sobota, 26 stycznia 2013

Przewrotna dosłowność

Nie jest łatwo opowiadać o zapachach, które darzy się niechętnym uznaniem a nawet - sympatią wbrew wszelkiej logice. Wróć: w ogóle nie jest łatwo opowiadać o zapachach; jednak umieć wyrazić słowami oraz uzasadnić uczucie, z którym właśnie się zdradziłam, to naprawdę trudne zadanie. :)


Dlatego też nie bardzo wiem, jak wyartykułować swoje wrażenia z testów Musc od Mony di Orio.
Co wiem na pewno, to fakt, że wielką perfumiarką była. ;) Albowiem wszystkie dotąd testowane pachnidła Mony mam za dzieła co najmniej zwracające uwagę, tak urodą jak porządnym wykonaniem a mówiąc prościej - za budzące mój niekłamany zachwyt.

Nie inaczej jest z Piżmem które, choć jawnie animalne, cielesne do głębi, szarpiące trzewia swą mydlaną dosłownością, przedstawiono w otoczeniu tak klarownym, jasnym oraz subtelnym, że z czasem nawet ono nabiera ogłady.
W otwarciu lekkie i jasnozłociste, mydlane, złamane akcentem neroli, po kilku chwilach  nabiera mocy, by stać się tym rodzajem tytułowej nuty, którego zazwyczaj nie znoszę. W ujęciu di Orio jednak akord powoli ogrzewa się, dryfuje w stronę zielono-dymnej, lukrecjowej słodyczy (lub może prażonych gorzkich migdałów?). Do której jednak nigdy nie dociera, zatrzymany przez delikatne, oniryczne jasne kwiaty: wspomniane neroli, kilka daleko spokrewnionych z kokosem gardeniowych płatków oraz białą różę. A może herbacianą...? W każdym razie spokojną, niewinną, cokolwiek przygaszoną. Oraz w dalszym ciągu piękną. Jeszcze dalej pojawia się powidok heliotropu, swą ciężką florystyczną słodyczą ponownie kuszący piżmo do przejścia na "brudną", cielesną stronę mocy, jaką znamy choćby z Musc Koublaï Khan Lutensa.
I ponownie się nie udaje. Omawiane dziś pachnidło konsekwentnie podąża własną ścieżką, delikatnie przypudrowane oraz zalotnie uśmiechnięte.

Zamiast orgii możemy liczyć co najwyżej na spokojny, pełen obustronnego ciepła flirt. Dla mnie to jednak bardzo korzystny obrót spraw: piżmo zarówno ascetycznie oziębłe, jak roznamiętnione w dalszym ciągu kojarzę jak najgorzej. ;) Zatem droga obrana przez di Orio, odwzorowanie nuty tytułowej dosłowne, choć zdystansowane przez kwiaty, okazała się tyleż zaskakująca, co czarowna. :)
Wierne naturze (?) piżmo, ewidentne acz delikatne z przyrodzenia kwiaty oraz odrobina akcentów niejadalnie słodkich dały razem całość prostą, silną, wg mnie wymagającą lecz piękną.

Mimo, że daleko mi do chęci posiadania własnego flakonu - ani nawet małej odlewki - czuję się zmotywowana, by temat dosłownych piżm drążyć dalej, nie zrażając się dawnymi skojarzeniami.
Do poszukiwania kolejnych pachnideł od Mony nie musi przekonywać mnie nic. ;)

Rok produkcji i nos: 2010, Mona di Orio

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o dosyć silnym sillage oraz mocy bez przeszkód odczuwanej przez osoby postronne ["wiedźmo! Ty używasz piżmowych perfum?? O.o" ;) ].
Na okazje raczej niezbyt formalne; albo formalne ale wieczorowe.

Trwałość: bardzo dobra, w granicach dwunastu-szesnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-piżmowa

Skład:

róża, neroli, arcydzięgiel, heliotrop, bób tonka, piżmo
___
Dziś Omniscient marki Yosh.

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://pinterest.com/pin/46373071133653794/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )