piątek, 13 stycznia 2012

A niechaj narodowie wżdy postronni znają,

iż Polacy to gęsi, co wszystko powtarzają!


No, może nie tyle gęsi, co papugi: ponieważ bezrefleksyjnie trzepią w klawiatury swoich komputerków, z upodobaniem wciskając w każdy możliwy wyraz litery "X" lub "V".
O-HY-DA!

W myśl tradycji gramatyki polskiej, literę "x" zastępuje dwuznak "ks", prawda? Byliście w szkole na tych lekcjach, czy może włóczenie się po okolicy sprawiało daleko większą frajdę? ;> Chociaż nie; niemożliwe, żeby co najmniej siedemdziesiąt pięć procent społeczeństwa opuszczało te same zajęcia!
Tymczasem skutki niechlujności umysłowej widać nawet w naszym światku, jakże rozmiłowanym w nadużywaniu takich stylistycznych koszmarków, jak "unisex", "sexowny", "styrax" itd. Rety, już samo napisanie tych słów kosztowało mnie sporo wysiłku. Więc jak nie myśleć o nich źle?

Podobne uczucia mam, kiedy widzę rozlewający się na całe trzy sylaby wyraz "vetiver". Już wolałabym "wetiwer", choć prywatnie skłaniam się ku starszej (i naturalniejszej) formie "wetyweria".

Mam teorię. Zakłada ona, iż gros rodaków w momencie opuszczenia murów szkoły przestaje rozwijać swoje słownictwo w sposób aktywny i twórczy. Dlatego wyrażeń, których nie zdołaliśmy poznać w trakcie edukacji, po prostu nie potrafimy, może nawet nie chcemy?, dostosować do zasad rodzimej ortografii. Stąd nie tylko wspomniane już potworki, ale nawet rozkwitły kilka miesięcy temu na jednym z forów astronomicznych wątek, a właściwie sam jego tytuł, który doprowadził mnie na skraj stanu przedzawałowego: "Niebo nad Mexykiem". Nad Mexykiem! Nosz, na litość bogów!
Lecz ostatecznie cóż w tym wyjątkowego? Wiedza, której nie rozwijamy, w końcu poczyna zanikać. Kto wie, może jej brak cofa nas w rozwoju? ;>
Jak myślicie?
___
Dziś noszę Amethyst marki Lalique.

11 komentarzy:

  1. Coś w tym jest. Ja np. pisząc odręcznie nie robię błędów, natomiast klikając i owszem. Myślę, że nie ma zbyt dobrych połączeń pomiędzy wiedzą gramatyczną a czynnością motoryczną która pojawiła się wtórnie źle w dodatku wyćwiczona ( początkowe pisanie dwoma palcami :P). Dobrze jest zwracać uwagę na poprawność języka to fakt, ale język jest tez tworem ewoluującym czy nam się to podoba czy nie. Wpływy były zawsze i będą również. Kiedyś francuskie i w ogóle inne wszelakie, teraz największe są z języka angielskiego. Marne to pocieszenie ale w Niemczech sytuacja jest analogiczna. Na pewno brak pisania odręcznego i konieczności w ogóle posiadania elementarnej często wiedzy, wszechobecność mediów audiowizualnych "odciążających" od czytania ku rozrywce dzieł mniej lub bardziej ambitnych, pogłębia wtórny analfabetyzm. Ostatecznie, tworzenie neologizmów na własny użytek, wszelkie udziwnianie języka jest od jakiegoś czasu dość modne a podejście do zasad pisowni delikatnie mówiąc liberalne. Myślę, że u wielu osób to nie tylko luki w wiedzy to wyrażenie światopoglądu na zasadzie mam zasady gdzieś głęboko " będę se pisał jak kcem". Nie sądzę, że problem tkwi w nieumiejętności, problem jest raczej w niechęci stosowania reguł. Patrz na Wałęsę, który do dzisiaj posługuje się takim językiem jakim się posługuje. Nie sądzę aby nie miał możliwości nabrać językowej ogłady, nie na takim szczeblu. Kiedyś publicznie zaliczyć wpadkę językową to było duże faux pas, dzisiaj nikt nawet się specjalnie nie dziwi. To co czasem prezenterzy telewizyjni i to w telewizji publicznej wygadują to "apłuuookalipsa" jak mawiała nauczycielka Czesia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Możliwe, że jest tak, jak piszesz. ...o ile dana wiedza w ogóle kiedyś w głowie gościła. ;)
    Co do ewolucji języka: Polu, wierzę, że znasz takie słówko, jak "xionc", spotykane jeszcze z kilkadziesiąt lat temu. :> Wychodzi na to, że korzystanie z liter języka łacińskiego JUŻ BYŁO, zastąpione przez nowocześniejszą gramatykę narodową. Wpływy pochodzące z języków obcych to błogosławieństwo, ale - błagam - nie stawiaj ich na równi ze zleżałymi umysłami!! Tak się nie godzi, na takiej zasadzie możemy równie dobrze podchodzić chłodno do ograniczenia zasobu słów o ok. połowę, z której część i tak zastępują wulgaryzmy w najróżniejszych formach.
    Mamy zresztą jeszcze jeden skutek, pośredni. Wpychanie wszędzie, gdzie tylko się da litery "x" sprawia, że dla postronnego, przypadkowego czytelnika (a o tym również musimy myśleć i szlus!) nasze pisanie może sugerować, że od rodzimej gramatyki dystansujemy się z zamiarem np. szokowania i po prostu sprawiamy wrażenie leni śmierdzących. Że o rujnującym wpływie na poszerzanie słownictwa bliźnich (które musi mieć miejsce w okolicznościach dosyć specyficznej tkanki słownej, którą zmuszeni jesteśmy operować; chodzi głównie o nazwy poszczególnych składników perfum, a te raczej nie są powszechnie znane) ledwie wspomnę.
    Możliwe, że problem tkwi w niechęci do stosowania reguł. Tylko, że mamy jeden szkopuł. Reguły, aby je swobodnie łamać, najpierw trzeba znać i stosować przynajmniej przez jakiś czas. Sama tworze nowe wyrazy, bawię się składnią, dokonuję przewrotnych tłumaczeń, ale nie robię tego ze złośliwości czy nieznajomości materii, tylko z chęci poszukiwania nowych dróg ekspresji. Nie zabraniam tego innym. Lecz jakim dowodem "twórczego niepokoju" może być stosowanie przymiotnika "seXowny" albo rzeczownika "MeXyk"? Chcemy pokazać, jacy jesteśmy nowocześni? A może pochwalić się swoim kosmopolityzmem?? Nie mogę się zgodzić. Dla mnie to taki rodzaj dumy, jak pycha Edka z "Tanga" Mrożka: perfidnego, cwanego, zadowolonego z siebie chama. Dla niej nie mam ani krzty wyrozumiałości.
    Wałęsa to fenomen. ;)) Choć w czasach, kiedy on wchodził na salony, świadome łamanie reguł w nich obowiązujących miało w sobie coś z odwagi. Coś tam. Dziś wysokich norm już się nie promuje. Cooljęzyk, włażący w sferę oficjalnych wypowiedzi to raczej przymus taplania się w gnojówce; z całym szacunkiem, tak to odbieram ja. I chyba nie potrafię inaczej. Wybacz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedźmo, szanuję twój odbiór jak najbardziej. Co więcej blogi takie jak twój wzbogacają język nas czytelników. Nie przeczę, że masz rację chciałam jedynie nakreślić szersze koło dyskusji. Mój dystans do wielu zjawisk bierze się stąd, że ogólnie jestem osobą nadwrażliwą z natury. To moja forma obrony przed zbytnim cierpieniem wewnętrznym spowodowanym niektórymi aspektami życia (a dla tego, kto lubi piękno, ład i logikę cierpień zbiera się sporo) Stąd często wygląda na to, że mi coś kolokwialnie mówiąc "wisi". Ja też się denerwuję jak nie mogę znaleźć synkowi książki o kosmosie na allegro, bo zamiast "świat w obrazkach" ludzie piszą "swiat w obrazkach" a ja głupia szukałam i szukałam pod "ś". Wkurzam się jak jestem w szpitalu i widzę akcję "1000 pluszaków dla dzieci w szpitalach" jak fundacje zamiast przynieść książeczki i książki do świetlicy, gry czy nawet klocki przynoszą miśki, którymi (jak wynikało z moich obserwacji) mało kto się bawi. W ogóle często się wkurzam...

    Wysokich norm się nie promuje a przynajmniej za słabo. Moja przyjaciółka jak zaczęła studiować filozofię, olśniona pięknem logiki stwierdziła, że szkoda, że jej już w szkołach nie uczą, ponieważ wtedy każdy by widział jak nielogiczne są wypowiedzi np. polityków czy prezenterów. Jak mawiała moja pani od geografii "nie uczcie się, głupimi łatwiej rządzić". Nie wiem na ile masz do czynienia że obecnie z branżą edukacyjną kilkadziesiąt procent dzieciaków ma dysleksję, dysortografię dyskalkulię itp? Kiedyś dyskutowaliśmy o tym w rodzinie. Z jednej strony jest problem zbyt pochopnie przyznawanych papierów zwalniających z obowiązku pracy nad ortografią, z drugiej spory odsetek dzieciaków ma faktycznie zaburzenia uwagi, koncentracji, zaburzenia lateralizacji i odchyły wszelakie. Pytanie czy zawsze była tak liczna grupa takich osób tyle, że nie docierali do stopni edukacyjnych takich jak matura czy już w ogóle studia. Czy też coś diametralnie zmieniło się w tym jak dzieci dorastają - np zbyt wczesny kontakt z mediami lub brak czasu ze strony rodziców. Ot zagwozdka.

    Mój przydługi wywód służy temu żeby unaocznić jeszcze jedną warstwę ogólnego rozprzężenia językowego. Pytanie ogólne podstawowe brzmi: na co stawia edukacja, na to "co?" czy na to "jak?" się pisze. Odpowiedź wcale nie jest taka oczywista.

    Ehhh coś czuję, że to temat rzeka. Ja mogłabym jeszcze przynajmniej kilka wątków poruszyć ale czuję że miejsca zabraknie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie doprowadza do szału plaga nadużywania w mowie potocznej zaimków osobowych pisanych z wielkiej litery. I trzykropków nadużywanie także.

    Wg wszelkiej dostępnej mi wiedzy, zaimki osobowe pisane wielką literą mają rację bytu w formalych, tradycyjnych listach i nigdzie indziej. W mowie potocznej "Ty, Ona, Wam, Ich, Jego" to upiększanie na siłę, hiperpoprawność - a więc błąd językowy na równi z błędem ortograficznym.

    Niestety, wszystkie moje doświadczenia wskazują, że jest inaczej... Pewnie za kilka lat Rada Języka Polskiego zalegalizuje "Ci", jak już zalegalizowała zajebistość.

    P.S. Prywatnie wetywer, żaden wetiwer ni wetiweria :P (IMO brzmienie wetyweru najlepiej oddaje charakter tej woni).

    OdpowiedzUsuń
  5. Polu - dziękuję za wyjaśnienie, którego przecież wcale nie musiałaś udzielać. Tym bardziej je cenię. Z nadwrażliwością rzeczywiście wiąże się przewrotny haczyk, dzięki któremu jedynym sposobem zachowania swojego wnętrza "w całości" jest wytworzenie odpowiednio grubego pancerza, odgradzającego od okrucieństwa i głupoty.
    Brak polskich znaków - albo pisanie z błędami - potrafi narobić kłopotów, kiedy czegoś szukamy. Lecz najgorszym jest uświadomienie sobie, jak szybko się przystosowujemy; kilka lat temu brak polskich znaków w tekście ciągłym raził mnie okropnie. Dziś wzruszam ramionami i czytam. Straszne, kiedy zdajemy sobie z tego sprawę. Zła moneta rzeczywiście wypiera lepszą.
    Nie czuję się kompetentna, by wypowiadać się w kwestiach wychowawczo-edukacyjnych (z którymi kontakt mam jedynie przez opowieści znajomych), ale ze swojej matury pamiętam, jak na jakieś dwa-trzy miesiące przed "godziną zero" gwałtownie wzrastała ilość zaświadczeń o takiej czy innej dysfunkcji. Rodzice jednej z moich przyjaciółek zastanawiali się, czy nie załatwić "dysku" córce, która z polskim radziła sobie średnio [prawdę mówiąc, trochę powyżej średniej, ale bała się wbrew rozsądkowi]. Na szczęście ta stwierdziła, że chce sama napisać egzamin. :) Podobno z upływem lat kolejne rządy miały coś z tym fantem zrobić. Zrobiły?
    Inna sprawa, że kiedyś osoby, które nie były w stanie poprawnie sklecić ani jednego zdania pojedynczego, miały w szkole przechlapane. Coś takiego wspominał np. Zdzisław Beksiński w korespondencji mejlowej z autorką "Bexy". W szkole z nauczycielami miał krzyż pański, dopiero w dorosłym wieku zdiagnozowano u niego dysleksję. Ale - mam wrażenie, że to samo kiedyś spotykało też innych "niesformatowanych", jak dzieci z ADHD, które musiały pewno znosić z pokorą etykietkę "wiecznych wichrzycieli"; albo "dzicy" odludkowie i nieuki z syndromem Aspergera (na lekcjach sprawiali wrażenie znudzonych, bo dla nich składały się z samych porażających banałów). Inna sprawa, że w pewnej chwili zaczęto naginać system ochronny dla egoistycznych korzyści. I dziĘki temu też nie wiem, czy lepiej "co" czy "jak"? Warto też zastanowić się nad rozważeniem kwestii "dlaczego?" :)
    Jeśli masz chęć, to rozwijaj wypowiedzi, dokąd Blogger pozwoli! :) Mnie będzie miło przeczytać je i odpowiedzieć. :)

    Michale - czyżbyś do kogoś pił? Niemożliwe! ;P
    Mogę jedynie odpisać, że zawsze: w domu i w szkole uczono mnie, iż w korespondencji zaimki osobowe wypada pisać z wielkiej litery. Jak inaczej mam przekazać adresatowi, że Go/Ją szanuję i jest dla mnie ważny/ważna? Nie uniżoność, lecz bon ton. :) Tę zasadę postanowiłam przenieść na łamy bloga (a właściwie blogu ;) ), zresztą z identycznych powodów.
    "Ci" już jest dopuszczalne, choć tylko w mowie potocznej. Mam wrażenie, że przyjmie się w ramach wspomnianego przez Polę rozwoju języka. Tak samo, jak "mi się", które moją szanowną rodzicielkę doprowadza do szewskiej pasji. ;))
    Wetywer - to brzmi dumnie! ;) Chociaż, jak dla mnie, troszkę zbyt twardo.

    OdpowiedzUsuń
  6. Do tego kogoś za nieświadome i niezamierzone dopicie: Przepraszam 'Cię'.

    Najwyraźniej jestem konserwatywną konserwą, bo o dopuszczeniu dowiedziałem się właśnie dziś od 'Ciebie' :)

    Latest news: Fog in the channel. Contintent cut off.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ależ nie ma problema.. ;P Potraktowałam to raczej jako przyjacielską szpileczkę, więc kajanie się jest kompletnie zbędne. :)
    Spoko, życie jeszcze nie raz nas rozczaruje. ;>
    Znam to. :D Kto nie? Urocze wyrażenie; poważnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako uzus została jakiś czas temu też zaakceptowana forma "pisze" zamiast "jest napisane" co wprowadziło ją normy użytkowej języka.

    Ja ostatnio zastanawiałam się jeszcze nad jedną rzeczą. Ostatnio miałam przyjemność pisać listy tradycyjne na papierze do osób mi bliskich, nieobeznanych z internetem. Wykluczało to użycie emotikonów. Złapałam się na tym, że generalnie mam problem. Brakowało mi środków ekspresji.

    Co do braku polskich znaków to pamiętam byłam w szkole jak telefony komórkowe wchodziły do powszechnego użycia. Wszyscy dziubali smsy jak najęci. Pamiętam też, że nieużywanie polskich znaków znacznie polepszało pojemność smsa bo jedno "ź" to było kilka innych znaków. Początkowo ich brak przeszkadzał a potem już nie. To zjawisko patrzenia na wyraz z brakami bądź błędami w szyku liter i automatycznego (zachodzącego jako nieświadomy proces) uzupełniania przez mózg owych braków się jakoś nazywa ale nie pamiętam już jak. Dam piątkę z neurolingwistyki temu kto przypomni :).

    OdpowiedzUsuń
  9. "Pisze" też?? O tempora, o mores! ;)

    Już dawno nie pisałam tego typu listów. Skoro jest tak, jak mówisz, muszę spróbować i zobaczyć, jak bardzo jestem zainfekowana (coś czuję, że nie ma już dla mnie ratunku...).

    Rzeczywiście pamiętam, tak było. Najgorsze, że i teraz nie zawsze mam ochotę przestukiwać cały zestaw literek przypisanych do przycisku, w poszukiwaniu "ć" albo "ż" (nie znoszę słownika!). ;/ Nazwy nie pamiętam, więc piąteczka mnie ominie. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny tytuł! W ramach ciekawostki powiem Ci, że artykuł o polskich perfumach miałam zacząć bardzo podobnie, bo od czegoś w stylu: „Polacy nie gęsi, swoje perfumy mają“? Widzę jednak, że dobrze, że tego nie zrobiłam :-)

    Moje wnioski dotyczące Twojego tekstu są zgoła inne:

    Powodem pisania "x" zamiast "ks" jest prosta i wynika z chęci zaoszczędzenia sobie czasu - w końcu napisanie "x" zajmuje go nieco mniej niż "ks" - głupie to (bo niby ile sekund życia można tym sposobem zaoszczędzić - jedną?), ale prawdziwe. Jeśli dodać do tego fakt, że ludzie są z natury leniwi (frazes), i "zabiegani", jawi się nam cała przyczynowość takiego a nie innego zachowania.

    Inna sprawa, że jest to teraz modne. Moda ta przyszła oczywiście z "Zachodu" - w USA to normalne, że ludzie piszą np. c'mon albo 4U ;-) W porównaniu z nimi to u nas nie jest chyba jeszcze aż tak źle.

    Mniemam, że drażni Cie to przede wszystkim dlatego, że jesteś purystką językową - skąd ja to znam? ;-) Niemniej jednak nauczyłam się zbytnio nie przejmować takimi błędami (bo pisanie "x" zamiast "ks" to i tak nic w porównaniu z takimi kwiatkami jak np. z tond czy nacodzień) - inaczej bym chyba zwariowała.

    Z drugiej strony przypomina mi się Marcin Prokop, który od czasu do czasu w programie "Dzień Dobry TVN" używa skomplikowanego, nieznanego szerszej widowni słowa. Jest to bodaj jedyna osoba w polskiej telewizji, która, moim zdaniem, stara się edukować masy ;-) Osobiście bardzo mi się to podoba, ale moi znajomi twierdzą, że to głupota i działanie wymierzone na efekt postrzegania Prokopa jako osoby inteligentnej. Ile w tym prawdy - nie wiem. Prawdą jest niewątpliwie to, że używanie takich słów wywołuje skojarzenia typu - "ale on jest mądry" (czytaj: mądrzejszy ode mnie). Z drugiej strony wiadomo, że najlepiej komunikować się z innymi za pomocą prostych słów...

    Należy wspomnieć również o tym, że nie powinno się zbyt wiele oczekiwać od wspomnianej wyżej „większości“, bo większość ludzi jest jednak średnio inteligentna (według krzywej Gaussa i wyników testów inteligencji to ok. 68% w każdej populacji), więc nie można od nich zbyt wiele oczekiwać ;-)

    Ja również zostałam wychowana w duchu: zwracając się do kogoś należy pisać zaimki osobowe z dużej litery z racji tego, że - jak piszesz, to oznaka szacunku. I zdania na ten temat nie zmienię.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeśli chodzi o mnie, to po prostu wybrałam najbardziej banalne skojarzenie, jeden z symboli naszej "dumy narodowej" a następnie lekko poprzestawiałam konteksty. :)

    Twoje tłumaczenie odnośnie "x" przekonuje mnie średnio. Sama w iksomanii widzę prędzej relikt dawnych czasów. Czyli początków lat 90. zeszłego wieku (jak to brzmi! ;) ), kiedy naszej młodej gospodarce kapitalistycznej Zachód uderzył do głowy co najmniej tak, jak wcześniej bimber i świeżo upieczone rekinki biznesu nadawały swoim firmom "wielkoświatowego" sznytu "zachodnią" nazwą, którą tworzyło się przez zakończenie polskiego rzeczownika (najczęściej osobowego) literą "X". I tak powstało tysiące Jurexów, Kowalexów czy innych Bździmexów. Ot, wielkoświatowe aspiracje prowincjuszy. ;> Dziś przejawiają się w takich słownych cudakach, jak "luxus" (słowo kojarzę z lalą uzależnioną od wstrzykiwania w usta zawartości kolejnych ampułek z botoKSem ;P ).

    Ja? Purystką językową? Masz szczęście, że nie znasz mojej siostry! ;)) Przy niej i profesor Miodek stale musiałby mieć się na baczności. ;)

    Nie oglądam telewizji, więc występy Marcina Prokopa to dla mnie wielka niewiadoma. Lecz skoro postępuje tak, jak piszesz, to ma u mnie duże piwo. :) Nawet, jeśli się "popisuje".

    Co do "większości" i jej inteligencji, przypominam sobie sobie zasłyszaną lata temu od, dziś już nieżyjącego, dziadka historię o zwykłym, wiejskim facecie, który za czasów Gomułki czy Gierka przed nazwiskiem zawsze stawiał sobie skrót mgr. Zapytany, dlaczego to robi skoro nawet zawodówki nie skończył, więc gdzie mu tam do magistra, miał odpowiedzieć, iż nie jest to skrót od słowa "magister" tylko od "magazynier". ;))) Chcę napisać, że kiedyś "zwykli ludzie" przynajmniej mieli aspiracje, by uchodzić za lepiej wykształconych/bardziej obytych niż w rzeczywistości. Dziś nikogo to nie kręci. Co z jednej strony jest nawet dobre, bo rozwala obrosły w piórka mit "inteligencji" jako uprzywilejowanej grupy społecznej ale z drugiej - bez aspiracji nie ma realnych dążeń. Więc zanosi się na to, że za kilkadziesiąt lat kulturę wysoką będziemy WYŁĄCZNIE importować zza granicy, wszystko jedno której.

    Z opinii na temat dużych liter też nie mam zamiaru rezygnować.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )