piątek, 21 grudnia 2012

Kiedy dom zamienia się w cukiernię ;)

Jak Wam mija koniec świata? ;)
Bo mnie powoli, za to pracowicie. :)


Nie na tyle jednak, by nie znaleźć chwili na pierwszą z cyklu świątecznych recenzji. Świątecznych bardzo, jeśli mam być szczera. A do tego w duchu międzynarodowym. Jak piernik, czy raczej pierniczki w stylu anglosaskiego Pana Ciastka. Bo z nim kojarzę dwa pachnidła.
Jedno dosłowne, drugie za to oryginalne. :]


Propozycja pierwsza to limitowanka od Christophera Brosiusa, o wszystko mówiącej nazwie Gingerbread. Jakoś trudno oczekiwać, by nowojorczyk miał na myśli nasze ciężkie, słodkie, nasycone ciemną słodyczą pierniki; z pewnością chodziło o Ciastka ze Shreka, czyli pierniczki korzenne, przyjemne, dla mnie jednak zbyt lekkie, suche, przejrzyste. Nie to, co porządny piernik z blachy, z miodem oraz kakao, przełożony jakąś pyszną konfiturą. ;) Jednak to szczegół. Który na zapach Gingerbread od I Hate Perfume nie ma najmniejszego wpływu.

Pachnidło otwiera się zapachem ostrym, zaskakująco chłodnym oraz jasnym. Imbirowy sok nie ma przecież wiele wspólnego ze słodyczą, za to sporo z podnoszeniem poziomu pikantności dania. ;) W tym przypadku sok jest jednak suchy, zaś z upływem czasu staje się coraz gorętszy, niczego jednak nie tracąc z pierwotnej jasności oraz lekkości. Tyle tylko, że dołączają aromaty anyżu oraz cynamonu, przydającego mieszance korzennej przytulności. Jeszcze później pojawia się niezbyt duża choć wyczuwalna chmurka świeżo startej gałki muszkatołowej [co mnie przywodzi na myśl jeszcze jeden anglosaski kulinarny atrybut nadchodzących świąt, eggnog], idealnie mieszająca się z cynamonem oraz korzeniem z otwarcia, który stopniowo traci pikantny rys, stając się niemal imbirem kandyzowanym.
Za podobne wrażenie odpowiada wanilia, pełna acz spokojna, zatrzymana w połowie drogi między jasnym budyniem Addict Diora a tłustą, nadpaloną ciemnością Vanille Noire marki Yves Rocher. Słodycz wanilii z Gingerbread świetnie pasuje do korzennego miksu, który za jej wstawiennictwem robi się bardziej statyczny, masywny (na ile proszek może takim być ;) ). Nigdy jednak nie zmienia się w przesłodzony, ulepny deser.
Piernikowy ludzik nie może przecież rozpłynąć się we własnych sokach. :) Dlatego też w późnej bazie dodano jeszcze trochę przyprawowej mieszanki, która nie pozwala pachnidłu zmienić się w żółtą plazmę bez właściwości. Jak również przypomina nam, że do Bożego Narodzenie jeszcze tylko cztery, trzy, dwa, trzysta sześćdziesiąt dwa dni. ;)

Niezwykle sugestywny, wyrazisty aromat.

Skojarzenie drugiego z moich dzisiejszych bohaterów ze zbliżającymi się świętami nie jest już tak dosłowne. Chociaż... czy naprawdę trzeba się nagłowić, by jakąś postać piernika - lub po raz kolejny: pierniczków - dostrzec w Hiroshima Mon Amour marki Nez à Nez? Czy też mój narząd powonienia po raz kolejny wyczuwa gdzieś nieistniejące powiązania?

Na pewno trudno mówić o jednoznaczności zestawienia, skoro Hiroszima... oferuje jeszcze większą naturalność, drzewną słodycz z korzenno-miodową, wibrująca duszą. O czym pomyślałam, kiedy po raz pierwszy testowałam ów aromat kilka miesięcy temu, to "pierniczki z proszkiem do prania". :D Tak czysty, że wręcz krystaliczny, wpadający w biel chociaż utrzymany w tonacji brązów oraz beżów, równie suchy co Gingerbread CB IHP.

No i trudniejszy do rozebrania na części pierwsze. :) Wiem w zasadzie tylko, że w otwarciu pachnidła dominowała konfitura wieloowocowa (w typie tej dodawanej do pączków masowej produkcji) zmącona akordem jednocześnie gorzkim, świeżym oraz oczyszczającym nos. ;) Zwodniczo kulinarnym, co naprowadziło mnie na trop cyjanku oraz jego migdałowych konotacji.
Te jednak dosyć szybko, szczególnie w dni cieplejsze, ustępują przed akordem kwaskowym (znów jakaś trucizna? ;) ) będącym wariacją na temat wiśni o akordzie zielonego chłodu pogłębionego brzozowymi sokami. Co w jakiś sposób uświadamia mi, jak niektórym mogły pachnieć wiśnie w Play Red od Comme des Garçons, dla mnie całkowicie wyparte przez czerwone porzeczki. I chyba już wiem, skąd wziął się mój proszek do prania. ;) Za to piernikowe klimaty powracają w bazie, zdominowanej przez mieszankę przypraw [imbir, pieprz, odrobina eugenolowej Wielkiej Trójki, czyli cynamonu, kardamonu oraz goździków] oraz suchą, jasną wanilię oraz miód. Uroczo skrystalizowany, apetyczny, lekki. O lekkości Miel d'Oranger YR acz z zaznaczonym barokowym zawijasem rodem z Botrytisu od Ginestet. Równie prosty, co smakowity. Nie pozwalający na, jakże częste, znudzenie bazą perfum.

Zresztą ciągłe dostarczanie rozrywki osobie uperfumowanej zdaje się być podstawowym zadaniem Hiroszimy, Mojej Miłości. W chmurze tego zapachu nie sposób się nudzić; choć muszę dodać, iż jej towarzystwo nie zawsze było łatwe i przyjemne. Jednak to dobrze; prawdziwa sztuka nie powinna schlebiać odbiorcy. Hiroshima Mon Amour nie schlebia. Nawet, kiedy kusi nas pierniczkami. :)

CB I Hate Perfume, Gingerbread

Rok produkcji i nos: 2009, Christopher Brosius

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; o przyzwoitej mocy lecz śladzie raczej niezbyt sporym, z czasem redukującym się do przyjemnej aury (akurat w momencie wysładzania).
Na wszelkie okazje.

Trwałość: testowana przeze mnie wersja wodna utrzymuje się do pięciu-sześciu godzin, tak więc całkiem długo.

Grupa olfaktoryczna: gourmand-przyprawowa (oraz aromatyczna)


Skład:

gałka muszkatołowa, imbir, cynamon, wanilia


Nez à Nez, Hiroshima Mon Amour

Rok produkcji i nos: 2010, Stephane Humbert Lucas

Przeznaczenie: także dla kobiet i mężczyzn; aromat wyrazisty lecz nie nachalny, przyjazny dla otoczenia (choć latem niekoniecznie ;) ).
Na wszystkie okazje.

Trwałość: od siedmiu do blisko dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-owocowa

Skład:

Nuta głowy: juzu, śliwka, mandarynka
Nuta serca: wiśnie, jagody jałowca, brzoza, ambra
Nuta bazy: wosk, wanilia, piżmo
___
Dziś noszę La Liturgie des Heures marki Jovoy Paris.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji;
1. http://pei--ying.tumblr.com/post/21717822098
2. http://chasingdelicious.com/gingerbread-snowflakes/

4 komentarze:

  1. Gingerbread to dla mnie piernik moczony w samorobionym likierze jajecznym, niezbyt udanym, przesłodzonym, z niepokojącą nutą moczonych we wrzątku rodzynek.
    Za słodko, za ciapowato.
    Hieroszimy nie znam- nazwa niepokoi ale opis nie burzy mojej krwi, w okresie drugiej połowy grudnia jakoś brzydną mi słodycze.
    I ni tylko one.

    OdpowiedzUsuń
  2. Joj, aż tak źle nie było. Za to słodycz mniamiśna, nieprzesadzona. Lecz mnie w zimie ona nie przeszkadza (a nawet wprost przeciwnie).

    Hiroszima to zapach ciekawy ale rzeczywiście, krwi nie burzy. Niemniej cieszę się, że ją poznałam. Czyżby Twa niechęć do słodkości w drugiej połowie grudnia miała jakiś podtekst? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hiroszima i pierniki ??? zapachu nie znam , ale nie dałabym rady w ogóle pachnieć czymś o nazwie Hiroszima...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to masz sto procent racji, ale sama nazwa jest dosłowną zżynką z tytułu filmu z 1959 roku. Nie, żebym od razu kupiła takie wytłumaczenie, ale ono jest dosyć mocnym "alibi" dla nazwodawców. Właściwie to niepodważalnym.. :/

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )