sobota, 2 czerwca 2012

Recenzja nie-dietetyczna :)


Kiedy tylko w myślach zagości wyraz 'pralinka', nasz mózg zazwyczaj odtwarza wspomnienie małej czekoladowej bryły wypełnionej słodkim, pomadkowym nadzieniem. Tymczasem 'pralinka' a właściwie 'pralina' skojarzenia budzić powinna przede wszystkim z orzechami, z potłuczonym krokantem ze śmietanki, cukru oraz dowolnego gatunku orzechów. Drobnym albo i nie; pralina może wyglądać zarówno TAK, jak i TAK.

Z takiego punktu widzenia nie powinny dziwić nas wizje Pierre'a Guillaume, który zapach Praliné de Santal, oprócz oczywistego sandałowca, osnuł na bazie orzechów. I to orzechów dosłownych, pylistych; nieco zatykających startą niemal na proszek mieszaniną akordów słodkich, drzewnych oraz właśnie orzechowych. Mocną niczym krokant, pozostawiony na świeżym powietrzu i porwany przez wiatr.
Lecz najważniejsze są: słodycz waniliowo-tonkowa, lekka i ciemna, zmącona sandałowcem lekkim i śmietankowym, który dopiero z czasem upodobni się do olfaktorycznych wersji drewna ciemnego, ostrego i nieco oleistego (jak w Santal de Mysore czy Santal Blush) oraz orzechy. całe mnóstwo orzechów. Wielu gatunków - od laskowych, przez migdały po pistacje. Lecz najważniejszy w moim krokantowym skojarzeniu wydaje się fakt, iż w Praliné de Santal brak jakichkolwiek akcentów czekoladowo-kakaowych.


Cała słodka, zatykająca pylistość pochodzi od drobno startego krokantu. Z którego wynika wszystko: i woń prażonych orzechów z otwarcia, i cukier pomieszany z maślano-śmietankowa masą, i apetyczna, drzewna krągłość finału.
A że wspomnianych orzechów mamy w Pralinie Sandałowej prawdziwą mnogość, to i zaskakujące wariacje na tematy mroku oraz ciekawego, ledwie zasugerowanego metalicznego chłodu nie powinny dziwić.Może zresztą za nie akurat odpowiada słodki, acz dziwnie spokorniały heliotrop? Pachnie mi toto podobnie. :) Lub odrobina ciepłego, nieco postrzępionego i półprzejrzystego kaszmeranu? Co właściwie sprawia, ze w miarę upływu czasu kompozycja zmienia się w osłodzone i "doorzechowione" Jeux de Peau Lutensa?

Bez cienia wątpliwości wiem jedną rzecz: Praliné de Santal trudno jest rozebrać na czynniki pierwsze. Wiem tylko, że moc ma nieprzeciętną a strukturę masywną, jednorodną, raczej sferyczną niż piramidową. Ułożoną wokół słodkich orzechów. Albo karmelowego popcornu. ;) No właśnie... Już wiem, w co przyoblec się na okoliczność jutrzejszego seansu Królewny Śnieżki i łowcy. ;) Do słodko-mrocznej bajki-niebajki Pralina winna pasować jak ulał.

Taka mała, jak mawiają Anglosasi, guilty pleasure. :)
Czegóż chcieć więcej?

Rok produkcji i nos: 2011, Pierre Guillaume

Przeznaczenie: zapach typu uniseks (słodycz nie powinna przytłoczyć nawet "męskich mężczyzn" ;) ), o dość dużej mocy rażenia i takim sillage. Świetny na okazje pozmroczne zaś za dnia - raczej w sytuacjach nieformalnych. Lecz, jak zwykle, wszystko zależy od Waszych perfumowych preferencji oraz wyczucia chwili.

Trwałość: w granicach czternastu lub piętnastu godzin

Grupa olfaktoryczna: gourmand-drzewna

Skład:

orzech laskowy, drewno cedrowe, drewno sandałowe, heliotrop, kaszmeran
___
Dziś noszę Norne od Slumberhouse.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.followmefoodie.com/2010/06/malaysia-the-pavilion-mall/
2. http://www.canalvie.com/cuisine/recette/2926/croquant-aux-amandes-et-a-la-cannelle/

9 komentarzy:

  1. Twoja recenzja brzmi o niebo lepiej niż opisywane perfumy na mojej skórze.
    Z Praliné de Santal wiązałam duże nadzieje od dawna bowiem szukam zapachu orzechów, naturalistycznej woni dopiero co rozłupanego orzeka włoskiego, takiego nie do końca dojrzałego, z którego słodkawego, kremowo-mlecznego wnętrza można łatwo zedrzeć brązową skórkę.
    Wiesz co co chodzi?
    Praliné de Santal zaś to ulep, ciężki, toporny, powodujący hipreglikemię i mdłości w ciągu dwóch minut od aplikacji. Wyłazi z niego na mnie jakaś tłustość, która rozmywa kontury zapachu i dodaje ciężaru masywności, zakleja usta i nos ciągnącym się orzechowym karmelem.
    Gdybym nie znała zapachu jednak po przeczytaniu recenzji wylądowałby jak nic na liście tych, które poznać chcę i muszę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyłączam się do Trzech Ryb.Zapach rozłupanego świeżego orzecha włoskiego jest wprost nieziemski
    Zapachu nie znam lecz wszelkie słodkości nie pominę.Prędzej czy póżniej tak będzie i z tym zapachem:)
    Wiedzmo bardzo proszę o nie umieszczanie więcej takich zdjęć
    Już drugi dzień za mną chodzą:D
    Pozdrawiam
    Łakomczuch:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam podobne odczucia, jak Trzy Ryby. Uwielbiam orzechy. Wszelkie! Praline de Santal to tłusta gula karmelu, którą ani chybi, udusiłabym się przy pierwszej próbie globalnego noszenia.
    Ale ja pisałam już, że mam niską odporność na killery. Chyba, że killują kadzidłem albo agarem. A karmelu w perfumach nie znoszę. I w ogóle mi ostatnio ze słodyczą nie po drodze. Nawet Un Bois Vanille posłałam w świat... Obym nie żałowała kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
  4. I znowu się obśliniłam...

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja nie cierpię zapachu orzecha włoskiego tak jak większości słodyczy z orzechami więc pewnie i zapach nie bardzo by mi podszedł

    OdpowiedzUsuń
  6. Trzy Ryby - nie, szukanie świeżo rozłupanego orzecha w Praliné de Santal stanowczo mija się z celem. ;) Którego zapach, tak na marginesie, jest mi obojętny.
    Pralina jest dokładnie taka, jaką opisałaś; a raczej stać się może przy większym użyciu. Tak czy inaczej: mniam! :) Bo ja mam wysoki stopień tolerancji słodkości perfumowych. I stąd taka właśnie opinia.
    No i wprost kocham zapachy, które większość ma za "toporne", którym to określeniem raczę najczęściej wulgarne, delikatniusie świeżaczki (ale bez złośliwości, inaczej nie umiem ich postrzegać).
    Dzięki Ci za miłe słowa; jeżeli kogoś zachęcę do testów, to tylko super. :)

    Jarku - co Wy w tym zapachu widzicie? ;)) Owszem, jest charakterystyczny i przyjemny, ale żeby od razu padać na kolana z zachwytu? Mnie on kojarzy się z dziecięcym "pod-przymusowym" zbieraniem setek orzechów w ogrodzie, więc raczej miłością doń nie pałam. :) I w perfumach nie szukam.
    A do testów mogę Cię tylko zachęcić. Ta słodycz jest naprawdę przyjemna.
    Postaram się wziąć Twoje sugestie pod uwagę (przynajmniej do czasu następnej smakowitej recenzji ;) ).
    Pozdrowienia
    dla łakomczucha!

    OdpowiedzUsuń
  7. Sabbath - orzechy też lubię.. jeść. :)
    A gula karmelu nie potrafi mnie odstraszyć, wprost przeciwnie wręcz. :) Choć pamiętam o Twoim ograniczonym zaufaniu wobec podobnych klimatów w perfumach. Co do Un Bois Vanille, to wszystko zależy od tego, kiedy ostatnio używałaś. Jeśli nie możesz sobie przypomnieć: przez dłuższy czas nie powinnaś tęsknić (szkoda, że wcześniej nie zrobiłaś sobie jakiej odlewki małej "na wszelki wypadek").
    Killery drzewne i agarowe są równie cudowne. O, tak napiszę.

    Parabelko - hehehe.. ;) Na szczęście podczas poszukiwania ilustracji miałam pod ręką kawałek ciasta daktylowego z polewą ze słonego toffi, bo inaczej nie wiem, co by było. :)

    Polu - jakieś wspomnienia z dzieciństwa przypadkiem? ;)
    Możliwe, że faktycznie Pralinka nie byłaby Twoim ulubionym pachnidłem. Ale przecież na niej świat się nie kończy. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak strułam się kiedyś orzechami włoskimi i do dzisiaj nie bardzo toleruję je :) w małych ilościach i od czasu do czasu ujdzie. Też nie rozpaczam z powodu perfum :) Pralinkę może kiedyś przetestuję dzisiaj za to testowałam Chloe eau Intense i czuję się bardzo zachęcona do nabycia choćby małej ilości.

    OdpowiedzUsuń
  9. Czyli i w tym względzie mamy coś wspólnego. Z tum, że smak orzechów nawet lubię; ale rozumiem. Na tej zasadzie przez lata nie byłam w stanie tknąć słodkiego wina długa i smutna historia pokątnego dziecięcego alkoholizmu ;)) ].
    Faktycznie, Intense to zapach wart uwagi; jak i pierwowzór zresztą, tylko bardziej. ;) To co, jakieś zakupki wspólne? :>

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )