sobota, 21 stycznia 2012
Wiktoriańczycy w Bengalu
Lata temu podkreślano zdrowotne zalety palenia tytoniu który, między wieloma innymi, miał ułatwiać trawienie a nawet zapewniać udrożnienie układu oddechowego. Najtańszą formą wyrobu tytoniowego jest oczywiście papieros, powstały w drugiej połowie dziewiętnastego wieku jak sposób praktycznego handlowo wykorzystania resztek suszonych liści. Były znacznie tańsze od cygar czy "wkładu" fajkowego, bardziej poręczne i proste w użyciu. Dlatego szybko stały się modne, wiec także i popularne. Nie minęło dużo czasu, gdy prawo do swojego "dymka" wykorzystywali wszyscy, od generalicji po najgorzej opłacanych robotników, z włączeniem kobiet wykluczonych z ogółu społeczeństwa Prawego, Sprawiedliwego i Świętojebliwego. ;>
Dziś, chociaż z medycznego punktu widzenia podejście do palenia tytoniu zmieniliśmy diametralnie, papierosy nadal są ważnym, chyba już niezbywalnym, fetyszem kultury zachodniej. Chwila z walcowatym skręcikiem w palcach nadal ma w sobie wiele z ducha niepokory, umiłowania indywidualizmu, mentalnej swobody, dekadencji - choć głównie dla młodzieży. :) Pojawił się także kolejny aspekt: palenie tytoniu ma odstresowywać.
W każdym razie wonne liście straciły nie tylko swój pierwotnie (od czasów Kolumba) elitarny charakter, ale też wszelkie dodatnie zapachowe właściwości. Współcześnie globalny przemysł, liczony w miliardach dolarów (czy euro, czy funtów), a także stawianie na ilość przez możliwie największe I sprawiły, że określenie "pachnący papieros" to ni mniej, ni więcej, jak bezczelny oksymoron. :> Także dmuchanie bliźnim w twarz dymem jest uznawane za przejaw wyjątkowo złego wychowania. I słusznie!
A jak było w czasach, zanim tytoń zaczęliśmy kojarzyć z niezdrowym trybem życia? Gdy swobodne rozsnuwanie wokół siebie chmury dymu znamionowało klasę i wyrafinowanie?
Fougère Bengale od Parfum d'Empire odzwierciedlać ma charakter Indii Brytyjskich za czasów królowej Wiktorii, kolonialnych willi, podzwrotnikowych klubów dla dżentelmenów , plantacji herbaty, polowań na bengalskie tygrysy czy wizyt u lokalnego maharadży. Ot, bajka według Kiplinga. ;)
W rzeczywistości Bengalska Paproć pachnie mi złością, pretensjami, wyzyskiem, przekonaniem o własnej wyższości nad "czarnym bydłem", by w końcu przeistoczyć się w spokojny, wręcz stoicki aromat dyskretnej pychy, charakteryzujący konserwatystów przekonanych o słuszności swoich poczynań, nie uznających opinii, z którymi się nie zgadzają. Jest w niej coś fascynującego, ale nie jestem pewna, na ile wynika ona z rzeczywistych właściwości zapachu a w jakim stopniu - z handlowego mitu. Na pewno wiem jedną rzecz - gdyby nie indyjskie sugestie i renoma marki, po omawianą wodę nigdy bym nie sięgnęła. Lub uciekła w podskokach po samym teście papierkowym.
Ponieważ otwarcie Fougère Bengale jest, co tu dużo mówić, po prostu obrzydliwe. Dosłownie: o-brzy-dli-we. Makabryczne. Zimne, wilgotne, ostre i kwaśne. Niczym woń rozchodząca się z ust nałogowego palacza każdego ranka, naturalna niczym smog nad wielkimi miastami i apetyczna jak resztki pizzy, od dwóch miesięcy zalegające pod łóżkiem. Internetowe plotki chętnie widziałyby w nim lawendę; jeśli w istocie, to właśnie zrozumiałam, co w dokumentalnym filmie Perfumy. Francuska finezja miał na myśli Jean-Claude Ellena, gdy mówił o męczących go "urynowych" aspektach rzeczonej rośliny. ;> Kiedy połączycie je z wonią porannego oddechu palacza, otrzymacie pierwsze oblicze FB. Wyjątkowo antypatyczne. No i rzeczywiście wiktoriańskie, wreszcie bez lukrowej cenzury czy kłamstw. ;)
Dobrze, że chwilkę później kompozycja staje się bardziej ciepła, sucha i wietrzna. Do naturalistycznego tytoniu dołącza aromat kocanki (pewnie siano) oraz mocny, zimny napar z czarnej herbaty. Pachnidło nie przyprawia już o mdłości, lecz okala sylwetkę, opadając wzdłuż niej w ciężkich zwojach.
Także pod koniec, gdy zjawia się cień tonkowej lekkości i tytoniowa, masywna słodycz, skłaniająca Bengalską Paproć ku moim ulubionym tytoniowcom: Tobacco Vanille Forda i Wild Tobacco od Illuminum. Dobrze, że każdy koszmar kiedyś się kończy. ;)
Chciałabym nazwać Fougère Bengale dziełem zepsutym, ale - nie mogę. Nie, jeśli chcę być uczciwa wobec siebie. Wiem, że kompletnie mi nie leży, zaś pierwsza odsłona dyskwalifikuje go nieodwołalnie. Lecz jego zakończenie czyni pachnidło możliwym do zaakceptowania. Dzięki czemu nawet smród dymu z papierosów łatwiej znieść... jakieś trzy godziny po zakończeniu palenia. ;) Tylko: dlaczego miałabym to robić?
Rok produkcji i nos: 2007, Marc-Antonio Corticchiato
Przeznaczenie: zapach uniseksualny, dla miłośników herbatki z petów. ;P O dużym sillage.
Trwałość: od dziesięciu godzin wzwyż
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna
Skład:
Nuta głowy: lawenda, siano
Nuta serca: bób tonka, herbata, tytoń
Nuta bazy: paczuli, wanilia
___
Dziś noszę to, o czym powyżej. Jest źle.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://fermentatore.wordpress.com/2011/02/18/gentelmans-club-ny-si-alle-donne-londra-no-arcore-non-ne-parliamo-neppure/
2. http://www.tigsource.com/2008/10/31/tigjam-uk-reminder-and-indie-arcade-eurogamer-expo/
3. http://groups.yahoo.com/group/kerala-online/message/51345
Etykiety:
aromatyczne,
nisza,
orientalne,
Parfum d'Empire,
perfumy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czy po polsku rzeczywiście mówi się Wiktoriańczycy? Wydaje mi się, ze Victorians to po prostu Wiktorianie, ale może to kalka...
OdpowiedzUsuńChyba rzeczywiście masz rację. :) Przyłapałam się, że w myślach mówię na ludzi z tej epoki victorians, więc na szybko wymyśliłam neologiczne tłumaczenie zapominając o tym, że odpowiednik już istnieje. ;) Ale tytuł chyba zostawię; lubię tworzyć nowe wyrazy. :)
OdpowiedzUsuńIleż razy ja myślałam o napisaniu tej recenzji! :)))
OdpowiedzUsuńWidzę, ze podejście do tytoniu mamy podobne. może i kiedyś było to elitarne, ale teraz palenie postrzegam jako... nie nie wiem... Dowodzące złego smaku i braku kontroli nad sobą. Bo to jest tak, jak gdyby ktoś uprawiał seks z bezdomnymi bez prezerwatyw: rozrywka śmierdząca i niebezpieczna.
Bogowie, ale mi obskurne porównanie wyszło.. :/
Co do Wiktoriańczyków: ja myślałam, ze to celowe puszczenie oka do czytelnika i mnie się akurat bardzo podoba. :)
Podeście do papierosów mam podobne, ale co do zapachu, to jak zwykle: na szczęście kwestia skóry ;) Na mnie (i dla mnie, bo np. TŻ kręci nosem) Fougere Bengale jest piękne (ale absolutnie nie powiem o nim "ładne"). I chyba otwiera mi jakieś głęboko ukryte szufladki ze wspomnieniami, bo nie potrafię inaczej wytłumaczyć faktu, że przy pierwszym teście FB ni z tego, ni z owego zaczęło mi kapać z oczu...
OdpowiedzUsuńMnie F.Bengale pachnie rozkładającym się tygrysem ułożonym na zawilgoconym sianie.
OdpowiedzUsuńRzekomo wszystkie Lutensy mają TaBazę (której nie czuję), tak dla mnie Pd'E mają wspólną, odpychającą wspólną słodkawą nutę rozkładającej się tkanki.
Poza tym kolejny raz przyjemnością wpisałem twój zczyt :)
Ups. Koźlak w browaru Amber jednak robi swoje.
OdpowiedzUsuńSabbath - to chyba normalne. Do ilu recenzji nie wiadomo, jak się zabrać, ile tkwi rozgrzebanych jako szkice i nie sposób ich zakończyć, choć o danym zapachu napisać warto? :)
OdpowiedzUsuńCo do palenia: przypominam sobie, że kiedyś już o tym rozmawiałyśmy. :) Sama nigdy nie czułam potrzeby palenia, ale zdaję sobie sprawę, ilu nastolatkom to imponuje. A później.. to już chyba jest "tylko" przyzwyczajenie. :) Nałóg.
Porównanie rzeczywiście.. dziwne. Choć sugestywne.
Aileen - w takim razie Ci gratuluję :) Zarówno "przyjaźni" z zapachem ale i tego, jak zadziałał na Twoje wspomnienia. Piękna historia! :) Dzięki za jej opowiedzenie.
Michale - czyli raczej mało atrakcyjnie, przykro mi.
To, że dzieła pochodzące spod jednej ręki mają pewne punkty wspólne, podpis oflaktoryczny, jest powszechnie wiadome. Więc chyba nie o tym pisałeś? Bo nie rozumiem... W każdym razie Corticchiato najwyraźniej nie tworzy pod Ciebie. Na szczęście wokół tyle równie ciekawych perfum. :)
Za ostatnie zdanie pierwszego komentarza dziękuję. Chyba. ;) Grunt, że Koźlak smakował!
Te perfumy muszą być okropne. Nawet nie wiem, czy chciałabym je poznać celem zweryfikowania Twojej opinii, wystarczy mi chyba powyższa recenzja.
OdpowiedzUsuńRównież nie przepadam za papierosami. I nie wyobrażam sobie, że mogłabym związać się z kimś, kto pali.
Natomiast znam kilka osób, które deklarują, że palą dlatego, że to lubią,w sensie: całą otoczkę, jaka panuje wokół tego nałogu: kupowanie tytoniu, robienie skręta, siedzenie nad wodą i myślenie o wszystkim i o niczym jednocześnie. Osobiście nie jestem w stanie tego pojąć...
Jak to możliwe, że umknął mi ten komentarz...?
UsuńPerfumy zawsze warto poznawać; szczególnie, że ze swoimi negatywnymi wrażeniami odnośnie FB jestem w mniejszości.
Prawda, co piszesz o związku z palaczem. Pocałunek z tego, co pamiętam, do najciekawszych nie należy, seksu wolę sobie nawet nie wyobrażać. ;]
Też znam osoby, które palą bo lubią (jak twierdzą). By wspomnieć mojego Tatę (choć on to raczej fajczarz, więc tragedii olfaktorycznych nie ma :) ). Dosyć to dla mnie enigmatyczne tłumaczenie, zgoda. Jak można lubić poranne napady kaszlu??? O.o
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie wiem o co chodzi ale na mnie te perfumy ładnie pachną :) szkoda że tak żle odbieracie ich zapach :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTa kompozycja jest przepiękna! W doskonały sposób oddaje woń Indi. Tak, tak, istnieje coś takiego. W Indiach powietrze ma swój zapach. Zapach złożony z woni pięknych i tych niezbyt urodziwych, z zapachu kadzideł i roślinności, ale też ze ścieków na ulicach. Ważnym elementem jest też woń przyprawianego sowicie jedzenia.
OdpowiedzUsuńNo i taki est właśnie FB. Ostatnia nuta jest dokładnie tym zapachem, który wspominam wciąż z delijskich ulic.
Dla mnie to woń piękna, przywołująca wspomnienia. Układa się na mnie w sposób wspaniały (to nie tylko moja opinia, na szczęście :))) Kocham tę animalną nutę. Kocham Indie
Pozdrawiam Maru
Maru, każde powietrze pachnie. Polskie też; żeby je poczuć, wystarczy tylko trochę podszkolić zmysł powonienia. Choć oczywiście indyjskie ostro daje w nos (też wiem z autopsji).
UsuńCo do perfum, mnie w takim a nie innym odbiorze Fougère Bengale utwierdziło silne skojarzenie z aromatem papierosów (a raczej, jak wspomniałam, oddechem nałogowego palacza); ot, blaski i cienie synestezji. Na które niczego nie mogę poradzić. I chyba nawet nie chcę; "swoich" Indii w perfumach w dalszym ciągu szukam. Super, że Ty już je znalazłeś! :)
Najważniejsze, że udało Ci się znaleźć perfumy, które oddają charakter czegoś, co ma dla Ciebie duże znaczenie. Oraz, że te perfumy polubiły Ciebie, układając się pięknie na skórze. Mogę tylko pozazdrościć. :)
Oczywiście, że "nasze" też pachnie, choć w naszej strefie klimatycznej mamy dość długi okres stonowania olfaktorycznych wrażeń. Polska jednak pachnie trochę mniej intensywnie, nie atakuje zmysłów w taki sposób. Indyjskie powietrze jest wręcz namacalnie i ma swoją stałą nutę, niezależną od pory roku i miejsca, w którym się znajduję. Polska potrafi pięknie pachnieć – lasem, morzem, czy dojrzałymi owocami, ale nie ma tu stałego pierwiastka bazowego (wg mnie oczywiście :) Tam jest właśnie lekko podgniłe, słodkawe, odurzające "coś", co wisi stale w powietrzu jako trzecia nuta :) To z grubsza miałem na myśli :) Czekam już na wiosenne przebudzenie ziemi, kwiatów i traw. Wracajcie słoneczne wonie! Pozdrawiam Maru
Usuń