poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Gotowe do noszenia?


Prêt-à-porter ostatnimi laty zangielszczane na ready-to-wear [co niezmiernie wkurza Francuzów (od dekad obrażonych na język angielski jako taki) a ja wcale im się nie dziwię] to nie tylko tydzień pokazów mody zdatnej do codziennego użytku - i tańszej od produktów wysokiego krawiectwa - ale również jedno z ikonicznych zjawisk popkultury. Wszak dziś fotografie z pokazów przewijają się wszędzie; modelki (rzadziej modele) to postaci o znanych nazwiskach, nie raz i nie dwa wzorem projektantów mody przedstawiające światu własną linię perfum lub autoryzowane kolekcje dodatków modowych, występujące w filmach albo teledyskach muzycznych gwiazd.

Świat wielkich pokazów mody żyje i rozwija się dzięki koncernom medialnym, za pośrednictwem mniej lub bardziej pięknych strojów oraz mniej lub bardziej znanych ludzi [zarówno osób "z branży", jak i zaszczycających pokazy swoją obecnością celebrytów, gwiazd, dzianych i znanych arystokratów tudzież kojarzonych przez globalną wioskę milionerów] prowadzących ogromną kampanię reklamową łatwiej dostępnych produktów sygnowanych przez znane domy, czyli dodatków odzieżowych, kosmetyków i perfum. Ze swojej strony świat mody odwdzięcza się robieniem reklamy poszczególnym mediom, przez fanów tematu traktowanych jako swoiste biblie. [By wspomnieć pocieszny entuzjazm, z jakim rodzima blogosfera witała niedawne pojawienie się na polskim rynku kultowego miesięcznika Harper's Bazaar. :> ]
Prz czym cała ta modowa kołomyja już dawno zdążyła rozgościć się w powszechnej świadomości. Ostatecznie nie każdy wie, dlaczego stroje haute couture nie mną się nawet po kilkugodzinnej podróży w walizce, który dom mody opatentował charakterystyczny krój bluzki czy bez guglania pamięta, jakiej płci jest postać o nazwisku Elie Saab - za to chyba wszyscy bez pudła podadzą, w której branży działają marka Dior, Anja Rubik oraz magazyn Vogue. Wszystko łączy się w sprzężeniu nie zwrotnym lecz wielokrotnym, nawet nie udając, że ważniejsze jest coś innego, niż sława oraz pieniądze. Piękno i sztuka istnieją przecież głownie dzięki forsie, w każdej z możliwych dziedzin; w modzie nie może być inaczej. Tyle tylko, że tu zależność jest od początku jawna.

Mimo wszystko swego czasu wyśmiał ją Robert Altman, czyniąc modowe piekiełko zbiorowym, dosyć odpychającym bohaterem filmu o tytule Prêt-à-Porter.
Który obecnie interesuje mnie przede wszystkim jako złośliwy obraz pewnego środowiska oraz parada strojów z pierwszej połowy lat 90. XX wieku. Tych dziwnych, nieforemnych worów na ludzkie ciało, dodatków stanowiących współcześnie uosobienie kiczu oraz zabawnych interpretacji stylów ubierania [biznesowego, nieformalnego, seksownego, sportowego... Obejrzyjcie kilka odcinków któregoś z topowych seriali lat 90. - i postarajcie się nie umrzeć ze śmiechu ;) ]. Mimo wszystko wówczas tak właśnie ubierali się ludzie; i wiem, że za jakieś pięć do dziesięciu lat styl powoli zacznie wracać, bo z modą tak już jest, że zmienia się rotacyjnie. Do strojów musiały powstawać odpowiednie perfumy. I powstawały. :) Dziś zazwyczaj nie cieszące się szczególną popularnością, podobnie jak spódnicospodnie albo luźne podkoszulki odkrywające pępek.



Uważam jednak, iż pachnidła są bardziej uniwersalne niż ubrania. I jeśli tylko wiemy jak, możemy eksperymentować z nimi w miarę swobodnie. Kiedy natomiast do zwykłej ciekawości dołączy aspekt poznawczo-artystyczny, gdy staramy się dany zapach zrozumieć, usadzić w odpowiednim kontekście, wówczas naprawdę nie powinniśmy ograniczać się z używaniem zapachu X lub Y. Nie dlatego, że ów wydaje nam się niepasujący do naszego zwyczajnego imażu.

Moda cały czas się zmienia, także moda olfaktoryczna. To fakt, z którym trudno dyskutować. Lecz perfumy łatwiej dopasowują się do teoretycznie obcych im schematów; przede wszystkim dlatego, że ich nie widzimy. Ponieważ jako wzrokowcy to właśnie ów zmysł stawiamy zazwyczaj na pierwszym miejscu, w odróżnieniu od deprecjonowanego powonienia.
Ktoś może powiedzieć, że nie mam racji, ponieważ wzrok można odwrócić albo przynajmniej zamknąć oczy, natomiast nosa zatkać nie możemy, dlatego z przykrym nam zapachem musimy męczyć się bez szansy na doraźny ratunek. Owszem, jest w tym sporo prawdy lecz to przecież dawka czyni truciznę. Dodatkowo często trudno w ciemno utrafić, który zapach i dlaczego większości bliźnich wyda się przyjemny a który nie. Kiedy jeszcze dodać fakt odmiennych upodobań zapachowych lub kulturowych przyzwyczajeń [Francuzom zapach kawy kojarzy się z nieformalnym relaksem, w Polsce to woń raczej elegancka, natomiast w Brazylii - tania], zjawisko odmiennych właściwości  naszych skór, stopień rozwoju powonienia poszczególnych osób, wówczas okazuje się, że nie istnieje jedna, konkretna oraz uniwersalna reguła dotycząca 'bezpiecznego dla otoczenia sposobu użytkowania perfum'.
Natomiast współczesna osoba ubrana na przykład w ten sposób od razu sprowokowałaby dysonans poznawczy w umysłach polskich przechodniów [choć sama nie miałabym nic przeciwko]. Rzuciłaby się w oczy - i to bez różnicy, jaki otaczałby ją zapach.

Jedyne, czym warto kierować się podczas dobierania perfum, to intuicja oraz emocje. Bo przecież emocje i zapachy leżą bardzo blisko siebie. :)


Ot, kilka przemyśleń na marginesie ostatniego testu damskiej wersji By marki Dolce & Gabbana, zapachu z roku 1997. Którego recenzja pojawi się na dniach.
___
Dziś noszę właśnie By.

P.S.
Ilustracje to kadry z filmu Prêt-à-Porter, mojego synestetycznego skojarzenia ze wspomnianych aromatem.
1. http://www.sbs.com.au/films/movie/4397/Pr%C3%AAt-%C3%A0-Porter
2. http://artfulintel.blogspot.com/2011/09/modern-film-classics-pret-porter.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )