czwartek, 11 kwietnia 2013

The Oldest New Look

Ostatnio wspomniałam, jak bardzo damskie By Dolcego i Gabbany kojarzy mi się z Prêt-à-porter Roberta Altmana, zjadliwą satyrą na świat wielkiej mody. Mogliście więc pomyśleć, iż perfumy nie przypadły mi do gustu, że uważam je za coś w najlepszym wypadku przeciętnego, próżnego i/lub przekombinowanego. Lecz tak nie jest - i w tym właśnie tkwi problem. :]
Zaś moje zapachowe przyzwyczajenia po raz kolejny wystawione zostały na próbę.



Mam wrażenie, iż współczesny odbiór zapachu (głównie przez miłośników perfum) różni się znacznie od opinii reszty klienteli; tych wszystkich, którzy chcieliby po prostu "ładnie pachnieć", przez których kolejne klasyczne kompozycje kastrowane są reformulacjami, dla których nie ma istotnej różnicy miedzy zapachem perfum a szamponu do włosów lub antyperspirantu. Przez których obydwa By zniknęły z perfumeryjnych półek.

Tymczasem omawiana kompozycja od szamponu do włosów jednak znacznie się różni. ;) Przynajmniej do pewnego momentu. Zadziwiając soczystozieloną oraz mleczna, przeciwną, kwiatowo-owocową pulpą otwarcia, tą mieszanką słodkich kwiatów, aczkolwiek stworzonych nie z natury tylko z dosyć jeszcze topornych syntetyków. Nie brzydkich jednak lecz takich, po których czuć brak doświadczenia w temacie, nie zawsze szczęśliwe posługiwanie się miksem słodyczy z nutami ozonowymi oraz laktonicznymi. Co razem przypomina trochę pierwsze polskie reklamy telewizyjne; wszystkie te "Z pewną nieśmiałością..." albo "Ojciec, prać?".
Kto jednak prześledzi Jutiubowe kanały z ww. spotami szybko zorientuje się, że te potwory bez trudu i dziś znajdują amatorów - nie tylko wśród skorych do naśmiewania się. Przecież ówczesne reklamy były może odrobinę nieporadne, lecz w wyraźny sposób pełne dobrych chęci; natomiast z dzisiejszej perspektywy po prostu urocze, no i intelektualnie stojące na wyższym poziomie niż spora część współczesnych nam potworków. ["Taka to a Taka przeszła do Plej"; (a dlaczego miałoby mnie to obchodzić?? O.O)] Podobnie w mojej opinii przedstawia się otwarcie By: soczyste, słodkawe, chemiczne w sposób jawny, lecz nie nieprzyjemny [Nie oszukujmy się, ludzie z połowy lat 90. en masse jeszcze nie nauczyli się bezbłędnie rozpoznawać syntetyków, nam zaś weszły w krew do tego stopnia, że stać nas na wyrozumiałość wobec pierwszych prób np. uczynienia calone cięższym, bardziej zmysłowym]. W miarę upływu czasu równoważone wibrującą goryczką pochodzenia roślinnego, aromatyczną i antyseptyczną jednocześnie. To przewiewna acz naturalistyczna lawenda oraz palone ziarna kawy klinem wbijają się w lekkość, mleczność i wodną słodycz otwarcia. Wraz z nimi ujawnia się skórzana bergamotka, sproszkowany imbir oraz spokojne, jasne nuty drzewne.
Które razem osadzają kompozycję na ziemi, dodając jej intrygującego blasku połączonego z drapiącą w gardle suchością.

Natomiast jeszcze później karty zaczyna rozdawać ciepło ludzkiego ciała. :)



Które jednak nie ma zamiaru zdominować zanurzonej weń dzięki perfumom postaci. Nie, ono pozostaje jakby "podwieszone" gdzieś nad nami czy wokół nas, tak dyskretne że wręcz transparentne. Stare a jednak nowe; nowe choć tak naprawdę stare. ;) Do szpiku kości prawdziwe lecz ujawniające się dopiero dzięki syntetycznej ułudzie perfum.
Jeśli w jakikolwiek sposób erotyczne, to wyłącznie z naszej winy - kiedy nie potrafimy na ludzką nagość spojrzeć inaczej, niż przez pryzmat seksualności.

Ciepło pojawia się w chwili, gdy suche i aromatyczne rozwinięcie kompozycji po raz kolejny zaczyna stawać się delikatne, miękkie oraz jasne. Kiedy spod drzew, lawendy oraz kawy po raz kolejny wydostaje się coś mlecznego, może nawet kwiatowego? I szybko pokrywa pudrem z białego piżma; tego ostatniego nie jest wcale dużo, za to okazuje się niezwykle wyrazisty tudzież naturalny.  Mieszając się z akordami bergamotki, nut drzewnych oraz pozostałościami lawendowo-kawowego duetu pudrowa i mleczna pastelowa jasność rzeczywiście zaczyna przypominać aromat starannie umytego, wytartego bawełnianym ręcznikiem ludzkiego (dokładnie: kobiecego) ciała. Czystego, pozornie pozbawionego wszelkich "brudnych" oraz perfumowych woni ale przecież pachnącego delikatnym mydłem oraz szamponem do włosów, może też trochę kremem do twarzy [przypomnijcie sobie niegdysiejszy aromat kremu Nivea w wąskim krążku z niebieską pokrywką, następnie podzielcie go przez cztery i weźcie jedną taką część], no i już powolutku wracającego do aromatów, które każdy z nas otrzymał od Matki Natury, typowych tylko dla naszego organizmu.
Baza to najpiękniejsze wcielenie By; najgłębsze, najbardziej intymne oraz naturalne. Zdające się kłaść nieśmiałe podwaliny pod popularny współcześnie trend "antyperfum", wód pachnących suszącym się na świeżym powietrzu praniem lub aurą małego dziecka zażywającego kąpieli. Lecz jednocześnie lepsze od nich wszystkich o kilka długości. Jestem przekonana co do tego, że to właśnie w By koncepcja ukazana została najpiękniej, prostolinijnie oraz dosłownie, bez powszechnego dziś protekcjonalnego mrugania okiem do klienta dystansującego się od klasycznych perfum. Idea wspaniała, wyprzedzająca swoje czasy.
Co pewnie było jednym z powodów, dla których omawiana mieszanka nie zagrzała miejsca w perfumeriach. A szkoda.

Ponieważ wyróżnia się jeszcze czymś: we współczesnym olfaktorycznym mainstreamie rzadko które perfumy najciekawsze ze swych oblicz zachowują na sam koniec, każąc czekać na nie przez kilka godzin. Współcześnie rynku nie stać na podobną lekkomyślność. Co dramatycznie odbija się na artystycznej jakości kolejnych premierowych kompozycji. Lecz to już zupełnie inna historia...

Agato, dziękuję za podzielenie się ze mną tym skarbem! :*


Rok produkcji i nos: 1997, ??

Przeznaczenie: zapach stworzony dla kobiet, choć mężczyznom testy nie powinny zaszkodzić.
O mocy niemałej, lecz też nie narzucającej się (podejrzewam, że w chwili premiery perfumy uważane były za dyskretne, co dziś już nie obowiązuje); z czasem powoli kładą się na ludzkiej skórze.
Na wszelkie okazje.

Trwałość: od pięciu do przeszło ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-piżmowa (oraz kwiatowa)

Skład:

Nuta głowy: konwalia, cyklamen, bergamotka, klementynka, lawenda
Nuta serca: orchidea, lilia, fiołek, drewno cedrowe
Nuta bazy: drewno sandałowe, wanilia, imbir, kawa, piżmo
___
Dziś Cherry Musk marki Ramón Monegal.

2 komentarze:

  1. to ja dziękuję Ci za tę bajkę o By :) znalazłaś wlaściwe słowo na ten zapach: "intymne"... takie właśnie jest By... jeśli będziesz chciała wrócić do tego zapachu, zawsze mogę podesłać :) pozdrawiam i wiedz, że z wielką frajdą czytam Twoje bajki, Wiedźmo :)) A.St.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że spodobała Ci się moja opowieść. :)
    Muszę przyznać, że intymność By mnie zaskoczyła; naprawdę nie spodziewałam się podobnego obrotu spraw po zapachu tak silnym i "przebojowym" w otwarciu. To dobrze.
    Kidy najdzie mnie chęć na więcej, dam Ci znać, okej? ;) [choć nie przypuszczam, biorąc pod uwagę, jak bardzo zaniedbuję zawartość własnych flaszek, by fatygować jeszcze i Twoje - a wszystko przez nieustające testy; ale się nie skarżę :) ]
    Bajkopisarstwo to właśnie to, co lubię robić. :) Dzięki za uznanie!

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )