poniedziałek, 30 lipca 2012

Najjaśniejsi


Czyli o tym, jak rozczarowująca potrafi być rzeczywistość. Dwie trzecie Sekretnej kolekcji Ramon Mólvizar w zderzeniu z moją skórą przeobraża się z postaci na poły baśniowych w śmiertelników bardzo zwyczajnych. ;) W króla i królową, owszem, ale - balu w amerykańskiej szkole średniej. ;)

Niejednokrotnie wspominałam o tym, że perfum nie warto wyobrażać sobie przed ich poznaniem, gdyż wówczas nie unikniemy rozczarowań. I nawet się do swoich rad zastosowałam; niemniej jednak miałam nadzieję, że King Secret oraz Queen Secret będą, bo ja wiem?, jakieś. Że zaprezentują sobą więcej niż kolejne gładkie, plastyczne i zachowawcze oblicza zgranego tematu.
Tymczasem spotkało mnie rozczarowanie.
Bo i jak inaczej, skoro - znając kompozytorski styl Bejara - gdzieś tam liczyłam na coś choć odrobinę zbliżonego do wizji, które za chwilę Wam przedstawię.

Na początek piękna różana królowa.

Miało być tak:



...a jest tak:


Czyli jeszcze nie aż tak źle. :) Po prostu sto kwiatów róży, o świcie rozwijających pąki w pełne, szkarłatne kopuły. Nasycona, jasna balsamiczność podkreślona miękkim światłem, rozmajona akordem herbaty a wzmocniona kwiatem pomarańczy, piżmem, świeżym drewnem oraz benzoesem (a może skórzaną bergamotką?) silnie kojarzy się ze sposobem, w jaki Bejar poprowadził 4 i 5 Elements. Właściwie jedynym, co różni Queen Secret od Elementów jest wszechpotężna, zagarniająca dla siebie całą scenę róża oraz subtelne akcenty przyprawowe (coś niecoś cynamonu oraz gałki muszkatołowej, jeszcze mniej kardamonu). Innych kwiatów w kompozycji nie stwierdzam, tak niepodzielne rządy sprawuje główna bohaterka. Ponadto różana moc i gładkie, kobiece wcielenie drzewnych balsamów przywodzą na myśl także Missalową Qessence, jednak nie zawsze wyraźnie. Z czasem kompozycja staje się nieco bardziej słodka, z różą i balsamami podkreślonymi akordem ambrowym, ciepłą i ciemną wanilią oraz puchatym sandałowcem rodem z Sensuous. Zacne połączenie.

Jak napisałam, daleko tu do tragedii. I choć brak również oryginalności, to przecież zwyczajność również nie jest zła. Każdy ma prawo do kilku pięknych, niczym niezakłócanych chwil. Nawet, jeśli są nieco kiczowate oraz starannie wyreżyserowane. :) Najważniejsze, to nie przestawać marzyć.
Para królewska szkolnego balu sprzed lat pewnie nie sprzeciwiłaby się takiemu dictum. ;) Choć i ono do najoryginalniejszych nie należy.
Grunt, że zapach okazał się mocny, wyrazisty, dobrze skonstruowany, aczkolwiek odarty z magii. Lecz to w końcu nic zdrożnego. Mogło być o wiele gorzej. :)

Czego nie da się powiedzieć o drugim z moich dzisiejszych bohaterów. Chyba.


Miało być:


a jest:


No i co z tego, że oczekiwania miałam może trochę wybujałe? Jeżeli zna się Black Cube wiadomo, iż Bejara stać na więcej. Dlatego po King Secret spodziewałam się czegoś więcej, niż nieco oszołomiona parka, którą łączy szpara między zębami górnej szczęki i otoczenie, do królewskich strojów pasujące, jak hm.. wół do karety. ;) Czegoś, co nie pozostawałoby daleko w tyle za Queen Secret! Tego nawet wypadałoby oczekiwać po perfumach z tej samej serii, prawda?
Tymczasem nic z tego.

King Secret okazał się kompozycją tak nudną, trywialną i uśrednioną, że spokojnie przeszedłby przez gęste sito selekcji zapachów marki Gucci. ;> Chociaż może jednak nie? Wszak KS jest nie tylko banalny ale również delikatny jak muśnięcie szat anielskich. ;) Albo jeszcze lżejszy.
W otwarciu delikatniutki oraz lekko szary,  cytrusowo-kwiatowy na ledwie wyczuwalnej wetyweriowo-przyprawowej bazie, później zredukowany niemal do zera (jeśli nie liczyć papierowo-metalicznego widma), by w bazie powrócić jako poprawna, zachowawcza i raczej niezbyt odkrywcza jednolita pasta z wygenerowanych laboratoryjnie nut orientalnych. Żadnych kwiatów nie wyczuwam. Nuda.
Rozrechotany pasztecik w mszystej koronie na głowie. :]
Nikogo nie zaskoczy, nikogo nie zafascynuje, gdyż po prostu nie bardzo ma czym.

King Secret to tysiączne odtwarzanie stereotypu plus olfaktoryczny podpis Bejara. Słabe chuchro bez pomysłu na siebie. I nic więcej.
Szkoda.

A Poli dziękuję za przesłanie materiału testowego! Jesteś wielka, jak stąd do Księżyca. :*


Queen Secret

Rok produkcji i nos: 2011, Ramon Bejar

Przeznaczenie: silny zapach dla kobiet, o dużej mocy oraz całkiem sporym sillage. Na okazje raczej formalne.

Trwałość: w granicach ośmiu-dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-orientalna

Skład:

Nuta głowy: magnolia, róża, geranium, liście fiołka, bergamotka, zielona herbata
Nuta serca: róża (raz jeszcze), kwiat pomarańczy, orchidea, imbir
Nuta bazy: biały bursztyn (?), piżmo, wanilia, drewno cedrowe, nuty korzenne


King Secret

Rok produkcji i nos: 2011, Ramon Bejar

Przeznaczenie: trudno określić; zapach raczej spokojny, na pewno delikatny (może więc sprawdzić się w małych pomieszczeniach, nawet bez klimatyzacji), teoretycznie męski.

Trwałość: równie niełatwo opisać i ją. Na pewno dobrze ponad pięć godzin; jednak czy będzie to godzin osiem, dziesięć czy piętnaście, nie podejmuję się oszacować.

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna?

Skład:

Nuta głowy: bergamotka, cytryna, pomarańcza, nuty zielone
Nuta serca: jaśmin, konwalia, geranium, róża, irys, miód, kardamon
Nuta bazy: drewno sandałowe, wetyweria, paczuli, ambra, piżmo, skóra
___
Dziś, dzięki recenzji Trzech Ryb, Cardinal marki Heeley. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://savanella.blogspot.com/2010/11/monday-movie-marie-antoinette.html
2. http://wedding-designs.blogspot.com/2009/05/king-and-queen-card-wedding-invitation.html
3. http://beautyskew.com/2011/07/28/whats-with-the-whole-prom-king-queen-business-anyway/
4. http://www.viona-art.com/pages/gothic/fairytale/the-king-and-the-queen.html
5. http://www.emich.edu/focus_emu/100609/kingandqueenfeaturephoto.html

4 komentarze:

  1. Zjadliwa recenzja Wiedźmo.
    Moja niechęć do Molvizarów gruntuje się... tylko pilnuję by na przykład Black Cube nie poznać bo ładnie wyhodowaną niechęć mógłby szlag trafić.

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziękuję, dziękuję. ;))
    Piękna niechęcią znowu przypomniałaś mi ulubiony cytat z "Dumy i uprzedzenia" Austen: "to byłoby już największe nieszczęście. Żeby ktoś, kogo się postanowiło nienawidzić, okazał się nagle miły. Nie życz mi czegoś podobnego". :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaa ja to nawet z czasem z ulgą przyjmuję fakt, że nie lubię czegoś to tak działa jak zimny prysznic. Niepokoi mnie tylko to, że ostatnio mało co mi się na prawdę podoba a przecież wcale tak wiele jeszcze nie poznałam! Podziękowania nie do mnie tylko do Sabbath za rozdanie :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Zimny prysznic? To na pewno! ^^ Szczególnie, kiedy nie lubiana rzecz kosztuje tyle, co flakony RM. ;)
    Może to znudzenie minie..? W każdym razie sama się tak pocieszam w chwilach "olfaktorycznej załamki". ;)
    Sabbath jest kochana z tymi rozdaniami, prawda, ale Ty przecież nie musiałaś rozdawać swojej nagrody. Najpierw w ramach odlania połowy, a potem wysyłając resztę do mnie. I za to winnam Ci wylewne podziękowania! Dzięki, dzięki, dzięki. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )