Znając pachnidła w stylu Jubilation XXV, Opus IV, V czy VI od Amouage lub Black Afgano bądź Pardon od Nasomatto, Incense Pure czy też Ambre Noir prosto od Sonoma Scent Studio czego spodziewalibyście się po aromacie, w którego składzie pysznią się składniki takie jak kadzidło, oud, sandałowiec, ostre egzotyczne przyprawy oraz akordy zwierzęco-balsamiczne? No, czego? ;)
Z pewnością niemałej siły, wyrazistości, projekcji na kilometr, gwałtownych emocji, może nadmiernego przepychu, dyskomfortu, migreny, kakofonii [to, jeśli nie jesteście mną ;) ]. W każdym razie jednego: będzie ostra jazda bez trzymanki. Zło, mrok i Nergal, czyż nie? ;)
Otóż niekoniecznie. Istnieje bowiem jeden zapach, który pod pozorem wrażeń wymienionych przed chwilą kryje w sobie ciszę, nienarzucającą się harmonię, może nawet pewną delikatność. Cóż to za ewenement?
Black Cube marki Ramon Molvizar. :)
Kompozycja rozpoczyna się w zasadzie tendencyjnie, od akordów czystych i ostrych.
Zaraz, zaraz, czy to naprawdę jest tendencyjne otwarcie? Owszem, o ile mamy do czynienia z nieco silniejszym paprociowcem; bardziej mrocznym jakby. ;) Ponieważ owa ostrość oraz jasność jest jednocześnie krystaliczna, unikająca powiązań z niby-sakralnymi dymami, ziołowo-przyprawowa, kolendrowa, rozmarynowa i cokolwiek estragonowa. Pojawiają się też geranium oraz wetyweria; jakaś oryginalna, niemęcząca świeżość (odrobina irysowego masła?). Wszelkie żywice, balsamy i drzazgi okazują się raczej zasugerowane, zręcznie skryte tuż pod powierzchnią niesłodkiej, ciemnej, świetlistej oraz nieco mszystej (tak!) pasty.
I musi upłynąć minuta lub trzy, by spod tego ciekawego, nowoczesnego fougère poczęły wyłaniać się akordy przypraw gorętszych, z dalszych stron sprowadzanych; kiedy gdzieś spomiędzy kolendrowego listowia wyskakują suche, utarte w moździerzu nasiona tejże rośliny, gdy znane nam zioła zastępuje woń kardamonu, cynamonu, pieprzu schnącego aż do chtonicznej czerni lecz nadal przesyconego sokami. Co więcej, owa paprociowo-przyprawowa opowieść szykuje nas na spotkanie z akordami drzewnymi.
Wówczas też mieszanina "stygnie", paradoksalnie nabierając życia. Staje się też dużo bardziej spokojna, jakby... mleczna. Wyważona oraz unikająca wszelkiej nachalności.
Gdybym nie doświadczyła tego na własnej skórze, nie uwierzyłabym. Jak oud, krystaliczny i czysty niczym w ujęciu z Oud Royal Armaniego lub klasycznego M7 YSL, jak kadzidło niczym wprost spod pipety perfumiarza tworzącego dla Oliviera Durbano, jak ostry sandałowiec, którego nie powstydziliby się Sheldrake ni Duchaufour mogą ułożyć się w całość tak miłą, miękką oraz przyjazną otoczeniu uperfumowanej osoby? No jak?? ;)
Tymczasem Black Cube istnieje sobie od dawna i żywo zadaje kłam stereotypom utworzonym wokół konwencjonalnie egzotycznych nut perfumowych. :) Nie narzuca się światu choć przecież nie traci niczego z przyrodzonej siły praz charakteru; po prostu nie czuje potrzeby, by demonstrować je na każdym kroku. Ot, taki buddyjski wojownik. ;)
Niezwykle trudno jest pisać o rozwoju omawianego aromatu a im dłużej z nim przebywamy i im przytulniej mości się na skórze, tym trudniej jest wniknąć w strukturę pachnidła. Dlatego wiem tylko, iż kadzidło z agarem zmieniają się w chmurę tyleż silną, co miękką i transparentną, raczej ciemną niż świetlistą zaś akordy drzewne łączą się z pierwiastkami teoretycznie odzwierzęcymi [lecz czy to ambra, piżmo a może kastoreum - nie pytajcie], natomiast resztki przyjemnych korzeni ogrzewają ludzką skórę brunatnymi igiełkami.
Jest to zapach łączący przeciwieństwa, spójny pomimo ewidentnego bogactwa, czarowny, może nawet zapożyczony z czyjegoś snu w stylu vintage. ;) Wyraźny dla wszystkich a jednak naturalnie podrzędny wobec człowieka. Pamiętam, jak dawno temu Sabbath przyrównała Black Cube do Dark Aoud od Montale (czy raczej na odwrót :) ); ja podobnego zestawienia nie zaryzykuję. Zauważam podobieństwo, owszem, jednak Sześcian nie ma w sobie nawet połowy zaborczości mocarza od Montale. Jest znacznie spokojniejszy, gładszy, zwiewny. Chwilami natomiast - zaskakujący udanym bazowym fantomem słodyczy. :) [Fantomem, gdyż słodkość nie jest zbyt wyraźna, nie bardzo wiadomo też, skąd wypływa: z akordu ambrowego, z drewna różanego a może z sandałowca?]
Kompozycja silna lecz wyważona, spokojna mimo, że co do jej potencjału nie można mieć wątpliwości; w pewien sposób pierwotna lecz przecież świadoma, co to savoir-vivre. ;) Chyba po prostu dżentelmeńska.
Choć przecież nie tylko mężczyźni mogą ją nosić.
Rok produkcji i nos: 2010, Ramón Béjar
Przeznaczenie: zapach typu uniseks dla miłośników perfumeryjnego "mocniejszego brzmienia". ;) Bez wątpienia świetnie sprawdzi się porą wieczorową ale nietypowa plastyczność i spokój czynią Black Cube zdatnym do użytku nawet przy pełnym wiosennym słońcu. ;)
Trwałość: świetna, okołodobowa
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i orientalna)
Skład:
Nuta głowy: kolendra, kardamon, gałka muszkatołowa, liście geranium, mandarynka, lawenda, różowy pieprz
Nuta serca: kadzidło frankońskie, oud, wetyweria, ambra, fiołek, magnolia (?)
Nuta bazy: drewno cedrowe, drewno sandałowe, benzoes, piżmo
P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.listofimages.com/night-moon-dark-clouds-clouds-nature.html
2. http://www.listofimages.com/foggy-stroll-bridge-dark-fog-lights-night-widescreen.html
Nie będę ukrywała- jestem silnie uprzedzona do Molvizara. Cena, drobiny złota, blichtr, snobizm efekciarstwo i kabotynizm stanowią dla mnie mieszankę niestrawną i womitogenną nawet jeśli są oprawą całkiem dobrego zapachu.
OdpowiedzUsuńPodobnie działa na mnie Clive Christian, o poznawanie zapachów tej marki też nie zabiegam.
Właściwie trudno nie przyznać Ci racji z kabotyństwem i efekciarstwem Ramona. To nawet nie wielka, ale wręcz monstrualna wada marki, bo potrafiąca skutecznie przysłonić naprawdę porządne perfumiarstwo. Jak widać - skutecznie.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że sama się zeń naśmiewałam swego czasu [a pośrednio - z tych, którzy na opiłki metali szlachetnych oraz inne swarovskie się nabierają :/ ]. Dziś mi przeszło. Po prostu staram się nie uprzedzać; zarówno do produktów marki Avon jak i do przeciwnego im bieguna. :) Mam nadzieję, że skutecznie.
Drażnie mnie natomiast tania ideologia marki Bond No. 9, ostatnio nagrabił sobie również Creed, która to marka "kilka procent dochodów ze sprzedaży perfum X przeznacza na... etc.". Zawsze, kiedy czytam tego typu teksty mam mieszane uczucia. Niby dobrze, że nagłaśniają, niby lepszy rydz niż nic, ale zawsze gdzieś pod czaszką szpileczki Wielkiej Idei VIP-Dobroczynności wytrwale wbija Tuwim: "smakowite pić likwory dobrze jest na ludek chory" i tak dalej. :>
Właśnie zauważyłam, ze autorstwo cytowanego przeze mnie utworu przypisuje się też m.in. Leśmianowi oraz Janowi Lemańskiemu. I bądź tu mądra. ;)
OdpowiedzUsuńCześć !
OdpowiedzUsuńPo lekturze recenzji Black Cube autorstwa Sabbath - którą to recenzję uważam za kompletną - byłem pewien, że już nikt nie dorzuci z sensem swoich trzech groszy w kwestii tego pachnidła. A tu proszę, udało się. Niniejszym gratuluję ! Śledzę już Twojego bloga od dłuższego czasu, i z satysfakcją stwierdzam, że w zamieszczanych recenzjach ostatnio pojawia się mniej dygresji, a więcej konkretów. Przynajmniej osiągasz w tej materii niezbędną moim skromnym zdaniem równowagę. Podoba mi się Twój puryzm językowy i - chyba mogę tak powiedzieć - erudycja, ale w niektórych wcześniejszych tekstach trochę drażniło mnie to nagromadzenie wątków pobocznych, rozrośniętych do kilku akapitów ( vide; Ambre Noir - S.S.S. ).
Co się zaś tyczy bohatera recenzji powyższej, to zwróciłaś uwagę na istotną rzecz, tę mianowicie, że jest to pachnidło nieprawdopodobnie złożone i wyrafinowane, a jednocześnie w żaden sposób nie epatujące krzykliwie swoją maestrią. To piękna cecha, swoisty atut Black Cube. Mi osobiście nie przeszkadza fakt owej aury ekskluzywności, jaka spowija markę Molvizar, bo kompozycyjnie są to prawie bez wyjątku zapachy naprawdę wysokich lotów. Czarny Sześcian to zdecydowanie opus magnum Ramona Bejara, i uważam, że flakon oraz etui,idealnie korespondują z zawartością. Innymi słowy nie dostrzegam w nich przerostu formy nad treścią. Oglądałem w realu, i muszę stwierdzić, że jest to wysmakowane. Można się natomiast boczyć na cenę ( 1200 zł/50 ml ), bo jest to jednak przesada, a także strzał w stopę, bo zamożnym snobom Black Cube może wydać się mimo wszystko jednak trochę za dziwny, a pasjonatów po prostu nie stać będzie na taki wydatek ( analogiczna sytuacja jest z M - Puredistance ). Nie lekceważyłbym także Clive Christian, bo ta marka ma w swojej ofercie kilka naprawdę znakomitych pachnideł, z ubiegłorocznym C for Man na czele. Radzę przetestować, bo rzeczony C for Man to w mojej opinii, prawdziwa perełka.
Tymczasem życzę powodzenia i serdecznie pozdrawiam -
Cookie
Wiedźmo, Twoje uczucia dla Bondów podzielam z zupełności. Przeznaczanie na cele dobroczynne dwóch dolarów od flakonu kosztującego grubo powyżej stu zakrawa na kpinę i chwyt marketingowy tani, nie tylko w przenośni.
OdpowiedzUsuńCookie ja nie twierdzę, że Black Cube to marne pachnidło, nie uważam, że Christian czy Bond No.9 wypuszczają na rynek same gnioty, w których nie ma nic wybitnego poza ceną.
Po prostu drażnią mnie te marki i nie popieram ich strategii marketingowych. Nie będę zatem zabiegała o poznanie ich produktów- z tym mniejszym żalem, że perfum jest tak wiele, że nie jestem w stanie poznać nawet tych tylko, które bym chciała.
Cookie - witaj. Łał, nie spodziewałam się takiej opinii, poważnie. Czuję się wyróżniona; Twoje słowa łechcą moją próżność. ;) Nie wiem, czy na nie zasługuję. Nawet krytyka, za którą dziękuję. Konstruktywną aż miło przeczytać. :)
OdpowiedzUsuńSkłamałabym twierdząc, że nie zauważyłam większej ilości konkretów w swojej pisaninie; jednak obawiam się, że muszę Cię zasmucić. ;) Nie jestem pewna, czy "winą" za większą merytoryczność nie należałoby obarczyć zmęczenia materiału, które ostatnio odczuwam. :) Mimo to postaram się wziąć Twoje słowa pod uwagę (zdaję sobie sprawę, że gadulstwo czasem zapędza mnie do dygresji w dygresji). Lecz nie daję głowy, czy - jeżeli jakiś zapach przemówi do mnie szczególnie mocno - nie popuszczę cugli grafomaństwu. :)
Bo w szerokich nawiązaniach chodziło mi o pokazanie, że perfumiarswto i perfumowa mania mogą (a nawet muszą) zazębiać się z innymi dziedzinami sztuki, że po prostu są sposobem na uczestnictwo w kulturze równie dobrym, co każdy inny. To w ramach tłumaczenia się. ;)
Co do Black Cube.. prawda, że stworzenie nak nieinwazyjnego zapachu z tradycyjnie mocnych komponentów to sztuka nie lada? Ryba nie wie, co traci. ;) Ale uszanujmy jej postanowienie.
Zresztą niedawno pewien Czytelnik (pozdrawiam!) zwrócił się do mnie z prośbą o poradę w wyborze perfum. I, jak potem stwierdził, spośród wielu propozycji zdecydował się na zakup m.in. najpierw próbki, potem flakonu właśnie Black Cube. Chociaż ponoć perfum tego typu wcale nie potrzebował. Lecz co z tego, skoro kompozycja go urzekła?
Więc nie do końca zgodzę się z tym, że osoby, które bez wielkiej starty dla domowego budżetu mogą "zapomnieć się" przy okazji BC, nie będą w stanie docenić jego piękna. Nigdy nic nie wiadomo. :)
Dzięki Ci za sugestię Christiana, przy najbliższej okazji nie omieszkam sprawdzić. Ponoć męski X też jest wart uwagi?
Rybko - prawda? Śmieszne oraz straszne jest nie to, że przekazują forsę ale właśnie fakt, iż ktoś uważa że można zbić na tym kapitał. I zbija. :/ Pseudo-dobroczynność.
OdpowiedzUsuńNo i zgodzę się też z Twoim ostatnim zdaniem: perfum na świecie było, jest i będzie tyle, że swoboda wyboru pozwala nam swobodnie eliminować marki, których nie cenimy. Choćby tworzyły istne cuda w płynie. W moim przypadku jest to np. Le Labo; zatem nie mam zamiaru Ciebie krytykować. ;)
Wiedźmo, a dlaczego Le Labo Cię odpycha? (Jeślim nazbyt wścibska, to nie odpowiadaj). Oraz: czy ichnia paczula naprawdę Ci nie leży?
OdpowiedzUsuńNie odczułam Twojego pytania jako wścibstwa. Więc spieszę, by na nie odpowiedzieć. :)
OdpowiedzUsuńNo cóż. W dużej mierze dzięki człowiekowi, którego opinii nie cenię [żeby zachować typową dla mnie niekonsekwencję ;) ] - Luce Turinowi.
Skoro "pisanie o perfumach jest jak tańczenie o architekturze", to ja rozsławiać ich dzieł nie pragnę.
Rozumiem, dlaczego artyści uznanych nurtów od wieków psioczą na krytyków. Lecz zdążyli się już przyzwyczaić, że od oceniania swoich dzieł nie uciekną. Więc twórcy Le Labo mogliby chyba przestać boczyć się na rzeczywistość oraz ludzką mentalność, prawda?
I nawet nie chodzi o to, że Turin mścił się na ich marce, gdyż odmówiono mu darmowych próbek (czy flakonów) do testów. Tego firmie nie miałabym za złe, jak wielu innym [choćby dlatego, że zdecydowaną większość swoich próbek opłacam z własnego portfela]. Wkurza mnie, że Le Labo do swojej decyzji dorobiło tanią ideologię. Naprawdę: tanią.
Ich Patchouli nie znam (chyba). Poznałam za to Oud i Bergamote i jeszcze ze dwa cosie; zdanie mam dobre. Opisałam nawet Oud, gdyż próbkę podesłała mi Pola i czułam, że fajnie byłoby tak postąpić. :)
Dziękuję - moja ciekawość została całkowicie zaspokojona ;)
OdpowiedzUsuńAleż nie ma za co.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to ja powinnam dziękować. :*