wtorek, 18 lutego 2014

Opowieść rodzinna z nartami w tle

Poza tematem bloga zjazd w stylu dowolnym. :D


Zauważyliście, że kiedy jestem chora, to narzekam? No pewnie, że zauważyliście. Nie jesteście głupi. Jednak pocieszam się tym, że przynajmniej narzekam na ciekawe tematy. :P
Bo przecież są ciekawe, prawda? ;)

Na przykład teraz. Zasłyszane wczoraj oświadczenie premiera D.T. na temat dotowania sportów zimowych napsuło mi trochę krwi. Wiecie dlaczego?


Sam cel jest szczytny - i chciałabym, żeby coś z tych zapowiedzi stało się faktem. Bo czemu nie? Wolę nawet skocznie i lodowiska aniżeli kolejne orliki; także dlatego, że w przypadku ww. obiektów łatwiej i szybciej mogłyby skorzystać z nich kobiety. I to w praktyce, nie tylko w ramach teoretycznego listka figowego, jak to zwykle dzieje się w przypadku finansowania stadionów do "haratania w gałę". Taką przynajmniej mam nadzieję. :>
Jednak nie to jest najbardziej irytujące.

"Pomysł, aby kryty tor powstał w Krakowie był już dość mocno zaawansowany. W Zakopanem słyszę racjonalne argumenty (...)".
ŹRÓDŁO

Kraków, Zakopane; pewnie jeszcze Nowy Targ i może nawet miejscowości wysunięte dalej na zachód, jak np. Żywiec. Gdzie w Polsce jest śnieg i góry? No przecież, że tam!
To oczywista oczywistość jak to, że słońce wschodzi na wschodzie a zachodzi na zachodzie.

Jasne, że chodzi przede wszystkim o wspieranie olimpijskich ambicji małopolskiej stolicy [inna rzecz, czy sensownych ale temu wolę dać chwilowo spokój]. Jasne, że należy maksymalnie wspomagać sportowców światowej klasy, których już mamy - a ci pochodzą przecież głównie z rejonów beskidzko-tatrzańskich. Naprawdę to wszystko rozumiem. Ale wiecie co?
Jednocześnie mam ochotę komuś bardzo nabluzgać.


Pozwólcie, że podzielę się z Wami pewną historyjką. W czasach pierwszej małyszomanii miałam czternaście lat i lubiłam się przechwalać, że w mojej rodzinie skoki narciarskie były znaną dyscypliną sportu na długo, zanim Tato Małysz poznał Mamę Małyszową. ;) Jedne z moich najwcześniejszych wspomnień dotyczą chwil, kiedy razem z Mamą i Dziadkiem oglądałam zawody w ramach Konkursu Turnieju [gorączka, migrena, katar... rozumicie ;) ] Czterech Skoczni - lub jakieś mistrzostwa w biegach narciarskich - albo w łyżwiarstwie figurowym [no dobrze, akurat je raczej z Mamą i Babcią ;) ]. Zresztą narty i łyżwy nie były mi obce także w ramach osobistych doświadczeń.


W latach 50. moja rodzina, która jeszcze kilka lat wcześniej od ładnych paru pokoleń żyła w okolicach Lwowa, wraz z sąsiadami w swoich nowych, dolnośląskich i poniemieckich domach powszechnie znajdowała sprzęt do uprawiania sportów zimowych. Zarówno w tych, które wyglądały na zamieszkane przez ludzi zamożnych i światowych, jak i w uboższych, zawsze były jakieś narty czy łyżwy. Często po kilka rodzajów. 
Na przykład takie charakterystyczne, przeszło dwumetrowe dechy, przy których kijki wyglądały raczej na dowcip aniżeli coś, co może autentycznie pomóc w korzystaniu z nich. ;) Na szczęście trafiały na świadomych użytkowników, którzy wiedzieli, do czego służą. Zresztą znajdująca się w sąsiedniej miejscowości skocznia - niewielka ale zawsze - szybko pomagała dodać dwa do dwóch.

Miejscowi chłopcy ochoczo zaczęli korzystać z nart do skakania. Jeżeli komuś ten sport nie leżał, zawsze istniało prawdopodobieństwo, że sąsiad czy kumpel zrobi ze sprzętu lepszy użytek. Dochodziło do sytuacji, w których skakały nawet dziewczyny. Na przykład moja Mama, która pamięta siebie, jako małą dziewczynkę korzystającą ze zwykłych nart biegówek, gdyż właściwych do skakania żadną miarą nie mogła do siebie dopasować. ;)
Jednak działo się to już w latach 60., czyli właściwie już pod koniec lokalnej skokomanii. Dlaczego taka piękna pasja nie znalazła ciągu dalszego w poważnym wyczynowym sporcie?
Przecież nie chodziło o słabość wyników. Jednym z najlepszych miejscowych "skoczków" - oczywiście bez trenera i znajomości szczegółów technicznych - był kuzyn mojej Mamy. Osiągał znakomite wyniki i z perspektywy czasu można zaryzykować stwierdzenia, że w tamtych czasach cechował go naturalny talent w owej dziedzinie. Tak... możliwe, że mój kilkunastoletni wówczas Wujek miałby spore szanse w rywalizacji wyczynowej.

Jednak dzięki panującemu wówczas w Polsce jedynie słusznemu ustrojowi nie miał na to nawet cienia szans. Ponieważ sporty zimowe miały prawo istnieć tylko w rejonie Beskidów i Tatr. Tylko stamtąd mogli pochodzić wszyscy ewentualni przyszli mistrzowie. Tylko tam była infrastruktura, tylko tam były szkółki i trenerzy, tylko tam odbywały się zawody, tylko tam szukano talentów. Działo się tak z powodu polityki centralnego planowania. Ponieważ dokładnie tak zadecydowała Warszawa - na co wyraziła zgodę Moskwa. :]
Chłopak o bardzo niewłaściwym pochodzeniu, urodzony w baaardzo niewłaściwym miejscu [bo jeszcze "na terenie ZSRR", jak według ówczesnej nomenklatury określano utracone przez Polskę Kresy] a na dokładkę żyjący i korzystający ze sprzętu "na mocy odwiecznych polskich praw do pradawnej śląskiej, piastowskiej ziemi" odebranego tym paskudnym hitlerowskim pomiotom, razem z ich domami oraz całym dorobkiem kilku pokoleń [zresztą w zamian za utracone dobra materialne, które moi przodkowie musieli zostawić na Wschodzie].
Nie, ktoś taki nie miał prawa zaistnieć (jako postać pozytywna) w powszechnej świadomości obywateli  komunistycznego państwa, że o przywileju oficjalnego reprezentowania go na arenie międzynarodowej ledwie wspomnę. Mój Wujek, jego koledzy, również moja Mama, która wówczas nawet nie przypuszczała, że pół wieku później skoki narciarskie kobiet będą pełnoprawną dyscypliną olimpijską - dla nich sen o sportowych sukcesach wśród zaśnieżonych aren całego świata skończył się szybko i nieodwołalnie.


Lata mijały, odciskając swoje piętno nie tylko na ludziach, którzy po kolej rezygnowali z dziecięcych marzeń, nazywając je mrzonkami, ale też - przede wszystkim - na sprzęcie. Pękającym, łamiącym się, przechowywanym i konserwowanym często niewłaściwie. Bez najmniejszych szans na zastąpienie sędziwych już, poniemieckich nart i łyżew nowszymi egzemplarzami. Bo przecież nie było ani pieniędzy, ani dostępu do nowych akcesoriów, ani nawet osoby, która wiedziałaby, w jaki sposób wykonać je od podstaw. Nie było niczego! [Kononowicz miał rację, chociaż wstecz. ;) ]

Dziś po tamtym sprzęcie narciarskim nie ma już śladu. Zajeżdżony doszczętnie, dogorywał gdzieś po strychach i komórkach, aż pewnie którejś zimy trafił do pieca. Nie ma już tej malutkiej skoczni. Najbliższe lodowisko znajduje się trzydzieści kilometrów od mojego domu rodzinnego, zresztą tutaj mało kto poważnie się nim interesuje.
Nie ma już nawet o czym marzyć, nawet dzisiaj.

Dzieciaki z województwa dolnośląskiego w tym tygodniu zaczęły swoje ferie zimowe. Wiem, że organizują się w grupy, aby wspólnie oglądać olimpijskie zmagania. Dziś w sklepie spożywczym stałam w kolejce za obupłciową bandą kilkorga dziesięciolatków kupujących wafelki, czipsy, napoje w puszkach [typu cola oraz izotoniczne] a jednocześnie spieszących na transmisję jakichś zawodów. Załapaliście ironię?
Zamiast samodzielnych prób z dyscyplinami zimowymi lepiej kupić "sportowy" napój izotoniczny, usiąść przed telewizorem i, być może, dopiero wtedy nieśmiało marzyć, co by to było "gdybym to ja za kilka lat tak samo jak oni teraz...". Nie robiąc jednocześnie niczego w kierunku urzeczywistnienia tych snów, bo przecież gdzie? Jak? I za co?


Zresztą i tak nie ma nawet grama śniegu by szkoła, dom kultury czy ktokolwiek inny mógł zorganizować dzieciakom wyjazd na najbliższy stok narciarki, który - oczywiście - jest zbyt mały i nieznaczący, aby pozwolić sobie na sztuczne naśnieżanie.
Kilkudziesięciu lat zaniedbań nie sposób cofnąć w kilka chwil.

Czego zresztą i tak nikt nie próbuje robić. Bo po co? Dla kogo? I za co?
Czy oni tam, na Dolnym Śląsku mają w ogóle jakiekolwiek tradycje w sportach zimowych?? No to co mi tu pani głowę zawraca?! Przepraszam, co pani mówi? Że mogliby mieć, gdyby ktoś dał im szansę? Paaani, hahaha! A to dobre! Wie pani, kim JA bym mógł być, gdyby ktoś mi dał szansę??

Kraków, Zakopane, może też Nowy Targ lub Żywiec - tam zawsze znajdzie się ktoś gotowy wyłożyć pieniądze na infrastrukturę do uprawiania sportów zimowych. U mnie można co najwyżej zbierać kolejne rodzinne historie o porzuconych marzeniach, zajechanym sprzęcie i dzieciach, które współcześnie nawet nie marzą o sukcesach takich, jak Kamila Stocha, Justyny Kowalczyk czy Zbigniewa Bródki.
Dwunastolatkach, których nikt nigdy nie zapyta o ich sportowe plany na przyszłość.
Bo i po co? Dlaczego? Na jakiej podstawie?

Właśnie dlatego rozgoryczona słuchałam słów premiera D.T. życząc mu jednocześnie aby zwichnął palec, szusując gdzieś po szwajcarskich czy austriackich stokach.

P.S.
Źródła ilustracji:
1. http://www.rmf.fm/index.html?a=encyklopedia&op=al&id=1578760
2. http://sport.newsweek.pl/igrzyska-olimpijskie-w-soczi-dzien-drugi-relacja-na-zywo-newsweek,artykuly,280506,1.html
3. http://www.mowimyjak.pl/fakty/galeria/1026/20843/najlepsze-memy-z-justyna-kowalczyk-po-zwyciestwie-w-soczi/
4. http://www.wprzerwie.pl/Wpis,Sport,540377,1,Dwunastoletni-kamil-stoch-o-igrzyskach-olimpijskich.html

12 komentarzy:

  1. Swietny tekst i temat, nad którym też ostatnio rozmyślam. Jesteśmy populacyjnie dużym krajem, ciekawe ile zmarnowanych lub nawet nigdy nieodkrytych talentów żyło i żyje sobie poza uprzywilejowanymi rejonami? Klimatu nie zmienimy, wiec na szerszy rozwój narciarstwa jakiegokolwiek nie ma co liczyć, ale gdyby tak, zamiast topic kase w przyszłych i obecnych kopaczach piłki, wybudować obiekty do halowych sportów zimowych, to może zaczęlibyśmy, jako Polska, nie pojedyncze jednostki, coś znaczyć w zimowych IO.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, Pierniczku. :)
      Wszystko pewnie bierze się stąd, że w Polsce finansowanie sportu jest postawione na głowie: państwo dotuje przede wszystkim wyższe stopnie sportowej piramidy, z tym najwyższym, mistrzami na arenie międzynarodowej na czele. Jednak to, w jaki sposób przeciętny Nowak czy przeciętna Kowalska mają się tam wdrapać, to już w praktyce tylko ich problem. Jeżeli ktoś wykłada forsę na tworzenie szkółek sportowych, to władze gminy lub miasta, nigdy jakiś wydział sportu z wyższych "szczebli" podziału administracyjnego. Może - ewentualnie - kluby sportowe (ale tylko te bogatsze, które mogą sobie pozwolić na inwestowanie w przyszłe kadry) ale z całą pewnością nie zarządy krajowych związków sportowych. Nie, ci widzą sens tylko w wykładaniu forsy na olimpijczyków tudzież innych "mundialistów". :D Czasami trzeba aż sukcesów takiego Małysza aby ktoś zauważył, że inwestowanie w młodzież nie tylko się opłaca, ale i procentuje. I to jak! :) No, ale to wiemy dziś - i pewnie ten przykład w niczym nie zmieni podejścia do, dajmy na to, przyszłych sztangistów lub łyżwiarzy figurowych. Do panczenistów zresztą pewnie też nie. ;>

      Natomiast jeżeli chodzi o mój region, to tym, co wkurza mnie najsilniej jest to, że myśmy całą tę infrastrukturę JUŻ MIELI! Dostaliśmy ją po Niemcach; wystarczyło korzystać w sposób całkowicie zgodny z przeznaczeniem. No ale - były czasy, jaki były. Miano nas w zadzie z co najmniej kilku powodów, więc zarówno przyszłych mistrzów, jak i poniemieckie, FENOMENALNE zaplecze sportowe skazano na zapomnienie. Potem można byłe tę niewiedzę już tylko utrwalać. Dziś narciarski prezes Tajner nie musi już nawet udawać, że nie ma bladego pojęcia, o czym się do niego mówi, kiedy komuś udaje się nawiązać rozmowę o reanimacji bazy do uprawiania sportów zimowych (także jego ukochanych skoków) na Dolnym Śląsku. WŁAŚNIE TO wkurwia mnie tak bardzo, że mam ochotę połamać komuś nos i żebra. I to obojętne komu, byle miał śladowe powiązania z narciarstwem. :>

      Usuń
    2. Jedna rzecz mnie jeszcze boli, a mianowicie to, że sporo ludzi mieszka w górach o rzeźbie typu alpejskiego, a jednak pod względem alpejczyków, bida z nędzą u nas. Staram sie nie ulegać stereotypowemu myśleniu, ale irytacja na mieszkańców Podhala kłócących sie o miedze skutecznie mi to utrudnia. Swego czasu nawet płaska jak deska Finlandia miała dwójke niezłych alpejczyków!

      Co do historii sportowej Twego regionu, to nie miałam pojęcia, ze tak było. Zresztą zawsze myślałam, ze w PRL, jak to ZSRR, było parcie na to, by pokazać zgniłemu Zachodowi potęge sportową Wschodu.

      Dobrze sie stało, że w okół złota naszego panczenisty narobiło sie tyle kontrowersji i szumu. Mam wrażenie, że to zdecydowanie zwiększyło zauważalność panczenów w przeciwieństwie do podnoszenia ciężarów, gdzie złoto Zielińskiego jakby tak zlało sie ze resztą medali i nadziei w innych letnich konkurencjach. Przyznam, że musiałam wygooglać jego nazwisko, bo zwyczajnie zapomniałam. O zwycięstwie strażaka Bródki nad dżenderowym przedstawicielem Holandii (zgroza, cywilizacja śmierci!) :D ;) trudniej bedzie mi, ale też pewnie większości ludzi, zapomnieć.

      Usuń
    3. Na mentalność wiele się chyba nie wskóra, nie w tak krótkim czasie. Jeżeli natomiast chodzi o Dolny Śląsk, to widzisz sama po sobie. Nie wiedziałaś; bo niby skąd? POlityka "pokazywania się" owszem, istniała - ale tylko wobec tych, którzy zasługiwali na bycie pokazywanym lub naprawdę nie dało się dłużej ignorować ich talentów. To dotyczyło głównie tych sportowców (lecz nie tylko), którzy nie potrzebowali zbyt specjalistycznego sprzętu ani ściśle określonych warunków do jego uprawiania, jak np. biegacze czy kolarze. Czy inni "letni".

      Co do panczenistów to pożyjemy, zobaczymy. Obyś miała rację. :)

      Usuń
  2. Wiedźmo kochana, wszyscy chyba narzekamy, kiedy jesteśmy chorzy. Ty dodatkowo narzekasz do rzeczy. To rzadka zaleta. :)

    W kwestii skoków - największą, wieloletnią fascynację tym sportem przeżywałam w epoce przedmałyszowej. Oglądałam KAŻDE zawody, notowałam wyniki, rozróżniałam zawodników nie tylko z nazwisk, ale i "z gąb". Potem małyszomania mnie znużyła i moja fascynacja jakoś zdechła. Dla mnie to przyczynek do zastanawiania się nad tym, czy mody i popularne fascynacje nie mają jednak na mnie jakiegoś w pływu. Może mają odwrotny? :)

    Zdrowiej. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, masz szczęście, że nie słyszałaś mojej reakcji, kiedy dowiedziałam się o niesławnych unijnych obostrzeniach, które doprowadzą do totalnej degeneracji europejskiego perfumiarstwa. Wtedy na pewno nie pisałabyś o dorzeczności moich narzekań. ;) Powiem tylko, że wizje KE smażącej się w oleju i lobbystów wielkich firm kosmetycznych co do jednego ponabijanych na pale należały do tych łagodniejszych życzeń. :P

      Najwyraźniej Twój "efekt snoba" ma się wyjątkowo dobrze. ;P [Nie bij, to nie ja wymyśliłam to określenie!]

      Pięknie dziękuję za życzenia! :)

      Usuń
  3. Zawsze kiedy odbiegasz od tematu perfum czuję się zawiedziony.Bo sport i kibicowanie ,czy filmy to rzeczy dla mnie obce,dobre dla szerokiego tłumu ludzi.Rozumiem że to twój blog i odzwierciedlenie twoich myśli,ale wierz mi ani o filmach ani o sporcie nie piszesz ciekawie.Natomiast w opisywaniu zapachowych wrażeń jesteś bardzo dobra i niepowtarzalnie inspirująca.Liczę na kolejne zapachowe recenzje i pozdrawiam.Mimo że dziś jestem zawiedziony ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... napisałabym, że jest mi przykro, że Cię zawodzę ale to nie jest prawda. :P

      Głównie z powodu tego wyjątku z Twojej wypowiedzi: "dobre dla szerokiego tłumu ludzi". Wybacz ale ja czuję się własnie tym "szerokim tłumem ludzi" albo raczej: nie jestem od nich ani gorsza, ani lepsza. Nie buduję własnej samooceny w oparciu o wywyższanie się nad osobami o "popularnych gustach" (wtf w ogóle?? Co to może znaczyć?). Więc wybacz - ale chyba trafiłeś pod zły adres.

      Zawsze mogę też zaproponować, żebyś ignorował wszystkie wpisy nie dotyczące perfum, jeśli taka Twoja wola. :D Niemniej jednak przyjmuję do wiadomości, ze nie wszystkim podobają się moje wpisy niekoniecznie na temat; aczkolwiek poprawy raczej nie obiecuję. :P I oczywiście dziękuję za życzliwe słowo odnośnie moich wpisów perfumowych. :)
      Pozdrawiam również

      Usuń
  4. Tam myślę szanowna Wiedźmo że w pewnych dziedzinach każdy z nas jest szarym lub szerokim tłumem a w pewnych nie jest.Ty z całą pewnością musisz być świadoma tego że w kwestii znajomości perfum i umiejętności ich opisywania jesteś wysoko ponad szarym tłumem i nawet nie musisz tego nikomu udawadniać.Ja nie wywyższam się w żaden sposób bo nawet nikt mnie tu przecież nie zna.jestem nauczony a może po prostu mam w sobie szacunek do każdego napotkanego człowieka.Jednak popularnych dla tłumu sportów,tematów i dziedzin zwyczajnie nie lubię.Nie lubię też psychicznego mechanizmu kibicowania bo to reakcja rodem z psychologii tłumu, w mojej ocenie oczywiście i ja jej jak dotąd nie podlegam.Właśnie dlatego lubię Twojego bloga i dlatego na niego trafiłem bo sport,kibicowanie,polityka i film mnie nie interesują.Z wyjątkiem polityki dotyczącej perfum oczywiście ;) .Wiem że te inne wątki to wyjątki potwierdzające regułę, że blog jest o perfumach i mogę je pominąć, ale aż mi żal ,że ten Twój cenny czas na takie "nieciekawe" rzeczy został bezpowrotnie zużyty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, Piotrze, o co Ci chodzi. Po prostu wysnułam z Twojej wypowiedzi niewłaściwe wnioski (na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, iż wygląda ona na dosyć jednoznaczną i nietrudno tak się pomylić). Masz również pełne prawo nie lubić pewnych dziedzin życia, jak każdy z nas. Dlatego mogę Ci oficjalnie zakomunikować, że nigdy nie przeczytasz tu wpisu o motoryzacji pozbawionego kontekstu perfumowego. ;D
      Jednak interesuję się wieloma kwestiami, które Ty uważasz za mniej ciekawe. I czasem, jak zauważyła Justyna poniżej, przy okazji niemożności wysmażenia wpisu na temat zasadniczy bloga, będę się nimi posiłkować. Albo wreszcie założę kolejne miejsce w necie. :D
      Przykro mi ale nie zmienię tego tylko dlatego, że Ty sobie tak życzysz.
      Co do psychologii tłumu masz oczywiście rację. No ale cóż: ja naprawdę nie mam wrażenia, że unoszę się sto metrów ponad trywialnym pospólstwem. :> Tylko jestem razem z nim, podatna na wpływy jak każdy. Czemu zresztą ostatnio dawałam wyraz; jeżeli nie na blogu, to na jego fejsbuniowym profilu. :)

      Usuń
  5. A mnie się przykro zrobiło, kiedy przeczytałam komentarz Piotra nr 1. Myślę, że najważniejsze jest robić to, na co się ma ochotę, od serca - szczególnie w twórczych dziedzinach, a blogowanie - na poziomie oczywiście - za takie uważam. Ja również wolę temat perfum, ale wcale nie uważam, że Wiedźmo o tematach mniej mnie zajmujących piszesz nieciekawie. Poza tym - tak przypuszczam - trochę przymusowo, z racji utraty węchu.
    No i wreszcie - poruszanie innych tematów daje czytelnikowi okazję do poznania Autorki z innej strony, bo ja bardzo lubię mieć stosunek osobisty (o matko znowu to samo)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wsparcie. Było zresztą dokładnie tak, jak wydedukowałaś. :)
      Blog jest i pozostanie miejscem dotyczącym przede wszystkim perfum. Nie zamierzam zbaczać w stronę lajfstajlu. Od tego mam Fejsika. ;P

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )