niedziela, 30 grudnia 2012

Świeżość na trzy sposoby, a właściwie na jeden ;)

Dziś, w ramach czyszczenia pudeł z próbkami, wyłowiłam kilka zapachów marki The Different Company. Ponieważ szczęśliwie składa się, że trzy z nich zdołałam przetestować stosowną ilość razy, w odpowiednich okolicznościach, właśnie je postanowiłam dziś opisać. :) Przy okazji zauważyłam, że już "na pierwszy niuch" bez pudła potrafię stwierdzić, którym z nich zajmował się ktoś noszący nazwisko Ellena. ;) Chociaż właściwie żadna to rewelacja, wszak rozwój tej konkretnej kompozycji nie pozostawił mi cienia wątpliwości...
Jeżeli pozwolicie, właśnie od niej zacznę omówienie.

Aby uczcić jednego ze współtwórców marki, Thierryego de Bachmakova, Céline Ellena stworzyła pachnidło mające odzwierciedlać ducha kraju, z którego ten pochodzi - Rosji.
Zdaje się, że Francuzi mają o niej dość mętne pojęcie... ;) Co zresztą nie jest prawdą, zatem dopuszczam inne wyjaśnienie, znacznie bardziej logiczne: styl, w jakim tworzą przedstawiciele rodziny Ellena do zestawień z Rosją pasuje jak pięść do nosa. :] Bo jak opowiedzieć o tym kraju za pomocą łagodnych, ledwie widocznych, świetlistych kreseczek, których imię brzmi Dyskrecja oraz Umiar? No jak??? ;)

Czy lekki, wiotki oraz niewinny soczek naprawdę przystaje do miejsca, gdzie nawet więzienne tatuaże rażą/zachwycają (niepotrzebne skreślić) iście barokowym, szalonym przepychem, połączeniem wysokiego z niskim, świętego ze świeckim, etnicznego z - do pewnego stopnia - międzynarodowym?? Niemożliwe; zwyczajnie się nie da.

Dlatego też eksperyment, jakiego popuszczono się w De Bachmakov najzwyczajniej w świecie nie trafia mi do przekonania. Nie wierzę w wizję, jaką proponuje mi Céline E., nie ufam jej [wizji, nie Pani Celinie ;) ].
Z tego powodu, aczkolwiek nie mam większych problemów ze zrozumieniem omawianego pachnidła, budzi ono moją niechęć. Szczególnie w pierwszej fazie, tej do cna cytrusowej, ostro-zimnej, zielono-roślinnej, przesyconej aromatem gnijącej wody spod kwiatów [czyżby figa z kolendrą oraz frezją robiły mi taki brzydki numer?]. Gdzież temu czemuś do rosyjskiego przepychu?
Na szczęście im później, tym lepiej. Zostaje chłód oraz typowa, zdystansowana jasność, jednak całość staje się znacznie bardziej sucha i dynamiczna bez zbędnej szamotaniny. Tu pojawia się świeżość całkiem zgrabna, gdzie akordy drzewne (cedr, cyprys) przenikają się wzajemnie z przyprawowymi oraz roślinnymi: głównie shiso [nie lepiej mówić na to po prostu sziso?] oraz zielono-mleczne, delikatnie kokosowe brzmienia figi, tak owoców, jak liści. W bazie zaś pojawia się lekko słodki, obły a złocisty akcent ambrowy, dzięki któremu duch aromatu okazuje się jeszcze bardziej nieuchwytny. Szkoda tylko, że całość nie staje się od tego mniej ostra, zaś od czasu do czasu pojawiają się drażniące cząsteczki amoniaku (tak to pachnie).

De Bachmakov finalnie okazuje się jednak wcale nie taki zły. :) Lecz cóż z tego, skoro otwarcie ma po prostu koszmarne - dla mnie wręcz traumatyczne - zaś całość i tak uparcie odmawia mi wszelkich skojarzeń z Rosją, carską, sowiecką ani obecną, synkretyczną. ;D Zatem choć całkiem spora grupa Rosjan to minimaliści (chodzi mi tylko o upodobanie do konkretnego prądu estetycznego), wizja przedstawiona w omawianym pachnidle do kraju oraz jego mieszkańców en masse nie przystaje w ogóle. Prędzej oddaje styl, upodobania albo charakter samego Thierryego de Bachmakova, w to mogłabym uwierzyć; tylko ponoć chodziło o rzecz odmienną.

Kolejnym dziełem spod egidy The Different Company, o którym chcę Wam opowiedzieć, jest After Midnight, pachnidło w stylu zbliżone do omawianego wcześniej, lecz znacznie przyjemniejsze. ;) Takie, którego nie chciałabym używać często (rzadko chyba też nie ;) ), jednak nie zauważam problemów z żadną z jego twarzy.

Wprost przeciwnie nawet - choć to ewidentny świeżak, lubię tę soczystą pokrakę. ;) [Epitet na okoliczność świeżości olfaktorycznej; bo tak]
Gdyż soczyste After Midnight jest z pewnością. Od samego początku, kiedy sok, świeżo wyciśnięty z cytrusowych skórek (głównie bergamotki z cedratem), miesza się z ziemistą anyżowo-słodką chropowatością arcydzięgla oraz małymi, zimnymi, ostrymi irysowymi igiełkami dając całość do cna świeżą, nowoczesną i jasną. Jak Light Blue od Dolcego i Gabbany bez męczącego, przygnębiającego  ducha głównonurtowego bestselleru. Po Północy na szczęście jest odeń znacznie bardziej lekki, optymistyczny, wolny od ciężaru nadmiernych oczekiwań oraz pretensjonalności. Co, jak zwykle w przypadku perfum w tym stylu, okazuje się najskuteczniejszą bronią przeciw wiedźmiej niechęci do dzieł lekkich oraz świeżych. :)

W miarę upływu czasu także i ten zapach staje się bardziej suchy oraz uroczo złamany; tym razem - akordem ewidentnie kwiatowym, lekkim jaśminem oraz żywym, nęcącym kwiatem pomarańczy, dopiero po jakimś czasie pojawia się słodko-skórzastym benzoesem i świeżo-drzewną pulpą z niewielkim akcentem złocistej, czystej cielesności.
Co może nie jest szczególnie odkrywczym zestawieniem, wszak takie ujęcie nowoczesnej paprociowości pojawia się choćby w White lub Hommage à l'Homme od Lalique, jednak tym razem ukazany został prosto oraz przyjemnie. Bardzo poprawnie.
Pachnidło na mocną czwórkę. :)

Natomiast o Tokyo Bloom naprawdę nie wiem, co napisać.
Czuję, że aromat jest dobry, wart sił włożonych w jego zrozumienie, jednak własnie to jest moim podstawowym problemem. Ponieważ wysoką jakość zapachu przyjmuję czuciem, nie zaś rozumem. Nie mam co do niego nawet kawałka pewności. Ani nawet, co gorsza, wizji, ulotnych synestetycznych wrażeń. Cóż poradzić?
Chyba muszę radzić sobie wyłącznie w oparciu o spis nut, starając się doszukać się ich w woni, która wykwita właśnie na mojej skórze. ;) Z góry za to przepraszam; nigdy wcześniej niczego podobnego nie robiłam i mam szczerą nadzieję nie powtarzać.

Na kłopotliwość Tokyo Bloom składają się po trosze wspomniana już lekkość i bezpretensjonalność dzieł marki, w tym przypadku tak wyważona i smukła, ze zwyczajnie mi umyka. :) Wyczuwam jasną, zieloną, roślinną sypkość, świdrujący miks bazylii z mniszkową pudrowością. Pewnie gdzieś tam czają się odrobinę cierpkie molekuły czarnej porzeczki. Za to wszystko, co dzieje się później, dla mnie okazuje się całkowitą enigmą.
Na pewno pojawiają się jakieś proste choć papierowo płaskie kwiaty, co nieco zielonych soków, który w zabawny sposób komponują się z pudrem. Im dalej, tym mniej oryginalności; przynajmniej takie mam wrażenie. powinny pojawić się akordy teoretycznie odzwierzęce - i na pewno są, białe, pudrowe, płaściuteńkie. Tyle tylko, że ze wszystkiego wyczuwam jedynie "płaściuteńkie". :> Nie umiem poznać, co w Tokyo Bloom jest czym. Poznaję jedynie cień bazowej słodyczy (gwajak?), perfekcyjnie wmieszanej w niepokojącą, harmonijną jasność.
Ewenementem jest za to fakt, że pomimo wspomnianych płycizny oraz nieuchwytności tak wielkiej, że uniemożliwiającej analizę i odczuwanie, kompozycja daje się lubić. I uznawać. Wiem, że coś w niej tkwi.
Nie wiem tylko, co. Ani dlaczego.
Czyli nie wiem zbyt wiele, jak się okazuje. :/

Mimo wszystko podróż przez światy kryjące się wewnątrz dzisiejszych bohaterów uważam za cenną i kształcącą. Warto było poznać kolejne historie.
A wszystko dzięki Jaroslavowi! :)


De Bachmakov


Rok produkcji i nos: 2010, Céline Ellena


Przeznaczenie: zapach typu uniseks; bliski skórze. Raczej dzienny.


Trwałość: około pięcio- sześciogodzinna


Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża


Skład:

Nuta głowy: liście kolendry, bergamotka, figa
Nuta serca: gałka muszkatołowa, liście shiso [sziso :] ], biała frezja
Nuta bazy: ambra, drewno cedrowe


After Midnight


Rok produkcji i nos: 2012, Émilie Coppermann


Przeznaczenie: uniseksualny zapach o strukturze aury, z czasem przybliżającej się do skóry. Na wszelkie okazje, latem również wieczorowe. ;)


Trwałość: w granicach sześciu-siedmiu godzin, w porywach


Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-kwiatowa (oraz świeża)


Skład:

Nuta głowy: arcydzięgiel, bergamotka, neroli
Nuta serca: pistacje, biały jaśmin, irys
Nuta bazy: labdanum, benzoes, "drewno ambrowe"


Tokyo Bloom


Rok produkcji i nos: 2012, Émilie Coppermann


Przeznaczenie: ? Zapach-widmo, bardzo bliski skórze choć wyczuwalny przez cały czas. Chyba raczej dzienny. Chyba. Raczej. ;)


Trwałość: koło pięciu godzin


Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża


Skład:

Nuta głowy: czarna porzeczka, mniszek lekarski, bazylia
Nuta serca: cyklamen, jaśmin
Nuta bazy: piżmo, drewno gwajakowe, ambra

___
Dziś Rasha marki Rasasi.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://rbth.ru/articles/2012/01/30/russian_criminal_tattoo_archive_14272.html
2. http://wallpaperpassion.com/download-wallpaper/29410/tokyo-night-wallpaper.html
3. http://www.redbubble.com/people/alfieinjapan/works/1787330-cosmos-flowers-asakusa-tokyo-japan

2 komentarze:

  1. De Bachmakov na mnie to - uwaga - herbata , sucha herbata marki Popularna , w kartonowym pudełeczku z pergaminową wyściółką , marna gatunkowo , ale herbata . I absolutnie nic poza nią , do początku do końca . Znaczy przepraszam , na początku jest trochę jakiegoś selera czy inszej Vegety , ale szybko znika i zostaje herbatka . Żebyż to był jakiś lepszy gatunek...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Herbata to Rosji też by pasowała, nawet taka podła (bo podła z Vegetą mogą kojarzyć się z weekendem na daczy i tamtejszą kuchnią "półpolową" na przykład :) ). A u mnie nic, zero, null skojarzeń w ten deseń.

      Kiedy czytam, że Bachmakov niektórym przywodzi na myśl shot zmrożonej wódki albo inne mroźne klimaty, przecieram oczy ze zdumienia. Skojarzenia zdają się tak wymuszone, że aż strach.

      W każdym razie zgadzamy się, że Rosji za wiele w tym nie ma.
      Co innego taka Ambre Russe na przykład. ;) Albo nawet Chanel No. 5, wszak Beaux przed rewolucją żył i pracował właśnie tam. A zmysłowych przyzwyczajeń nie zmienia się w miesiąc.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )