Surowe krajobrazy to piękno w najczystszej postaci. Owszem, widok bujnej, dzikiej podzwrotnikowej zieleni, okraszonej ciepłym powietrzem i obowiązkowym wodospadem potrafi zauroczyć, podobnie jak oszałamiająca architektura, ale – kiedy najmocniej odczuwacie niezmierzoną potęgę natury? Kiedy silny zachwyt miesza się z zimną grozą w takich proporcjach, iż włosy na Waszych głowach stają dęba a kark zraszają kropelki potu? Kiedy piękno jest tak oczywiste, tak wszechogarniające, że aż każe Wam oślepnąć, zmusza Wasze mózgi do kapitulacji przed niewysłowionością tego, na co właśnie patrzycie?
Kiedy piękno jest tak silne, że aż okrutne?
Takich doznań nie zapewnia miły, bezpieczny widok na cywilizowaną plażę lub zaludnione narciarzami stoki, sugerujące, że przyroda to tylko produkt handlowy, taki sam, jak buty, masło czy najnowszy film Spielberga. Oczywiście, plaża przepełniona skwierczącymi na słońcu ciałami i stok, na którym można bawić się czy usiłować uprawiać sport szybko mogą zamienić się w miejsca rodem z thrillera. Lecz wówczas my, ludzie, do tsunami czy lawiny najchętniej odnieślibyśmy się identycznie, co do krnąbrnego, wiecznie sprawiającego problemy dziecka. Zapominając, że w prezentowanym układzie to nie my jesteśmy tymi bardziej dorosłymi i ważniejszymi…
Dlatego największym poważaniem darzę te zakątki świata, które już na wstępie, bez fałszywej skromności, żalu i bez oszukańczego mrugania oczkiem ustawiają człowieka na właściwym, odległym miejscu w szeregu. Gdzie bez niezbędnej dawki pokory na własne życzenie pakujemy się w kłopoty; o czym łatwo zapomnieć na plaży bądź podczas górskich ferii, gdy w najlepsze błaznujemy sobie po sztubacku przekonani, że odpowiedzialność za nasze zdrowie i życie w pierwszej kolejności spoczywa na ramionach ratowników, ochroniarzy, pilotów wycieczek... A to, kochani, guzik prawda. Oto powód, dla którego cenię surowe krajobrazy Północy (bądź najdalszego Południa) ziemskiego globu. Mieszkańcy Alaski, Syberii, Skandynawii – czy Ziemi Ognistej – nie łudzą się, iż na swoich terenach są panami a nie tylko gośćmi, zaś ich dalszy pobyt uzależniony jest wyłącznie od tego, jak będą dogadywać się z gospodarzem. Daje się to wyczuć nie tylko w ich mentalności (fatalizm lub postawy ekologiczne), ale także w sztuce, zazwyczaj prostej, skoncentrowanej na wydobyciu maksimum efektu z minimalnej ilości materii. Nie inaczej jest w przypadku sztuki zapachu, którą dziś chciałabym zaprezentować na jednym, skromnym przykładzie dzieła sygnowanego przez Islandkę, Andreę Maack. Egzemplum także wybrałam przewrotne, gdyż od Smart raczej trudno oczekiwać ostrej, nietajonej potęgi. Mamy bowiem do czynienia z prezentacją skandynawskiej definicji przytulności.
Więc nietrudno zgadnąć, iż mieszanka powstała dzięki duetowi nordyckiej artystki [podpisującej się nazwiskiem, nie zaś, islandzkim zwyczajem, patronimikiem] z anonimowym francuskim perfumiarzem lub perfumiarką musi być jednocześnie delikatna, cielesna i słodka. Spokojna, wyważona, utrzymana w barwach otaczającej Skandynawów natury, jakkolwiek miękka i miła dla wszystkich, puchata, wdzięczna. W żadnym wypadku barokowo bogata.
Kompozycja rozpoczyna się akordem suchej, nieco szorstkiej, ale nadal ciepłej, substancji nieorganicznej. Mam wrażenie wąchania szarego, rozgrzanego bladymi promieniami słońca pumeksu. Czasami przechyla się on w stronę ożywczej, nieco śmietankowej drzewności, czasem zaś zyskuje iście zamszową poświatę. Zawsze jest suchy, delikatnie cielesny acz dystansujący; w jakimś stopniu szyprowy (pewnie podprogowo łączę suchość i skórzane nuty z mchem dębowym oraz bergamotką).
Dopiero po chwili dzieło rozgrzewa się i zaczyna wysładzać. Jasne, bogate i śmietankowe nuty sandałowca delikatnie ocierają się o naznaczony lukrecjową słodyczą jaśmin. Ważna jest także wanilia, teoretycznie jadalna, choć w wymienionym otoczeniu po prostu pełna, prostolinijna i zapewniająca stały dopływ endorfin. :) Im więcej czasu upływa, tym mocniej Smart zbliża się do uproszczonej wersji Bal d’Afrique od Byredo.
W ostatniej fazie dominują akcenty słodko-ostre, suche i delikatnie pudrowe. Mam przed sobą skrzyżowanie pumeksowej wulkaniczności, wdzięcznej błogości nut słodkich, mszano-drzewnej prostolinijnej naturalności oraz nieporadnej cielesności pisklęcia, zdanego na parasol ochronny niedającej się ujarzmić przyrody. Oto odpoczynek na łonie natury, potęga Ziemi w wersji niby-pop, z pozoru tylko zbliżonej do charakteru ludnych plaż oraz stoków: islandzka Błękitna Laguna. ;)
Wszystko miękkie, dopracowane, nienachalnie zmysłowe, cicho mruczące tuż przy skórze. Perfumy będące synonimem żywego, acz transparentnego komfortu. W rzeczy samej – Sprytne. ;) Gdyż przedstawiono nam krajobraz rozbrajająco intymny a zrobiono to z czysto skandynawską prostotą, bez zbędnych zabiegów stylistycznych oraz owijania w bawełnę.
Genialny koncept!
Rok produkcji i nos: 2010, ??
Przeznaczenie: zapach typu uniseks; bliski skórze i stosowny na dosłownie wszystkie okazje (o ile nie są one zbyt oficjalne)
Trwałość: od sześciu do blisko dziewięciu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-szyprowa
Skład:
jaśmin, drewno sandałowe, wanilia, białe piżmo, liście fiołka, akordy skórzane
___
Dziś Craft tej samej marki.
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://travel-to-iceland.com/tag/travel-to-iceland/
2. http://www.powabna.com/frontend/detal,T_r_Icelandic
Zapachy Andrei znam od dawna. Zamawiałam z zamiarem napisania recenzji jak tylko pojawiły się na Lucky. Ale... Akurat Smart nie zamówiłam. i z opisu widzę, że to był dobry ruch.
OdpowiedzUsuńfakt, zbyt Sabbathowo toto nie brzmi: i sam zapach, i północne zimno. Czyli tak, ruch dobry. :)
OdpowiedzUsuńJa zimna nie lubię ale skandynawia mnie pociąga, być z może z uwagi na odludność podobną do miejsca w którym się wychowałam. Buteleczkę ostatnio widziałam na jakimś zdjęciu co ona ma za korek ? Jakby z kamienia. Czuję, że może to być pachnidło na odpocznienie. Mam takie dni że nic nie używam, żadnych perfum albo takich delikatnych cielesnych właśnie.
OdpowiedzUsuńFlakonu nie widziałam na żywo, ale rzeczywiście sprawia wrażenie zamkniętego kamykiem. :) Ładny.
OdpowiedzUsuńSmart świetnie nadaje się do odpoczynku. Jak np Miller et Bertaux. Ostatnio łapię się na tym, że chętnie darowałabym sobie perfumy raz czy drugi; ale wtedy włącza się w głowie lampka z opisem "Uwaga! tracisz dzień testów!" I ręka jakoś tak sama zaczyna szukać próbki. ;)
Ja nie mam takiego materiału testowego :D i dni wolne sobie robię czasem... choć zwykle pod wieczór już coś kropię na nadgarstek dzisiaj np Arpege. Mam chyba jakąś paskudnie starą miniaturkę tak samo jak czystej Samsary. Za każdym razem się zastanawiam czy kiedyś to tak pachniało czy tez się popsuło bo zapach w obu przypadkach tak daje ostro po nosie ( ależ mi się czarny perfumowy humor włączył)
OdpowiedzUsuńB. ciekawy zapach. A myślałam, że będziesz pisała o hygge, ta "przytulność" w tytule mnie zwiodła;-)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że pół na pół. Raz, że miniaturki dość łatwo ulegają zepsuciu, druga kwestia to ewolucja naszych gustów. Czasy, kiedy Samsara wchodziła na rynek raczej nie były zdominowane przez leciuteńkie świeżaczki.. ;)
OdpowiedzUsuńCzarny humor? Czarnym humorem byłoby wyrzekanie, że skończyły się ulubione perfumy retro, czyli Eau de Chlore. ;> Lub Butapren pour Homme. ;)
Aniu, to prawda. Jak znam Twoje gusta zapachowe, nie powinnaś doznać zawodu. :) Właściwie to pisałam. ;) Zapach 'domowego ogniska' też ma znaczenie.
OdpowiedzUsuńw sumie zapach się rozwija, jest trwały i ładnie wyłażą wszelkie nuty balsamiczne co dla mnie jest na plus oczywiście. Oswajam go powoli i nie wykluczam, że pojawi się u mnie flakon najpierw tylko musiałabym sprawdzić co w nim jest bo ostatnio na naszym zlocie wąchałam atomek to jakiś strasznie cywilizowany i dzisiejszy mi się wydał zupełnie jak nie mój "psujek". Przydałby się ekspert od perfum vintage.
OdpowiedzUsuńCzyli masz miniaturkę nie zepsutą, ale starą. I tego się trzymajmy! :) Skoro zawartość budzi w Tobie silne pozytywne emocje, nie ma innej możliwości. To MUSI być starsza wersja, wszystko jedno: Samsary czy Arpège. ;) Szkoda, że nie wiesz, z jakich są roczników..
OdpowiedzUsuńNa Wizażu nie ma specjalistów od starszych wersji? Może mogłabyś poprosić ich o pomoc, wysyłając kropelkę materiału testowego?
I znowu dowiedziałam się czegoś nowego - od teraz wiem, czym jest patronimik. Robisz to chyba celowo - znajdujesz jakieś "tajemne" określenia, udostępniasz światu nie tłumacząc ich znaczenia, a potem ja muszę wysilać swój umysł celem zrozumienia tegoż ;-) Nie lubię czegoś nie wiedzieć, ale jeszcze bardziej lubię się czegoś dowiadywać, także wybaczam Ci to :-)
OdpowiedzUsuńRównież lubię prostotę. Mimo że staram się, żeby moje mieszkanie wyglądało mniej więcej tak, jak wnętrza skandynawskie, to jakoś ciągle mi to nie wychodzi (pewnie to wszystko przez to moje "upodobanie" do sprzątania, którego efektem jest wieczne nieodparte wrażenie, że paradoksalnie im mniejsze mieszkanie, tym trudniej utrzymać w nim porządek;-)
Flakon Maack mi się podoba. Zapach z opisu również. Takie lubię.
Byłoby super, gdybyś zamieszczała większe zdjęcia w swoich artykułach - wiesz, powoli zaczynam się starzec i miewam w związku z tym problemy ze wzrokiem ;-)