poniedziałek, 28 stycznia 2013

Z okazji

Domy perfumeryjne lubią chwalić się obchodzeniem kolejnych okrągłych rocznic za pośrednictwem specjalnych, jubileuszowych pachnideł. Maniakom perfum niszowych w takiej sytuacji oczywiście od razu przychodzi do głowy duet Amouage, Jubilation XXV i 25. Jednak na nich kolekcja ciekawych urodzinowych zapachów wcale się nie kończy.

Dziś na przykład chciałabym zająć się dwoma, nieco mniej popularnymi, przedstawicielami owej rodzinki. Z czego jednym teoretycznie niedawno wznowionym, w praktyce jednak - wyjątkowo trudnym do zdobycia. A już zwłaszcza w formie, jaką mnie przyszło testować, czyli oryginalnego zapachu, z flaszki zapełnionej w połowie lat 50. XX wieku.

Polu, normalnie nie wiem, jak Ci dziękować! :*


Ciekawość, przez którą Pola zdecydowała się rozpieczętować swoją uroczą, splashową miniaturkę, dotyczyła pachnidła o wdzięcznej nazwie 20 Carats, stworzonego z okazji pierwszej rocznicy powstania amerykańskiej marki Dana, znanej głównie z legendarnego i w swoim czasie kontrowersyjnego [ech, ten marketing! ;) ] Tabu.
20 Carats, jak się okazało, jakościowo nie odstaje od reszty znanych mi pachnideł brandu.

Powiem więcej nawet: jest świetne! :) I to pomimo jawnie efekciarskiego zabiegu napakowania do flakonu płatków ponoć dwudziestokaratowego złota (taaak, Ramon Bejar tylko poszedł śladami - BTW również rodzonych w Hiszpanii - twórców marki Dana ;) ).
Przez cały czas trwania na skórze żywe, zmieniające się w czasie, odrobinę majestatyczne; o ewidentnym duchu retro.

Zaskoczenie czekało mnie już w otwarciu, kiedy zamiast spodziewanych aldehydów poczułam suchy, słodkawy, pełny aromat skóry; skórzanej galanterii wykonanej dobrych kilka lat temu. Towarzyszy jej woń czegoś przyprawowo-żywicznego, słodkich oparów benzoesu, może opoponaksu, wymieszanych z utartą na proszek korą cynamonu oraz jedną anyżową gwiazdką. Tu i ówdzie pobrzmiewa nawet akord rosyjskiej skóry (modnej w chwili premiery 20 Ct): nieszablonowo, złośliwie świeży, przygotowujący nas na kolejne wcielenie omawianej wody.
Czyli na mocne uderzenie "gryzących", brunatnych w barwie aldehydów, podkreślających suchość akordów przyprawowo-drzewnych. Towarzyszy im bukiet orientalnych kwiatów, zręcznie wymieszanych z retropaczuli oraz pełnym drzazg drewnem sandałowym. Jak również naturalnym ekstraktem mchu dębowego, wysuszającym aromat do cna czy wręcz żrącym drogi oddechowe osoby wąchającej.
Tak, piękny jest ów mech w 20 Carats; zbyt wyrazisty, by posądzić pachnidło o jakiekolwiek współczesne konotacje.

Jedyne skojarzenia, które majaczą po mojej czaszce wiążą się ze wspomnianym Tabu, z dawniejszymi zapachami od Estée Lauder, z mocarnymi szyprami pokroju Palomy Picasso, Bandit tudzież Aromatics Elixir. Czyli wszelkimi starszymi pachnidłami, które posiadły zdolność bezproblemowego zajmowania umysłów i szarpania emocjami osób wąchających. ;) Słowem - bardzo, bardzo jakieś.
Podobnie też 20 Carats zamiera, stopniowo ograniczając pole rażenia, łagodniejąc, zmieniając się w aksamitną, ciepłą grudkę z nut staroświecko orientalnych. Powolutku rozpływając się w naturalnej woni ludzkiego ciała.
Zasypiając.

Zaś ogólna enigmatyczność poszczególnych akordów wody przypomina mi nieco to, co ze swoimi produkcjami wyczynia/ją anonimowi perfumiarze (lub jeden perfumiarz) Rasasi.
Z tą różnicą, że 20 Ct to zapach jednoznacznie zachodni, nawet orientalność pokazujący  przez pryzmat typowej dla nas estetyki. Tylko o kilkadziesiąt lat starszej. :)


Karaty mimo efekciarstwa rzeczywiście okazały się aromatem przemyślanym, godnym uwagi [kolejny punkt wspólny z wyrobami Ramon Molvizar :) ]. Następny z opisywanych aromatów powstał pod egidą znacznie bardziej (przynajmniej na polskim gruncie) znanego domu perfumeryjnego jako sposób na uczczenie dostojnej, 160. rocznicy powstania. To 160 od Molinard.

Czyli pozornie staroświecki, przypudrowany bukiet klasycznego kwiecia. Nie tyle "podszywający się" pod zaprzeszłe perfumiarstwo, co zwyczajnie oddający mu hołd.
Łatwo to wyczuć, kontemplując choćby sposób przedstawienia nut kwiatowych. Kwiatów z 20 Carats - choć dam sobie uciąć dowolną część ciała za to, że w kompozycji są całkiem wyraźne - nie umiem nazwać po imieniu, tak są przemieszane i zakamuflowane przez resztę składników wonnej mieszanki. Taki problem nie istnieje w przypadku 160. Tu bukiet z kwiatów słodkich, mocnych i orientalnych postawiono na piedestale przy jednoczesnej redukcji ich przyrodzonej mocy. Wiadomo, który akord jest syntetyczną (bo to przecież roślinka perfumiarsko niema) konwalią a który jasnożółtym, pełnym roślinnej słodyczy ylang-ylang.

Łatwo rozeznać, w której chwili konwalie zamierają, by ustąpić miejsca wyrazistym hiacyntom oraz uwielbiającemu grać drugie skrzypce cyklamenowi. Kiedy pojawia się nie wymieniona w spisach nut piwonia, biała, lekko słodka oraz ożywczo delikatna. Wiem też, kiedy znika, na placu boju pozostawiając właściwie tylko duet ilangu z hiacyntem.
Nie potrzeba trudu, by niemal od początku nut serca zauważyć waniliowobiały, puszysty drzewny obłoczek, z czasem rozrastający się w całkiem sporą chmurę; szczęśliwie wraz ze wzrostem postępuje rozrzedzenie, dzięki czemu nie tracę z oczu akordów kwiatowych. Jak również fakt, że owym obłoczkiem jest plastyczny, kremowy sandałowiec: bardzo miękki oraz stereotypowo kobiecy. I wiem na koniec, że ilość akordów drzewnych w głębokiej bazie wzrasta, zaś sandałowiec z cedrem powoli schną, zmieniając się w obłoczek pudru, powolutku osiadającego na słodkim bukiecie.

Nie trzeba szczególnego olfaktorycznego obycia, by uporać się z przebiegiem nut jubileuszowej kreacji od Molinard. On jest oczywisty bodaj dla każdego, komu choć raz w życiu udało się powąchać wymienione w składzie kwiaty czy drzewne drzazgi. Paradoksalnie najtrudniej nazwać mech dębowy, jakiś taki jasny, pudrowy oraz przygaszony. Dziewczyński. Upośledzony syntetyczny "odpowiednik" naturalnego mocarza.
160 to dzieło w oczywisty sposób proste, klarowne choć mocy nie sposób mu odmówić. W żadnym wypadku jednak nie stanie się killerem pokroju 20 Ct.
Nastała zupełnie inna epoka...


Dana, 20 Carats

Rok produkcji i nos: 1933, ??
[perfumy przeszły przynajmniej dwie oficjalne reformulacje, w latach 1952 oraz 1975]

Przeznaczenie: zapach stworzony z myślą o kobietach, acz współcześnie to prędzej uniseks dla miłośników perfum w stylu vintage.
O naprawdę dużej mocy oraz sillage z czasem redukującym się do aury wyraźnej, choć bliskiej ciału; ale to po wielu godzinach...

Trwałość: w granicach dwunastu-szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna (oraz szyprowa)

Skład:

akordy owocowe, goździk (kwiat), heliotrop, neroli, róża, jaśmin, paczuli, lawenda, cynamon, goździki (przyprawa), mirra, kadzidło frankońskie, mech dębowy, kumaryna, akordy ziołowe, piżmo



Molinard, 160

Rok produkcji i nos:2009, ??

Przeznaczenie: zapach kobiecy, wyraźny dla uperfumowanej osoby acz o dosyć ograniczonej projekcji na resztę świata; z czasem coraz bliższy skórze.
Mimo wszystko polecałabym go na wszystkie okazje, z uroczysto-wieczorowym włącznie [z racji odpowiedniego charakteru perfum ;) ]

Trwałość: od pięciu do ponad ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowa

Skład:

Nuta głowy: konwalia, hiacynt
Nuta serca: cyklamen, ylang-ylang
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, mech dębowy
___
Dziś noszę Kafeïne od L'Atelier Bohème.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.redbubble.com/people/sashy/works/4604559-spice-market
2. http://www.gono.com/adart/new/view_pic_new.php?adid=32667&page=ALL&cat_id=1&name=Seed+Catalog&type=E

4 komentarze:

  1. 20 Karatów to przepiękny, skórzany szypr! Kwiaty czuje tylko przez chwilę, w przestrzennym od aldehydów otwarciu zakwitają raptownie by równie nagle zniknąć zostawiając miejsce dla bardziej interesujących przypraw i mchu.
    Ten zapach wciąż czeka u mnie na swoją opowieść. Szalona w swej hojności Pola mnie także przysłała sampel a ja, mimo kilkukrotnych testów nie umiem odnaleźć pasującej do mojego odbioru zapachu narracji.
    Mam kilka "wersji roboczych" i chyba zdecyduję się na tą gombrowiczowską- i czasy w miarę odpowiednie i klimat ten co trzeba. Ale chyba zaczekam jeszcze, niech perfumy zadecydują za mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie aldehydy nie atakują od razu, tylko rozkręcają się powoli, jakby z przyczajki. ;) Najpierw jako rosyjska skóra a potem już pełną gębą. Za to akcent skóry rzeczywiście znika bez ostrzeżenia.
      20 Carats i Gombrowicz??? O.O Mam przeczucie, że to będzie COŚ. Już nie mogę się doczekać Twojej recenzji, więc się z łaski swojej streszczaj. :P
      A Poli hojność powoli staje się w naszym światku legendarna. :) Kochana z niej dziewczyna!

      Usuń
  2. Tak na początek napiszę, że dziewczyny nie ładnie mnie tak wprowadzać w zakłopotanie.

    A komentując wpis chciałabym podziękować za recenzję pod którą mogłabym się podpisać obiema rękami, muszę jutro sprawdzić jak się ma moja staruszka boję się zakłócać jej spokoju i finalnie to zapomniałam, że ją mam. Szkoda ze w tamtych czasach produkowano głównie splashowe flaszki. Te, które do dzisiaj dotrwały są albo zepsute albo zmuszają do rozpieczętowania narażając zapach na kontakt z powietrzem. Na szczęście mam tylko 20ml i liczę na to, że zanim się zepsuje część rozdam a resztę zużyję celem kontemplacji minionej epoki. Ciekawe, że w składzie jest nawet modne teraz kadzidło... Akord skórzany wyjatkowo jak na ten rodzaj pachnidła mnie nie drażni i na szczęście nie wywołuje alergii.
    Podobno szykuje sie reedycja ale nie spodziewałabym się po niej niczego dobrego... niestety.

    Molinarda nie znam ale kwiaty mnie nie wabią jakoś szczególnie :) jestem bardziej kornikiem niż pszczołą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty nas nie wprawiaj w euforię kolejnymi arcycennymi prezentami, to nie będziemy Ciebie konfundować, okej? ;P
      Pasuje? :>

      A ja dziękuję za dostarczenie tak fantastycznego bodźca - i w ogóle kolejnego eksponatu do małego podczaszkowego olfaktorycznego muzeum, które każdy z nas, pasjonatów, tworzy na własny użytek. Spotkanie z 20 Ct było prawdziwie cenne i budujące.
      Staruszka oby była w dobrym zdrowiu. :) Faktycznie, przed laty tworzono perfumy, których nie obliczano na przetrzymywanie latami. Ale to chyba z racji ówczesnego podejścia do perfum: ostatecznie lakieru do paznokci, który otworzyłaś powiedzmy pół roku temu i później o nim zapomniałaś, po tych sześciu miesiącach raczej już sobie nie poużywasz. ;) Wtedy tak traktowano i perfumy: do zużycia, nie do kolekcjonowania. ;) Szczególnie takie maleństwa, jak Twoja flaszeczka.
      Ha. Twoja uwaga o kadzidle przypomniała mi oburzenia na temat "małokadzidlaności" (w domyśle: koniunkturalnego oszustwa) Encens et Lavande Lutensa, które w istocie powstało dekadę przed modą na kadzidła. To nie jest tak, że olibanum i spółkę zaczęto dodawać do nowożytnych perfum dopiero jakieś piętnaście lat temu, po prostu niedawno zaczęło b. często grać główne skrzypce. A wcześniej przewijało się choćby w Shalimarze - albo 20 Carats. :)

      Informacje o reedycji pojawiały się w roku 2011, więc myślałam, że już się pojawiła. A że Dana to marka w Polsce prawie nieznana (ale rym wyszedł ;) ), to i łatwo o niej zapomnieć. Ciekawe, czemu jeszcze się nie ukazała?

      Raju! To kim ja jestem? Hybryda kornika, pszczoły i pchły (bo akordy odzwierzęce też są urocze). ^^
      Zresztą w samplu 160 i tak nic nie zostało, więc nie mogłabym podesłać materiału do testów.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )