czwartek, 20 grudnia 2012

O pewnym pudrze

Najwyraźniej nie jestem kobietą.
Ponieważ zestawienie kwiaty + puder + wibrujący Orient nie tylko nie budzi mojego entuzjazmu ale też wytwarza dystans, którego nie jestem w stanie pokonać.

Dlatego też Dans Tes Bras od Frédérica Malle'a
potrafię należycie ocenić, nawet docenić, ale jednak nie - zaakceptować. Po prostu nie "trafia" do mnie ów spokojny, pastelowy puder, z czasem dryfujący w stronę bukietu bliżej nieokreślonych kwiatów kandyzowanych w sypkim pudrze do twarzy [może raczej w szmince? na pewno zawartość damskiej kosmetyczki miała tu coś do powiedzenia] a także wody z wazonu, na szczęście całkiem świeżej. Nie rozumiem tego pachnidła oscylującego pomiędzy pensjonarską niewinnością oraz rutynowymi gestami szykującej się do scenicznego występu drag queen.
Sytuacja rozjaśnia się po kilku minutach, kiedy do pudrowych pasteli oraz kwietnej wody dołącza akord świdrujący, gorący, korzenno-metaliczny. Również pudrowy, jednak spychający omawiany aromat w stronę pachnidła dla kobiet bardziej dorosłych. I chociaż w dalszym ciągu nie jestem w stanie zrozumieć, czy W Twoich Ramionach lepiej będzie wyglądać różowa lolitka, efektowna zwolenniczka stylu Chanel czy może raczej doktor Frank N. Furter, powoli zaczynam przyzwyczajać się do syntetycznego (w charakterze) piękna zapachu. Szczególnie, kiedy ostatnie krople wody z kwiatów wyparowują pod wpływem ciepła egzotycznych przypraw i drzew, brudząc przy okazji nieskazitelną pastelowość roucelowskiej palety. Wówczas pachnidło staje się jeszcze bardziej ostre, jakby drewno sandałowe z paczuli straciły umiar, zmieniając się w opiłki żelaza (dziwna sprawa...), zaś coraz większy stopień niekulinarnego wysłodzenia nie pozwala pachnidłu zapomnieć o przedziwnej grze z naszymi teoriami na temat kobiecości. Do tego dochodzi duża, naprawdę duża ilość białego piżma.

Całość okazuje się statyczna aż do monolityczności, trwała, kiedy rozwinie się baza - jednostajna. A do tego przedziwna; niepokojąca. Niby tak często spotykana, że wręcz banalna [ostatecznie: cóż niezwykłego w pudrowych kwiatach z odrobiną przypraw? Skrzyżowanie Lolity Lempicki z Opium i tyle] a jednak budząca niepokój. Drażniąca. Tak poprawnie piękna, że aż brzydka. A może raczej na odwrót...?

Jak wspomniałam we wstępie, naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć Dans Tes Bras. Podobnie było z Lipstick Rose tej samej marki. Nieważne, że twórca inny; "klimaty buduarowe" Frédéricowi M. czemuś nie wychodzą.

Rok produkcji i nos: 2008, Maurice Roucel

Przeznaczenie: zapach dla kobiet, mocny i ekspansywny. O sillage wyraźnym nawet z daleka. Zatem należy poważnie zastanowić się nad używaniem DTB w niewielkich pomieszczeniach.

Trwałość: od dziesięciu do ponad osiemnastu godzin (to drugie latem)

Grupa olfaktoryczna: orientalno-kwiatowa (oraz piżmowa)



Skład:

Nuta głowy: fiołek, jaśmin, bergamotka, goździki (przyprawa)
Nuta serca: drewno sandałowe, kaszmeran, kadzidło, paczuli
Nuta bazy: drewno sosnowe, białe piżmo, heliotrop
___
W tej chwili pachnę Mukhallat Oudh Al Mubakhar od Rasasi (a miało być coś innego, jednak ciągnęło mnie do nowej odlewki ;) ).

P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://arcadiadolls.com/?post_type=portfolio&p=929

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )