czwartek, 16 stycznia 2014

Pogoda na miłość? Czy chaos?

"Dobry wieczór, państwu! Nazywam się Leokadia Opadnięta i zapraszam na prognozę pogody.
Jutrzejszy dzień nie przyniesie nam większych zmian. Postępujący front atmosferyczny sprowadzi - jak zawsze - zachmurzenie duże oraz bardzo duże a także znaczący spadek ciśnienia, nawet do 92 244 hPa. Także temperatury nie będą nas rozpieszczać, ponieważ możemy spodziewać się zaledwie 440°C. Za to w powietrzu utrzyma się zwyczajowe, dziewięćdziesięcioośmioprocentowe stężenie dwutlenku węgla, tworzące przyjemny, gęsty smog.
Pod wieczór możemy spodziewać się intensywnych opadów skroplonego siarczku ołowiu co oznacza, że potoki lawowe będą bardziej niebezpiecznie, niż zazwyczaj. Również silne burze, do których zdążyliśmy się już niestety przyzwyczaić, utrzymają się przez całą dobę. Na wszelki wypadek przypominam, aby przy wychodzeniu z domu nie zaprzątali sobie Państwo głowy szukaniem parasola: on i tak po kilku sekundach spali się i stopi, co przecież oznacza kolejny niepotrzebny wydatek. Hahahaha!
Korzystając z okazji pragnę złożyć Państwu życzenia miłego wieczoru, szczęśliwych świąt, smacznego jajka, pięknych prezentów pod choinką, pomyślności w Nowym Roku, wesołego Halloween oraz udanych wakacji. Dobranoc!"

Witajcie na Wenus, planecie, na której dzień trwa dłużej niż rok, jest goręcej niż na położonym bliżej Słońca Merkurym ale nieba i tak nigdy nie widać, ponieważ zasnuwają je gęste chmury z dwutlenku węgla oraz kwasu siarkowego. Woda? Była... kiedyś. Podobno. :] Przywiodłam Was na planetę będącą żywym dowodem na to, do czego może doprowadzić permanentny efekt cieplarniany [Wenusjanie sprzed milionów lat też pewnie w niego nie wierzyli. :P ]. W miejsce, które z całą pewnością nie powinno budzić najmniejszych skojarzeń ze starożytną boginią miłości (chyba więcej z chaosem wojny). ;)
Przynajmniej dopóki moja głowa nie zestawi go z dwoma "mrocznymi" pachnidłami marki Nu_be, Sulphur oraz Mercury. Z Siarką oraz Rtęcią.


Od razu tłumaczę się ze skojarzenia: to wszystko wina Węgla tej samej marki! ;) Gdyby swego czasu nie przywiódł mi kiedyś na myśl zestawień z dalekimi planetami, dziś nie musiałabym szukać astronomicznych nawiązań bliżej Ziemi. :D Na domiar złego sam producent nie ułatwił zadania, każąc doszukiwać się w Siarce diabolicznych nawiązań. Chciał, to ma! ;>

Dla mnie oba te pachnidła wcale nie są nieprzyjemne. Nie czuję też w nich specjalnie dużego mroku - ale to już chyba tradycyjne da mojego postrzegania wszelkich zapachów określanych jako "okrutne", "diaboliczne" czy jakiekolwiek inne w tym stylu.
Na przykład [80Hg] Mercury, gdzie na początek mamy sympatyczną, nieco gryzącą świeżość cytrusów pozbawionych słodycz za to troszeczkę uwodnionych oraz ożywionych rabarbarowym kwasem, z zimno-ziemistym fiołkiem oraz subtelnie zarysowaną subtelną ramą w tle. Co żywo przypomina mi bardzo, bardzo dobre nowoczesne męskie perfumy na dzień.  Ciekawie jest także i później, kiedy świeżość z konieczności zanika, powoli zastępowana przez cieplejsze nuty drzewne omotane gęsto wokół fiołka wraz z najbardziej żywymi, jednoznacznie organicznymi elementami mieszaniny: zasychającym już rabarbarem a także ziołowo-różanym, czerwonym mięśniem (lub raczej kręgosłupem), na którym wydaje trzymać cała kompozycja, który ją spaja. Bo później to już "tylko" łagodny, dosyć jasny, metaliczny paczulowo-drzewny pył. Przyjazny pomimo [dla mnie: dzięki ;) ] ciemnym, tłustym smugom powstałym dzięki balsamowi tolutańskiemu, nadającemu całości nieco dymnej, wibrującej goryczy. A może to fiołek do spółki z cedrem...? Trudno ocenić. W każdym razie całość prezentuje się bardzo korzystnie, choć zachwytów we mnie nie budzi. Jednak cóż w tym dziwnego? Nie jestem mężczyzną. :)


Kiedy zaś przychodzi mi opisać [16S] Sulphur, ów domniemany diabelski pomiot, nie potrafię już wstrzymywać pomruków zachwytu. ;) Uch, jakie to piękne perfumy! Jak złożone i przemyślane! A jakie podstępnie cielesne! ;) Jak pięknie, jak sprytnie, wyprowadzają najbardziej kontrowersyjny akord na sam początek, szare i suche kastoreum doprawiając ostro-cielesnym kostowcem [znacie go np. z Opus VII marki Amouage] a jednocześnie otaczając aromatycznym ziołami oraz lekko chininowym akcentem cytrusów. Stawiając odbiorcę przed dylematem: bierzesz czy nie? Piszesz się na zgrzytający dualizm czy wolisz wrócić do domu, do ciepłych kapci, do La Nuit de l'Homme, Miss Dior Chérie oraz - nudy? To jak będzie? :>

Tych, którzy zdecydują się zaryzykować, rychło czeka niespodzianka. :) Akordy ludzkiego potu dosyć szybko znikają, na placu boju pozostawiając żywe, nasycone bardzo niedosłowną słodyczą żywice. Wyczuwam tu mirrę-wiercipiętkę, zielone i suche galbanum, odrobinę tłustego elemi, sympatyczny opoponaks oraz całkiem sporo grudek olibanum, które jednak ie zostanie spalone (co najwyżej lekko nadtopione); do tego drzewa, wśród których prym wiodą ciemny i słodki, lekko oleisty gwajak oraz sandałowiec w stylu indyjskim (jak Tam Dao lub Santal de Mysore) a także odrobina hebanu lub może dębiny? No i cynamon, piekący i rudy ale niespecjalnie skłonny do przejmowania kontroli nad mieszanką; w każdym razie na pewno nie jest jedyną przyprawą w składzie. Towarzyszy mu jeszcze gałka muszkatołowa, w miarę upływu czasu coraz chętniej wspierająca się na mchu dębowym wysuszającym całość jeszcze silniej, nadającym żywiczno-drzewnej grze umami z ciemną słodyczą całkiem nowego znaczenia. Albo raczej: ujmującym masy, osadzającym w szerszej przestrzeni, pozwalającym Sulphur rozciągnąć się na całą dostępną szerokość. [W tym stadium zresztą zauważam znaczne podobieństwo omawianej wody do Black od Comme des Garçons]. Pozwalającym umrzeć w świetle reflektorów zupełnie, jakby perfumy odgrywały przed naszymi oczyma (nosami?) wielką scenę swojego życia. Z żarem oczywistym dla każdego i każdej z nas.
Dosyć to patetyczne ale moim zdaniem pasujące do zachwycającej złożonością Siarki, do jej siły i klasy, zdolności rozgrzewających tak dalekich od dosadności arabskich pachnideł [znanych ze zdolności podnoszenia temperatury odczuwalnej ;) ], jak to tylko możliwe. Sami widzicie, że trudno mi pisać o tym pachnidle z zachowaniem chłodnego umysłu. :) Ono mnie angażuje, wciąga, kusi i mami. A ja mu na to pozwalam. ;)

Ech, nie było tak źle, jak się obawiałam. :) Mimo wszystko nie potrafię pozbyć się wrażenie, że gdybym była wypoczęta oraz pełna energii, obydwa zapachy opisałabym o wiele lepiej; celniej, na pewno też barwniej. No ale skoro próbki mają jutro wyfrunąć z mojego domu, nie mogłam dłużej zwlekać z opisaniem ich zawartości. ;)
Jednak nie narzekam. Jak mogłabym, udając się do snu w oparach, ekhem, Siarki? ;)


Mercury

Rok produkcji i nos: 2013, Antoine Lie

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, choć w mojej opinii bliżej mu do klasycznego męskiego "casualowca". Charakteryzuje się dosyć wyraźną projekcją, chociaż nigdy nie zostawia za sobą spektakularnego śladu a w końcowych fazach w ogóle opada łagodnie na skórę.
Dobry na wszystkie okazje.

Trwałość: około siedmiu-ośmiu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna (i chyba też świeża)

Skład:

aldehydy, mandarynka, cytryna, czarna porzeczka, geranium, rabarbar, fiołek, drewno sandałowe, drewno cedrowe, balsam tolutański, paczuli


Sulphur

Rok produkcji i nos: 2013, Antoine Lie

Przeznaczenie: zapach typu uniseks, doskonale wypośrodkowany. Żywy i zauważalny bez większego problemu, jednak przy tym znający umiar, efektowny oraz nieco ekscentryczny. O sillage początkowo sporym, z czasem redukującym się do przyległej acz gęstej, emanującej żarem aury.
Pasuje do dosłownie każdej okazji; przynajmniej w moim mniemaniu. :)

Trwałość: w porywach do dziesięciu godzin

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (no i drzewna, oczywiście)

Skład:

arcydzięgiel, rozmaryn, kostowiec, kastoreum, opoponaks, cynamon, mech dębowy, drewno gwajakowe, drewno cedrowe
___
Dziś nosiłam Patchouli marki Planter's.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.wunderground.com/blog/Weather456/archive.html?year=2009&month=07
2. http://asimplelifeofanordinarylondoner.blogspot.com/2011/09/night-opera.html

5 komentarzy:

  1. Sulphur odpada. Jak sobie wyobrażę jego zapach, to nic dobrego z tego nie wynika. Jedyny składnik, który mógłby do mnie przemówić ludzkim głosem jest mech dębowy. Jednak w towarzystwie kastoreum i arcydzięgla gubi pewnie swoją słodkość i staje się im podobny. Idę dla polepszenia humoru spsikać się Miss Dior ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No na pewno za wiele słodyczy tam nie ma. :) Prawie na pewno S. nie przypadłby Ci do gustu. Mówi się trudno, w końcu nikt nie jest doskonały. ;P

      Usuń
  2. Jedno i drugie brzmi bardzo interesująco - skład w sam raz dla mnie (szczególnie aldehydy). lubię nowoczesną świeżość. Nie mogę doczekać się testów!

    OdpowiedzUsuń
  3. przyłączam się do zachwytów nad Sulphur.Kompozycja absolutnie
    genialna.Jedna z lepszych jeśli nie najlepsza z portfolio utalentowanego Lie.
    Gratuluje swietnego bloga jak i dobrego gustu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )