poniedziałek, 10 grudnia 2012

Zimowe, różane czary

Stęskniłam się za recenzowaniem.
Opis pięknego zapachu, próby oddania jego charakteru za pomocą słów są czymś, z czego trudno zrezygnować, jeżeli już raz się zaczęło. Litery składają się w wyrazy, te zaś w zdania i akapity, następnie wirują pod czaszką, rozpaczliwie szukając ujścia. Dlaczego mam im przeszkadzać? ;)

Jednak zanim przejdę do treści zasadniczej, zmuszona jestem zamieścić pewną informację: otóż raz do roku moja blogowa poczta odmawia współpracy. Z tego powodu od sobotniego wieczoru nie mogę wejść na stronę Gmaila. Dlatego też chciałabym przeprosić wszystkich, którzy czekają na wiadomość ode mnie.
Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj kłopot zostanie zażegnany.


Skoro ogłoszenia parafialne już za nami, mogę przejść do opisu zapachu, który zrobił na mnie naprawdę spore wrażenie. A to wszystko, po raz kolejny zresztą, dzięki hojności Jaroslava. :) Dzięki!


Jest róża, której mięsistość, charakterystyczny ciemny blask, wpadającą w cień transparentność, zamaszystą dyskrecję, miękką, kruchą agresywność; jednym słowem: idealną oksymoroniczność trudno pominąć milczeniem. Róża jednocześnie ewidentna i niedosłowna, skupiona na sobie niczym piękna wybranka Małego Księcia ale również skora do poświęceń jak pięknolica bohaterka Pięknej i Bestii (nie, nie o Bestię chodzi ;) ), a przez takie zestawienie bardziej zrównoważona, pozbawiona patologicznych rysów obydwu literackich bohaterek.

Róża jednocześnie prosta, łatwa do rozszyfrowania, znana nam już z dziesiątek wcieleń a przecież tak bardzo "inna". Staranna, otoczona chmurą przypraw oraz żywic, gorzkiej gałki muszkatołowej nadającej olejkom różanym cienia oraz palących żółto-pomarańczowym ogniem igiełek szafranu, gwarantujących przyjemny, gęsty i oleisty chłód. Dziwna sprawa z tą Rose d'Arabie. :)

Zapach z Kolekcji Tysiąca i Jednej Nocy - upchniętej w linię Armani Privé jako swoista "nisza w niszy", czy raczej "elitarność w elitarności" - zawiera w sobie jakiegoś niespotykanego ducha, którego mimo wielu dosyć luźnych skojarzeń nie potrafię jednoznacznie nazwać. Gdzie chłód walczy z gorącem, zaś światło i mrok wzajemnie się uzupełniają.

W otwarciu Arabska Róża zachwyca dosłownym, głębokim ujęciem tytułowego składnika; tak krystalicznym ale i płynnym, lejącym się złotą strugą niczym hipotetyczne cząstki labdanum (np. pachnidle od Donny Karan), że przywodzi na myśl róże idealne: Tea Rose od Perfumer's Workshop albo Rose Musc marki Sonoma Scent Studio czy Qessence od Missalów. Takie, które nie zostawiają zbyt wiele miejsca na konfiturową słodycz, zamiast niej stawiając na przyprawowo-drzewne kolce. Oud pojawia się bardzo dyskretnie, jakby tylnymi drzwiami, z początku tylko krystalizując i ochładzając różaną hegemonię, niczym w Black Aoud od Montale, ogrzewa się dopiero wtedy, gdy odchodzi pierwsza tura przypraw, kiedy zamiera szafran.
I wówczas zaczyna się zabawa. :)

Róża w dalszym ciągu jest piękna, ciemna i mięsista, jej upojny aromat niezmiennie przyprawia nas o zawroty głowy, przez nos wdzierając się prosto w mózg, jednak oud nieco ją wysusza; zmienia złocistoczerwoną maź o konsystencji miodu w ciemniejsze, lekko odymione, igiełkowe kryształki. Przypominające lód, który nie chłodzi. Zaś agar... no, ten przechodzi metamorfozę iście spektakularną. Z wyraźnego, choć przyjaznego europejskim nosom na naszych oczach staje się bardziej tłusty, by nie rzec, że o konsystencji smaru, blisko spokrewniony ze zwierzęcym "brudem". Oud piękny, prawdziwie arabski, choć nie aż tak dosłowny, jak w ujęciu Ajmala. Za to bardzo podobny do przecudnego Oudu marki Maison Dorin.
Szczególnie w bazie, kiedy do akordów animalnych dołącza grafitowoszary, żywiczny dym, również pozbawiony akcentów słodkich. Podejrzewam odrobinę elemi oraz balsamu peruwiańskiego. Jednak równie ważny jest dodatek paczuli, suchego, nieco piwniczego, chwilami zdradzającego dalekie pokrewieństwo z Muglerowym Angelem. Pięknie zestrojonego z orientalnym, wyrazistym agarem oraz różą, która z żywego kwiatu zdążyła zmienić się w potpourri i - zniknąć, rozpłynąć się za zasłoną z nut orientalnych. Suchych, krystalicznych, coraz jaśniejszych, coraz bardziej rozrzedzonych. Aż ostatecznego zaniku.
Natomiast moja skromna osoba jest bardzo, bardzo zadowolona z przygody, jaką zagwarantowała jej Rose d'Arabie. :) Przeżycia godne polecenia.

Rok produkcji i nos: 2010 lub 2011, Marie Salamagne

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, o porządnym, wyraźnym sillage oraz mocy, stopniowo redukujący się do skromnej aury. Na wszelkie okazje, choć szczególnie wskazane wydają się być te Naprawdę Ważne.

Trwałość: w granicach dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: orientalno-drzewna (i kwiatowa)





Skład:

Nuta głowy: szafran, inne przyprawy
Nuta serca: róża damasceńska, paczuli
Nuta bazy: oud, "ciemne drewna", akord ambrowy
___
Dziś noszę Folies de Saison: Fantaisies d'Hiver marki Yves Rocher.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1.http://fairytalesbynature.tumblr.com/
2.http://thegardennymph.tumblr.com/post/14002834734

13 komentarzy:

  1. Ojej ja w takim razie muszę sie rozejrzeć za materiałem do testów. Bardzo podobaja mi się opakowania prywatnej kolekcji Armaniego a pod względem zawatości chętnie widziałabym u siebie kilka flakonów. Muszę ułożyć jakiś sensowny biznes plan a raczej plan oszczędnościowy bo znów mam całe stadko odlewek, których nie używam a zamiast których mogłby stać np flakon. Z drugiej strony magia wspólnych zakupów i możliwość testowania do woli też jest ważna :) Mam teraz np całe piękne opakowanie Estebanów. Wszystko już przetestowane i leży tam chyba żeby cieszyć oczy tylko i wyłącznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie już zostały dosłownie ostatnie krople, ale jeśli chcesz, to mogę Ci je podesłać. Chociaż porządnego testu raczej z tego nie będzie... Co do odlewek i próbek, zrób to, do czego kiedyś Cię namawiałam: pisz bloga. :] Wtedy musiałabyś dany zapach przetestować więcej, niż raz - zatem szanse na opróżnienie pojemniczka znacznie się zwiększą. ;)
      A flakony rzeczywiście świetne.

      Usuń
  2. A w ogóle to zabawne bo niepostrzeżenie zapach róży stał się z czasem jednym z moich ulubionych aromatów w perfumach. Tak samo jak coraz cześciej całkiem dobrze mi w ambrach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę! Nieprzyjaciółka kwiatów w perfumach zaczyna się łamać. ;)) I ambry.
      Świat się kończy! :) [W sumie to racja, tak jakby się kończy. Jakieś osiem dni mu zostało. :> ]

      Usuń
  3. Róża w Rose d'Arabie pachnie na mnie pięknie, oud, nie- jak zwykle. Spotkanie z tym zapachem nie było taką traumą jak wspominane pachnidło Maison Dorin- ale to nie moja bajka, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, bo zapach świetny; ale cóż powiedzieć? Chyba moda na kadzidło z różą byłaby dla Ciebie lepsza niż na różę z oudem? Na szczęście istnieje coś takiego, jak przebogaty, piękny nurt retro, gdzie agaru za wiele nie uświadczymy. :)
      Bo właśnie po raz kolejny testowałam Chantilly - ależ to urocze!

      Usuń
  4. Jak ja Ci zazdroszczę , że to tak ładnie na Tobie pachnie :( na mnie w tej arabskiej róży nie ma ani śladu róży za to jest paskudnie :( w ogóle cała seria Armani Prive jest dla mnie traumatyczna , co jeden to większy śmierdziel wstyd się przyznać *torba*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie myślę, że naprawdę-naprawdę nie chciałabym mieć Twojej skóry. ;) Albo nosa. :]
      Choć może nie wszystkie Privé są specjalnie oryginalne (niektóre spokojnie mogłyby pojawić się w tej najbardziej "powszechnej" linii marki, jednak część jest po prostu piękna. A już Tysiąc i Jednak Noc w szczególności.

      Usuń
  5. No niestety :( Najgorsze jest Bois d'Encens czy jak to sie zwie - głównie smród czarnej gumy z opon i czegoś jeszcze całkiem straszliwego :( absolutnie nie do wytrzymania :(
    A co do róży - najpiękniejsza i najbardziej różana to róża Lutensa ,mogę sie w niej kąpać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Róża Lutensa? A to nie jest przypadkiem konfitura jakaś?
      Bo na konfiturę różaną to ja muszę mieć "smaka"; za to róża pod każdą inną postacią wchodzi bez problemu. :)

      Usuń
  6. Konfitura to nie jest , raczej olejek różany plus rozgniecione świeże płatki róż - , konfiturowa róża jest raczej w Chloe , a to jest esencja róży w róży ; Lutensem i palmoliviwym żelem różanym pod prysznic pachniała Małgorzata na balu u Wolanda :)Jezeli Lutkowej róży nie znasz , z chęcią Ci podeślę próbasa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie coś musiało mnie zmylić. Nie znam, ale na razie nie posyłaj, dobrze? I tak nie wyrabiam z testami. Kiedyś się zgłoszę po kapkę, jeżeli pozwolisz. :)
      Że Małgorzata mogła pachnieć Lutensem, to rozumiem ale Palmolive? :o ;)) Choć z drugiej strony.. też pasuje. Woland i jego świta na pewno nie mieliby nic przeciwko nawet, gdyby M. pachniała samym tylko szarym mydłem. :)

      Usuń
    2. Ha , i to jest własnie zaskoczenie - palmolivowy żel różany to czysty zapach olejku różanego , takiego jak ongiś był a i nadal się chyba trafia , w maleńkich fioleczkach w drewnianym zakręcanym pojemniczku malowanym w przecudne wzorki i kolorki :P i na dodatek idealnie odpowiada opisowi Bułhakowa - gęsty , przejrzysty , różowy i różany , pełen odlot :))) Może Hella podłapała fuchę w Procter&Gamble ;)
      Służę Lutkiem w każdej chwili :)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )