Pamiętacie istotę, która objawiła mi się w połowie testów Clemency marki Humięcki & Graef? Tę, której towarzyszyć miało wrażenie "zielonej mleczności; i nie chodzi o białe soki rośliny, lecz o fascynującą mutację chlorofilowych molekuł z pokarmem dla ssaczych dzieci. Ani roślina, ani zwierzę. Cudny, pełen łagodności oraz słońca stwór o sierści pachnącej ostro i drzewnie"? [Jeżeli mogę zacytować samą siebie. :] ]
Otóż wiedzcie, że wrócił. I to już nie jako postać epizodyczna, lecz bohater pierwszoplanowy.
Dumny, baśniowo śliczny oraz- jak się okazało - nie całkiem dorosły. ;)
Candour, ostatni ze znanych mi zapachów H&G, jest cały o nim. Od początku do końca.
Otwiera się akordem wszechogarniającej roślinnej mleczności; tak świeżej, że aż odsłaniającej pikantne, drzewne podłoże. Z odrobiną nut metalicznych, wynikających ze złożenia w całość ostrego cypriolu z akordami siana. Gdzieniegdzie pojawiają się też molekuły nowoczesnych aldehydów (czyli tych, które znamy np. z Omniscent od YOSH albo Enchanted Forest Księcia-Wagabundy :) ), drobnych i nie tak głośnych, jak poprzednicy, za to równie gibkich oraz wznoszących kompozycję ku górze.
I pewnie dzięki nim nie zdołałam dotąd precyzyjnie uchwycić momentu, kiedy zielona gęstwina [która prawdę mówiąc wcale gęstwiną nie jest; i wiem, że to co piszę zdaje się nie mieć sensu ;P ] zaczyna z powrotem opadać ku ziemi, powoli nagrzewającej się ściółce leśnej; pełnej drobnych podeschniętych trawek, aromatycznych ziół o nieznanych nazwach czy bliżej niesprecyzowanych właściwościach, kilku purpurowych fiołków (bardziej w stylu Génie des Bois Keiko Mecheri niż Féminité du Bois Lutensa) oraz... małych ssaków i ich mam, przyłapanych dokładnie w porze karmienia. :) Ponieważ szybko stery w Candour obejmuje akord laktoniczny, który jak się zdaje, powoli zdobywa moje serce [jako zupełnie noszalny rodzaj olfaktorycznej świeżości], ostatecznie a naturalnie zlewający się z zielonościami w symbiotyczną całość. I oto go mamy: stwór w pełnej krasie! :) Nie roślina, nie zwierzę - ani nie grzyb. ;)
Przedziwna, dokładnie wymieszana kombinacja charakterystycznych cech flory oraz fauny, w miarę upływu czasu coraz trudniejsza do rozebrania na czynniki pierwsze. Za to bardziej kremowa czy pastelowa (acz z pewnością nie pudrowa), słodka chociaż nie jadalna. Lekko pikantno-przyprawowa, choć za nic nie potrafiłabym nazwać współtworzących bazę egzotycznych korzeni lub nasion. Mimo, ze dzięki nim mieszanina staje się bardziej ciepła, cielesna; trochę syntetycznie ambrowa, trochę kaszmeranowa, z miękkim sandałowcem w najgłębszej podstawie. W dalszym ciągu za to zielona i mleczna; bardzo zielona oraz bardzo mleczna.
Dziwaczna a przy tym łagodna. Wyczuwalna z bliska; jednocześnie optymistyczna, tajemnicza jak również całkowicie pozbawiona ostentacji.
Candour okazał się moim faworytem spośród trzech dotychczas poznanych kompozycji marki. Wakacyjnie błogi lecz uwolniony od irytującego przymusu prażenia letniego świata w promieniach wulgarnego słońca. :> Po prostu idealny w czas wczas. ;) No.. prawie.
Rok produkcji i nos(y): 2012, Christoph Hornetz oraz Christophe Laudamiel
Przeznaczenie: zapach uniseksualny, dla miłośników nietypowych świeżaków. O dosyć wyrazistej emanacji chociaż mocy niezbyt imponującej. Także rozwój pachnidła jest właściwie powolny i trudno zaliczyć go spektakularnych. ;) Tworzy wokół sylwetki wyraźną lecz raczej ścisłą aurę.
Na wszelkie okazje, pory dnia oraz roku (mimo wszystko).
Trwałość: około sześciu-siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża
Skład:
szałwia, lawenda, fiołek, liście oliwki, tatarak, kwiat imbiru, irys, galbanum, akcenty zielone oraz mleczne, konwalia, drewno sandałowe, kardamon, wanilia, migdały
___
Dziś noszę to, o czym powyżej.
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z DeviantArta; to Creature in The Woods autorstwa SireniTori.
Twoje opowieści sukcesywnie zwiększają moje zainteresowanie tworami dubla Humięcki&Graef. Mleczność roślinna to coś co ledwie umiem sobie wyobrazić- znam owocową, taką ze świeżej, niedojrzałej figi na przykład ale taka liściasto przyprawowa stymuluje moją olfaktoryczną wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńAby tylko nie zrobiła się z tego mleczność krowia (albo szerzej- ssacza) bo tego w zapachach nie znoszę.
Wrażenie okazało się naprawdę nietypowe i trudne do porównania z czymkolwiek, więc obawiam się, że zostały Ci tylko osobiste testy. ;) Mleczność fajna dlatego właśnie, że do np. figi zupełnie niepodobna.
OdpowiedzUsuńKrowiej nie wyczułam, choć osobiście nie miałabym nic przeciwko. ;)