wtorek, 8 stycznia 2013

Skarby ukryte w niszy (plus jedno tombakowe świecidełko)

Kilka słów o perfumach dobrych lub wręcz świetnych, które z jakiegoś powodu nie doczekają się pełnoprawnej recenzji: ponieważ nie są w moim typie, więc niczego mi nie mówią; ponieważ są za bardzo w moim typie, więc nie wiem, jak mogłabym o nich opowiedzieć. Lecz żeby nie było zbyt nudno, do grona dołączył jeden średniak. Zapachowy, nie cenowy. ;D

Aedes de Venustas eau de parfum

Zeszłoroczna premiera, drugi z zapachów sygnowanych przez znaną nowojorską perfumerię niszową. Jego poprzednik powstał w roku 2008 i, prawdę mówiąc, na mojej liście zapachów do poznania stał (nadal stoi) znacznie wyżej, niż obecny tu świeżuszek. Ale jak się nie ma, co się lubi... ;)
Nie. Aedes de Venustas edp, zwanego również Signature, nie polubię chyba nigdy. Na to aromat jest zbyt soczysty, zbyt świeży, zbyt mocno wykręcający mój nos i usta wysokim stężeniem ogrodniczych soków: zielonych, niedojrzałych, irytujących. Rabarbar smakuje bosko (nie tylko w towarzystwie cukru), pachnie jednak zdecydowanie gorzej. Czerwona porzeczka wiedźmie dobrze nie kojarzy się nawet kulinarnie. Liście pomidorów pachną nieziemsko, w perfumach też, jednak w ramach Signature edp zmieniają się w jakiś wiecznie świeży, zmutowany kompost [mam wrażenie, że ukąszenie takiego ożywionego kompostu przeistoczyłoby dowolnie wybranego człowieka w anty-superbohatera ;) ]. Zielone jabłuszko ze słodkim wiciokrzewem tylko pogarszają sytuację. Nawet wetyweria cuchnie mi irytującym octem.
Nie, błagam: nie. Nie każcie mi tego dłużej testować. Mogę pachnidło docenić, jednak nie zamierzam przebywać w jego towarzystwie dłużej, niż to konieczne.
Zapach obiektywnie ciekawy, dobrze skonstruowany, godzien uwagi. Subiektywnie: jakiś koszmar.

Skład:
wetyweria, wiciokrzew, rabarbar, czerwona porzeczka, zielone jabłko, liście pomidora, orzech laskowy, kadzidło [hę?]


Armani, Privé: Ambre Soie

Też niekoniecznie mój ulubieniec, jednak przez kontrast z EdV omawiane pachnidło wydaje się niemal skończenie piękne. :)
Zresztą, i tak nie miałabym serca go zgnoić. ;) Ponieważ wiem, jak świetnym dziełem jest Jedwabna Ambra, jak krystaliczna oraz bursztynowo złocista i żywicznie zimna okazuje się, kiedy przyłożyć ją do rozgrzanej ludzkiej skóry. Jak prędko ujawniają się akordy słodkie i pikantne (ech, te przyprawy! wanilia, czarny pieprz, imbir...), gdy pachnidło ściele się na skórze chłodnej.
Jak pięknie skontrastowane, wyrafinowane - naturalne przy całym swoim artystowskim wycyzelowaniu - jak wiotkie i wyraźne jednocześnie. Ambre Soie to najprawdziwsza, nieskłamana Sztuka. Tylko nie całkiem w moim typie. Ale to szczegół, drobniuteńki.

Skład:
imbir, pieprz, paczuli, ambra, goździki (przyprawa), imbir


Grossmith, Black Label: Golden Chypre

Oto i nasz obiecany średniak. ;) Do tego z pewnością nie szyprowy; ani szczególnie złoty.
Takie sobie perfumy. Początkowo przyjemne, lekko przyprawowe, jednolicie a nieinwazyjnie kwiatowe, złożone na postumencie z gładkich, jasnych nut drzewnych w miarę upływu czasu coraz bardziej kwaśne, warzywno-ogródkowe. Takimi pozostają w zasadzie już do samego końca, kiedy najważniejszym składnikiem wydaje się być lubczyk, niewymieniany w składach nut. Co każe mi przypomnieć sobie o Pure marki Boadicea the Victorious.
Dwa lubczyki na jedną, dosyć kosztowną, brytyjską niszę? To o jeden za dużo.

Skład:
gałka muszkatołowa, kardamon, pomarańcza, bergamotka, róża, geranium, paczuli, heliotrop, ambra, piżmo, labdanum, nuty drzewne


Il Profumo, Osmo Scents: Patchouli Noir

Zapach idealny. :) Ziemisty, ciepły, łagodny choć kryjący w sobie pierwotną, tajemną siłę. Głęboki oraz gęsty. Ani słodki, ani wytrawny, nigdy rześki, chociaż i nie przytłaczający ciężarem (nieco wbrew swej gęstej, olejowej konsystencji). Całkowicie oraz niezaprzeczalnie ciemny, od najgłębszej czerni po odcienie szarości oraz ciemnego brązu. Łono Matki Ziemi.
O potężnej mocy oraz trwałości na trzy czwarte doby.
Tak doskonały, że od wielu miesięcy nie wiem, co i jak mogłabym o nim napisać.
Aileen, za prezent w postaci sampla wdzięczna Ci jestem przeogromnie! :*

Skład:
paczuli, nuty kwiatowe, żywiczne oraz drzewne


Ormonde Jayne, Tolu

Balsam tolutański. Rzecz jasna nie sam, a otoczony towarzystewm o dużym stopniu oryginalności. Są tu chyba wszyscy: od lekkiej, wodnistej orchidei przez suchą lecz niezbyt esencjonalną różę po słodkie, prężne pomarańczowe kwiecie. Od szałwii przez jałowiec (w ilości ledwie pozwalającej na rozpoznanie) po żywicę olibanową, która nigdy nie zapłonie jako kadzidło. A do tego przyjemna, niekulinarna, lekko cielesna słodycz ambry.
Lecz i tak najważniejszy wydaje się akcent tytułowy: gorzki, ciemnawy, zimny. Taki, który wymagał ogrzania resztą przyjemnej, wielobarwnej kakofonii.
Lubię Tolu. Choć własnej flaszki nie potrzebuję.

Skład:
kwiat pomarańczy, szałwia, jałowiec, róża, konwalia, orchidea, olibanum, bób tonka, ambra, balsam tolutański
___
Dziś Saffron Rose marki Grossmith. Także miało znaleźć się w powyższym zestawieniu, ale nieoczekiwanie przemówiło do mnie głosem wielkim i mocnym. ;) Więc z opisem się wstrzymałam.

8 komentarzy:

  1. Dziękuję za recki- krótkie, zwięzłe a ile mówiące o zapachu. Żadnego nie znam a wszystkie brzmią intrygująco. A najbardziej ten jeszcze nieopisany, który dzisiaj nosisz. Napaliłam się jak nie wiem na Saffron Rose :) To chyba źle biorąc pod uwagę cenę ale co tam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisanie ich zajęło ponad trzy godziny (trochę więcej, jeśli liczyć wyszukanie informacji oraz fotek) ale skoro udało się Ciebie zaintrygować, warto było. :) Zresztą wszystkie zapachy są warte uwagi, szczególnie ten nieopisany. ;) Żeby Cię zdołować dodam nawet, że jest naprawdę bardzo piękny. Chociaż niezbyt oryginalny. Ale czy to ważne? :)

      Usuń
  2. Hmm, Twoja reakcja na Saffron Rose pozwala mi przypuszczać że to ciekawy zapach, który źle leży na mojej skórze. Ciekawa jestem co o nim napiszesz, dla mnie testowanie tych perfum było bardzo umiarkowaną przyjemnością.
    Co do Golden Chypre- w pełni zgoda, szypru jest tam tyle co kot napłakał. Zapach bez ikry, ognia, jaj, przytupu, iskry, "tego czegoś", jak zechcesz to zwać. Ot, przyjemny, nudny, poprawny do bólu.
    Ambre Soir straszy mnie anyżem więc się nie polubiłyśmy, mój odbiór Patcholi Noir nieco różni się od Twojego ale chętnie przyklasnę ogólnemu wrażeniu to piękny zapach.
    Dwóch pozostałych nie znam- przelotny romans z Tolu mógłby być wcale przyjemny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chyba nawet wiem, dlaczego Saffron Rose poskąpiło Ci swojej urody - toż to mocny, tłusty, gorzkawy oud, zmieszany z ciemną balsamiczną różą oraz żrącymi przyprawami. Trochę w stylu Oudu od Maison Dorin albo innych znacznie bardziej "zwierzęcych" niż "szpitalnych", jeśli posłużyć się "ogólnie zrozumiałym" określeniem. ;) A że Ty za agarem nie przepadasz...
      Szkoda, że nie, bo ciekawam, jak ujęłabyś w słowa pozytywne wrażenia na temat podobnych dzieł (albo to, albo muszę wreszcie poznać oud od Royal Crown ;) żeby wyczaić, czy to był jeden z agarów pseudozwierzęcych).

      Golden Chypre to zwyczajne nadużywanie nazwy. No ale z drugiej strony... niedefiniowalność szyprowości podobnym zagraniom otwiera furtkę. Genialność PN polega chyba na tym, że choć pachnie bardzo dosłownie, paczulowo do szpiku kości, każdy odbiera ją trochę inaczej. Wiem, bo pytałam o opinie. :)

      Usuń
  3. Na mnie Saffron Rose skwasiło się - oud nie straszył jak w Maison Dorin, schował się pod różą o aparycji bardzo zaniedbanego bezdomnego przysypanego, niewiadomo czemu, szafranem (który, jak z kolei wiadomo, tani nie jest).
    My Oud RC to zupełnie inna liga. I myślę, że pewien ewenement- na fali przekonania, że agar nie musi na mnie śmierdzieć nabyłam odlewkę Oud Royal od Armaniego- i co?
    No, co zwykle. Dentysta z zamiłowaniem do nadużywania odkażaczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grunt, że znalazłaś agar odpowiedni dla siebie. :) A jeśli Oud Royal Ci zbywa, odlewkę chętnie odkupię lub zamienię na coś innego. ;)
      Bo Saffron Rose i Oud od MD to nie są zapachy BARDZO podobne, raczej podobnie przedstawiono weń agar, jego grę z różą oraz pewną mroczność [w dziele Grossmith gwarantowaną przez przyprawy (do czasu poznania Black Saffron od Byredo nie przypuszczałam, że w perfumach może on tak pięknie pachnieć!), w Maison dorin wszystkie wrażenia "robi" sam oud, mocarny jak cholewa].

      Usuń
  4. Black Saffron nie znam ale po tym co piszesz wciągam go na listę zapachów do poznania. Zaś Oud Royal chętnie wymienię na coś ładnego- w miarę możliwości bez agaru, już mi się znudziło odkładanie ze zniechęceniem kolejnych fiolek do szuflady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę warto. :) Oby Cię tylko oudem nie przydusił (ależ to brzmi! ;> ).
      Coś ładnego? Chyba będę miała. Oczekuj priva forumowego. :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )