sobota, 6 kwietnia 2013

Niby nic a jednak coś

Pod tym jakże oryginalnym, odkrywczym oraz głębokim tytułem chciałam zebrać parę opinii na temat mainstreamowych zapachów, które są dokładnie takie, jak i on sam. :D Przynajmniej z pozoru.
Gdyż pod postacią selektywnej łatwości w odbiorze przemycają do świata Sefor i Daglasów co nieco "inności"; nie zawsze chodzi o artyzm, czasem wystarczy dziwactwo. I będzie świetnie! Bo najważniejsze to uniknąć łatwiutkiej, różowej nudy.


Alfred Dunhill, Dunhill Pursuit

Teoretycznie jeden z wielu tendencyjnie aromatycznych zapachów dla "mężczyzny przełomu tysiącleci"; nic odkrywczego.
Co zdaje się potwierdzać otwarcie zielone bez przesady, w ograniczony sposób drzewne, zdominowane przez ożywczy, pozbawiony słodyczy cytrusowy wiatr. Jednak z czasem pachnidło ciemnieje; zamiast cytrusów zjawia się energetyczna, czysta oraz chłodna lawenda... unurzana w tężejącym asfalcie i dla kontrastu obsypana sproszkowanymi przyprawami (gałka muszkatołowa, cynamon, pieprz). W bazie zaś daje się zauważyć miks przypraw - w tym ujawniającego się dopiero teraz kardamonu - z akordami drzewnymi, utartymi na jednolitą, odrobinę tłustą i pikantną pastę [trochę jak sandałowiec w Santal Majuscule Lutensa]. Jeszcze później pojawia się syntetyczne i spokojne "animalne" ciepełko.
A wszystko to niezbyt blisko skóry, w oddaleniu zgodnym z wszelkimi standardami współczesnych pachnideł wieczorowych.
Mnie się podoba! :)

Skład:
akordy zielone, bergamotka, juzu, mandarynka, liście pomarańczy i ananasa, lawenda, kardamon, pieprz, cynamon, wetyweria, kadzidło, piżmo, drewno sandałowe, drewno cedrowe, kadzidło, ambra


Dior, Les Escales/Cruise Collection: Escale à Pondichéry

Najpierw może zamieszczę cytat ze strony pewnej znanej perfumerii, który szczerze mnie rozbawił:
" Zanurzenie się w zapachach z Indii. W trakcie podróży do tego kraju, François Demachy znalazł inspirację w woni wyciągu z czarnej herbaty: świeżej, wyrafinowanej i eleganckiej nucie. Nowy zapach, Escale à Pondichéry, jest pełen naturalnych esencji pochodzących z Indii, wybranych specjalnie dla Domu Mody Dior ze względu na ich wysoką jakość: esencja kardamonu, drzewa sandałowego oraz absolut jaśminu Sambac. Klasyczny i elegancki, symboliczny flakon Les Escales de Dior ozdobiony jest charakterystyczną dla Christian Dior Couture plecionką".
Tiaaa... Czysta natura, szał twórczy, esencje pozyskiwane z narażeniem życia - a wszystko to specjalnie dla Ciebie, Klientko. :] Normalnie sto procent lukru w lukrze. ;>
Czegokolwiek by jednak nie mówić, Escale à Pondichéry okazuje się rzeczywiście przyjemnym, odświeżająco-rozleniwiającym pachnidłem dla kobiet. I faktycznie czuć w nim roślinną słodycz oraz blask jaśminu wielkolistnego, złamanego akordami ciepło-orientalnymi. Oczywiście, na żadne silne przeżycia nie mamy co liczyć; tu przyprawy oraz sandałowiec odarte zostały z wszelkich podejrzanych, zbyt mało glamourowych frakcji- ale i tak jest całkiem nieźle. Czyżby dzięki zielonej herbacie, spokojnej i jasnej? Bardziej w stylu Bulgari niż Elizabeth Arden.
Grunt, że mieszanka pozytywnie nastraja do życia, ścieląc się na ludzkiej skórze oraz po przejściu uperfumowanej elegantki zostawiając krótki acz zauważalny ślad. Trwałość też niezła.
Ewentualnie rozważałabym zakup. :) Gdyby pachnidło sprzedawano w 30-ml flakonikach.

Skład:
herbata, jaśmin wielkolistny, drewno sandałowe, kardamon


Emanuel Ungaro, Apparition

Zapach z roku 2004, którego już pierwszy niuch sugeruje, iż podczas jego tworzenia nad kolbami zawiesił nos nie byle kto. Rzut oka w Sieć i już wiem: Françoise Caron oraz Francis Kurkdjian. Pierwsza z osób stworzyła m. in. Eau d'Orange Verte Hermèsa, J'Aime La Perli, Palisander i Różę z Czerwonej Serii Comme des Garçons czy też legendarne Collection Escady. Drugiej nikomu z maniaków perfumowych przedstawiać nie trzeba. :) Grunt, że razem udało im się spłodzić mocarne choć ewidentnie kobiece pachnidło.
Z akcentów owocowych i kwiatowych, niekoniecznie słodkich za to ciepłych; do tego stopnia, że aż lejących się. Opartych głównie o woń róży, która do spółki z maliną i kwiatem passiflory zmienia się w przyjemną, krwistoczerwoną (a może fuksjowo różową?) konfiturę. W stylu Rose Absolue od Yves Rocher, choć chyba bliżej Apparition do Madness marki Chopard. Tak, chyba to drugie.
Gdzie przyjemną, niemal dziewczyńską słodycz róży i owoców zamiast pieprzu mąci soczysta, niezbyt ostra czerwona papryczka pimento. W bazie zaś pojawia się ogrzewający, nieco czekoladowy pył z paczuli, doprawiony wanilią oraz szczyptą cynamonu. Z łagodnym ambrowym ciepłem skrytym tuż za kulisami.
Wypada również rzec, iż to wszystko wiruje wokół ludzkiej sylwetki, odznaczając się niebywałym jak na współczesny kobiecy mainstream sillage oraz mocą doprawdy imponującą.
Perfumy przez duże P. :)
[Nawet nie wiecie, jak żałuję, że miniaturka, którą posługiwałam się podczas testów, nie należy do mnie. ;) ]

Skład:
likier malinowy, papryka pimento, róża, kwiat passiflory, heliotrop, bób tonka, paczuli, wanilia, ambra


Emanuel Ungaro, Apparition Homme

Znacznie bardziej cichy od swego damskiego odpowiednika, Apparition Homme jest przede wszystkim opowieścią o lukrecjowej herbatce z dodatkiem soku z bliżej niezidentyfikowanych słodkich cytrusów oraz w otoczeniu przypraw. Lecz nie zmielonych; tu pieprz ma postać czarnych pomarszczonych kulek, anyż jest pojedynczą gwiazdką zaś wanilia chudziuteńką, zapomnianą przez korzennego kupca laseczką.
Całość jednak nie przedstawia się szczególnie imponująco; ot, początkowy aromatyczny świeżak stopniowo ewoluuje w pikantną, ciepłą chmurkę. I w tym właśnie tkwi największa siła męskiego Apparition. Im dłużej tkwi na skórze, tym piękniejszym i szlachetniejszym się zdaje. Tym bardziej miękki i ciepły się okazuje, tym milej układa się wokół sylwetki uperfumowanej osoby. Niczego nie narzucając, nikogo nie terroryzując samym tylko faktem własnego istnienia. :) A to przecież rzecz nietypowa jak na pachnidło, gdzie główną rolę grają przyprawy. Wypada chyba podziękować herbacie oraz wetywerii. :)
I gdyby tylko poprawiono trwałość...

Skład:
mandarynka, rabarbar, anyż, pieprz, herbata, wetyweria, lukrecja


Sisley, Eau de Sisley 3

Jedyna część kolekcji, która wywołuje we mnie jakiekolwiek emocje; mimo, że przecież wszystkie trzy Eaux de Sisley to produkty świetnie pomyślane i po prostu dobre; każda w swojej klasie.
Trójka jednak kupiła mnie otwarciem z lemoniady wielocytrusowej, okraszonej kilkoma plastrami młodego kłącza imbiru; fenomenalnie rozświetlającego całość oraz nadającego jej pikanterii, dzięki której nie ma co liczyć na banał. Za to później pojawia się kwiatowa lekkość osmantusa, suchy blask wetywerii, co nieco piwnicznej paczuli, skórzasto-słodka przepastność benzoesu oraz pudrowa delikatność białego piżma.
Zapach dziwny, wprowadzający zamieszanie w to, co zwykliśmy kojarzyć z kolońskim odświeżeniem, niepojący. Jestem skłonna uwierzyć hasłu reklamowemu, wg którego Eau de Sisley 3 to - w wolnym przekładzie - "uzależniający mąciwoda". ;) Faktycznie trudno odeń zwiać, choć spokoju raczej próżno oczekiwać. Trickster świata zapachów.
Jakie to szczęście, że znam wiele ciekawszych perfum! :D

Skład:
grejpfrut, cytryna, mandarynka, bergamotka, imbir, osmantus, wanilia, benzoes, paczuli, wetyweria, piżmo
___
Dziś Stilettos on Lex marki Jul et Mad.

4 komentarze:

  1. Przypomniał mi ten post, że zawsze chciałem mieć własny flakon Apparition Homme. I zawsze się z nim rozmijałem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja zawsze chciałam mieć kawałek meteorytu i nadal go nie mam - moja wina, bo nie szukam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hm.. Wiedźmo dostarczyłaś mi wiele inspiracji, zawsze nie wiedzieć czemu omijałam Apparition szerokim łukiem a może niepotrzebnie???

    OdpowiedzUsuń
  4. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie. :) Dziękuję za piękny komplement.

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )