sobota, 16 czerwca 2012

Mięta nocną porą

No i wykrakałam. Ledwie wyraziłam publicznie swoje obawy, zaczęło się: Letni Horror Pogodowy 2012 czas zacząć. Wrrrr! Już dziś unikałam zbędnego wychodzenia z domu, przypomniałam sobie o przewiewnych strojach z bawełny czy lnu, z szafy wyjęłam ulubiony słomkowy kapelusz [no dobrze, to akurat zrobiłam już podczas majowego długiego weekendu ;) ]; na szczęście zagon mięty rośnie tuż przed drzwiami wejściowymi, będzie więc co zaparzać oraz ucierać jako  wkład do lemoniady. Z pewnych względów przed latem upalnym muszę bronić się rękami i nogami. Oraz miętą. ;)
Skoro już mowa o mięcie... Testowałam ostatnimi czasy dwa pachnidła, w których to charakterystyczne ziółko gra jedną z głównych ról. Przy czym nie są to wody konwencjonalnie świeże, tylko zręcznie świeżość markujące, wykorzystujące fantastycznie orzeźwiający charakter wonnych liści do swoich, bynajmniej nie "sportowych" celów. Zdecydowanie lubię to! ;)
A co dokładnie?
Zgadnijcie sami. :)


Zastanawiacie się czasem, dlaczego ostatnio tak rzadko patrzymy na rozgwieżdżone niebo?
Nie, nie z racji pochmurnej aury czy braku czasu na sentymentalne dyrdymały. Patrzymy w gwiazdy od wielkiego dzwonu, ponieważ te przestały rzucać nam się w oczy. ;) O tym, dlaczego tak się dzieje, powyższa fotografia mówi aż nazbyt wyraźnie.
Domyślacie się już, o jakim zapachu chciałabym napisać? ;)

Miętę nocną porą w ostatnich tygodniach wyczułam bez większego problemu dzięki dwu pachnidłom; i tylko jedno z nich spotkanie pod gwiazdami sugeruje tytułem.
Drugim jest mięta chyba trochę niedoceniana; choć z pewnością nie aż tak bardzo, jak drugi z dominujących akordów zapachu: kadzidło.


Lecz przecież nie powinno mnie to dziwić - wszak jeżeli połączy się tak odmienne, w konwencjonalnym rozumowaniu tak bardzo kontrastowe nuty, nie można liczyć na powszechny poklask. Co jednak nie świadczy źle o samym zapachu ni o jego twórcach; o nich podobne działania mówią wyłącznie dobre rzeczy. :) Zresztą, czy mogłabym mówić źle o spółce Lutens-Sheldrake, której zeszłoroczną nowością była L'Eau Froide?
Olibanum złączone w nierozerwalną całość z mięta oraz ozonowymi nutami morskimi to dla wielu osób zbyt dużo niespójności naraz. Tym bardziej, kiedy całość podpierają ślicznie wycyzelowane nuty drzewne (cedr, cyprys, jodła, może troszkę sandałowca), zaś wszystko to podano w puzderku z jasnym, nieinwazyjnym pudrem. Teoretycznie mydło i powidło, jednak dla mnie, znanej miłośniczki kontrastów i świadomych niekonsekwencji, nie może być większej frajdy nad odkrywanie kolejnych jej przykładów! :) Mniam.
Fantastyczna letnia niespodzianka.

Delikatnie słodka, nieco mroźna, z olibanum lekko dymnym, chociaż jest to dym pokryty szronem (nie pytajcie, jak to jest możliwe). Z miętą zatrzymaną w połowie drogi między nęcącą świeżością liści ze szklanki mohito a pudrowymi cukierkami z łagodnym mentolem. W każdym razie jest to mięta lekka, nienachalna i przesycona aromatami roztapiających się grudek żywicznych, woni słonego morskiego brzegu oraz drewna, egzotycznego choć dryfującego w ciepłych wodach oceanu.
Gdybyście zapytali mnie, jakie inne perfumy przypomina omawiany przypadek, musiałabym podać naprawdę długą listę: Mr Hulot's Holiday Brosiusa, Wonderwood, Sel Marin Heeleya, L Lempicki [czy Lempickiej? nigdy nie wiem], chwilami oraz zimnym kadzidłem nawet Gucci Pour Homme... Długo by wymieniać. A jednak ma moja dzisiejsza bohaterka w sobie coś, co każe do niej wracać i wwąchiwać się na nowo, raz po raz.

L'Eau Froide okazała się pachnidłem spokojnym, nieco nostalgicznym oraz niosącym orzeźwienie przyjemnie niedosłowne. Niczym błogość podszyta lękiem. A przecież obydwa te uczucia towarzyszą nam, kiedy obserwujemy żywioły, pozornie spokojne, potulne oraz piękne: wodę, ogień ale i przestrzeń kosmiczną.
Piękna mieszanka. Piękna Sztuka.


Chciałabym, by druga z moich dzisiejszych bohaterek wzbudzała we mnie równie silne uczucia, równie niespodziewany zachwyt. Tak niestety się nie dzieje; Nuit Étoilée od Annick Goutal jest po prostu ładna. Ciekawa oraz ładna. Tylko.

Okazuje się bowiem niebanalnym, ziołowo-drzewnym, orzeźwiająco-żywicznym, nieco gorzkim nawiązaniem do klasycznego nurtu fougère. I myślę sobie: jak coraz częściej słyszymy o nowych sposobach interpretacji szypru, tak Nuit Étoilée ma szansę zapoczątkować ciekawy nurt "nowych paprociowców". Czyli czeka nas kolejna przygoda! :) Oby.
Wracając jednak do sedna: na poparcie swojej tezy mogę zwrócić Waszą uwagę na sposób, w jaki perfumiarki Doyen i Goutal Młodsza podeszły do sposobu prezentacji cytryny. Nie jest to bowiem żaden sportowy orzeźwiaczek, nie ma też na celu przywodzić na myśl wszystkich tych nowoczesnych pseudo-lemoniad. Za to łączy się z miętą, z tymiankiem i szałwią (których w składzie brak) oraz z nutami żywicznymi w sposób, który mnie wydaje się zapożyczony z dzieł takich, jak Eau Sauvage Diora, jak Habit Rouge Guerlain, Eau de Rochas pour Homme czy też, w mniejszym co prawda stopniu, z L'Air du Dèsert Marocain Tauera. Czyli wydawać by się mogło, że Noc Gwieździsta to zapach męski bądź z przechyłem w męską stronę. Gdyby nie jego podobieństwo do Eau des Merveilles czy też delikatnych Infuzji Prady (była kiedyś taka z kwiatu pomarańczy, prawda?). Ponieważ nuty prężne i wybitnie proste szybko równoważy jakieś tajemnicze uładzenie, delikatnie słodkawa nuta, dryfująca w stronę woni kwiatu pomarańczy, w ujęciu Francisa Kurkdjiana na przykład. Lecz żeby nie było zbyt nudno, gdzieś w głębi czai się woń ostra, sucha i tytoniowa; delikatnie drażniąca powonienie, choć wyznać muszę, że nie jest to uczucie niemiłe. :) Co zań odpowiada? Do głowy przychodzi mi składnik oczywisty, czyli tytoń oraz kocanka, która również potrafi wygrywać suche tytoniowe akordy. A do niej dochodzi słodka iglasta żywica, w stylu Classico od Pino Silvestre. I jest pięknie.
Prosto ale bogato, niezbyt wyraziście lecz inaczej, letnio acz prawie wybitnie.

Może do mnie tak całkiem nie trafia [co jest winą raczej indywidualnych zainteresowań olfaktorycznych niż samej konstrukcji zapachu], ale na męskiej skórze potrafi przeistoczyć sie w coś doprawdy czarującego. Mimo, że Nuit Étoilée uniseksem jest pełną gębą.


Serge Lutens, l'Eau Froide

Rok produkcji i nos: 2011, Christopher Sheldrake

Przeznaczenie: zapach typu uniseks; niezbyt bliski skórze, choć mocarzem nazwać go nie sposób; chyba jest po prostu umiarkowany. ;) Idealnie całodniowy.

Trwałość: nieco ponad siedem lub osiem godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (oraz świeża)

Skład:

olibanum, mięta, białe piżmo, nuty drzewne oraz morskie




Annick Goutal, Nuit Étoilée

Rok produkcji i nos(y): 2012, Isabelle Doyen oraz Camille Goutal

Przeznaczenie: świetnie skrojony uniseks, o umiarkowanej mocy choć wyraźny. Na każdą porę dnia.

Trwałość: w granicach sześciu, może siedmiu godzin, gdyż zapachy świeże najwyraźniej nie darzą mnie przesadną sympatią. ;)

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża (oraz drzewna)

Skład:

cytryna, słodka pomarańcza, jodła syberyjska, mięta pieprzowa, nasiona dzięgla
___
Dziś noszę L'Eau Froide właśnie.


P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://wordlesstech.com/2012/05/28/we-are-losing-our-starry-night/
2. http://www.twanight.org/newTWAN/guests_photos.asp?ID=5001735
3. http://ciaran-walsh.com/games/halo-stuff/halo-3-tv-ad-screen-shots/

4 komentarze:

  1. Ja ostatnio poznałam dwie inne mięty- w Yuzu Fu i w Mintea ( dzieki Aileenn :*) oba zapachy dobrze się sprawdzają w upał muszę dopisać to listy jeszcze te dwa zrecenzowane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żadnego z wymienionych przez Ciebie pachnideł jeszcze nie znam (a właściwie nie testowałam na skórze ale i zapachu nie jestem w stanie sobie przypomnieć), więc można powiedzieć, że właśnie to nas łączy. ;)
    "Moje" dwie mięty z pewnością warto poznać, bo każda z nich to cacuszko. :) Tak 'obiektywnie'.

    OdpowiedzUsuń
  3. W rozgwieżdżone niebo patrzę często i traktuję to jako formę autoterapii.Mając mgliste bo przekraczające granice mojej wyobraźni pojęcie jak ogromne odległości dzielą mnie od tych nikłych światełek, jak długo światło biec musiało od swego, teraz może nawet nieistniejącego już źródła bym mogła je dostrzec, wiedząc jak innemu czasowi niż ten mój podlegają gwiazdy czuję się dobrze osadzona w rzeczywistości, w której jestem bytem akcydentalnym, niekoniecznym, efemerycznym i śmiesznie nietrwałym a moje problemy nie są nawet zmarszczką, drobnym niepokojem na materii wszechświata.

    Mam nadzieję, że Nuit Étoilée zapoczątkuje nurt nowych paprociowców bo bardzo mi się takie pachnidła podobają zwłaszcza gdy pozbawione są kolońskości charakterystycznej dla pachnideł męskich w stylu retro.
    Ale mam też nadzieję, że te nowe paprociowce będą inne niż Nuit Étoilée, która, na mnie, miast lasem, paprociami, jodłą i sosną i nieśmiertelnikiem pachniała cytryną z odrobiną miety a potem niezidentyfikowanym kwasem, organicznym, żrącym ale też jednocześnie jakby mdłym, rozpowietrzonym ozonem.

    Mam w szufladzie próbkę L'Eau Froide- i koniecznie muszę ją przetestować.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rybo, bardzo dobrze Cię rozumiem (bo mam podobnie :) ). Prawda, że pomaga? Kiedy pojedyncza bakteria kontempluje życie ogromnego organizmu miejskiego? ;)

    Mnie do tych nowych paprociowców pasuje jeszcze np. Hommage à l'Homme, więc rzeczywiście szansa jest. I kolońskości brak. :) Moze nieprecyzyjnie się wyraziłam: nie tyle o samo "zapoczątkowywanie" chodzi, co o fakt wzrastającej liczby podobnych pachnideł; łagodnych, nieco gorzkich, nieco drzewnych, o cytrusach, które nie robią za godne uzupełnienie antyperspirantu. ;>

    Za to przygody z Nocką Ci nie zazdroszczę. Brzmi niezbyt, hm... gwieździście-romantycznie-filozoficznie. ;)

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )