pl w krąg kulturowy aliantów zachodnich (i późniejszy boom gospodarczy). Tak na przykład. Wtedy aż takich problemów z kreatywnością raczej byśmy nie mieli (wnioskuję na podstawie wiedzy o [np. modowej] rzutkości elit kulturalnych - najczęściej środowisk artystycznych - II RP). To wszystko, o co mi chodziło w poście. Najwyraźniej nie do końca złapałaś kontekst. :)
    Pisząc o "nie interesowaniu" miałam na myśli fakt, że w zasadzie świat się od tego nie wali. Ale to może dlatego, że ciuchy, buty czy gadżety kupuję wtedy tylko, kiedy zachodzi taka potrzeba. Nie muszę mieć elektroniki Apple czy markowych dodatków upolowanych w jakimś TK Maxxie (przykład nie najtrafniejszy, ale chciałam zaznaczyć, o jaką reakcję mi chodzi). Ważne jest w zasadzie to, że na miejscu (czyli w kraju) mam perfumy kilku najbardziej liczących się niszowych marek. ;)) Reszta zbędnych drobiazgów to tylko dodatki. W takiej sytuacji, kiedy wiem, że moje "podstawowe" konsumenckie potrzeby i tak będą zaspokojone, mogą mnie omijać wszyscy trendsetterzy świata. Sama sobie jestem trendsetterką. :P O taki rodzaj "nie obchodzenia" chodziło w mojej poprzedniej wypowiedzi. :) Choć wychodzi na to, że potwierdzam zbędność badaczy gustów w moim kraju; nie jestem pewna, czy o to chodziło.. E tam, niech choć raz znajdę się w średniej krajowej! ;))
    Na poważnie mogę tylko mieć nadzieję, że powoli będziemy wyrównywać straty i na tym polu. Naprawdę - gdyby przyszło zaczynać jeszcze raz, powinniśmy postawić na kulturę. Szeroko rozumianą. :)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )