wtorek, 14 stycznia 2014

Względna wartość piękna

Zapach to dziwna sprawa: nawet jedna i ta sama rzecz, wąchana przez dwie osoby, może pachnieć im zupełnie inaczej; środowisko, skojarzenia, pamięć czy sugestie również potrafią zmienić naszą percepcję danej woni nawet o sto osiemdziesiąt stopni. Perfumy są tu przykładem ostatecznym, te stricte orientalne chyba w szczególności. ;)


Ostatecznie to w nich najczęściej nasze nosy się gubią i wyczuwają mnóstwo nut niewymienianych w spisach, za to ignorują część deklarowanych. Powiecie pewnie, że listy nut kłamią, ponieważ żaden producent nie pozwoliłby sobie na ujawnienie całego składu czy też z racji ogromnej umowności w epoce coraz ciekawszych syntetycznych składników albo wręcz, że spisy z takiej na przykład Fragrantiki w ogóle mają się nijak do tych deklarowanych przez producenta, lecz są w jakiejś części widzimisię redaktorów portalu. Owszem, wszystkie stwierdzenia są prawdziwe ale moim zdaniem niczego nie wyjaśniają. Bo skoro na przykład w opinii użytkowników pachnidło X kryje w sobie ambrę, o której milczy producent, to naprawdę znaczy, że jej tam nie ma? Jej albo kilku(nastu) innych komponentów, jakie zazwyczaj składają się na współczesny akord ambrowy? Lub odwrotnie: kiedy w opisie producent deklaruje ananasa ale nasze nosy nijak nie potrafią go wychwycić, zamiast niego czując woń benzyny, czy oznacza to naszą kompromitującą pomyłkę [i w ogóle anosmię, bo gdzie egzotyczny owoc a gdzie stacja paliw ;) ]?
Gdzie mają szukać prawdy pasjonaci wiedzący, że według słów Bertranda Duchaufoura "nos nigdy nie kłamie", tzn. jeżeli wyraźnie czujemy dany akord, prawdziwa receptura perfum po prostu musi skrywać jego samego lub kilka jego komponentów, natomiast wedle Luki Turina myli się każdy nos, poza jego własnym? ;] Zbyt wiele sprzecznych danych oraz luk w obecnym stanie ludzkiej wiedzy, by można było odpowiedzieć w sposób choćby zadowalający.

Powyższe rozważania wpadły mi do głowy podczas ostatniego przeglądania notatek z testów Silver oraz Gold arabskiej marki Al Haramain. Czyli kolejnych perfum, w których znajduję brzmienia zupełnie niepodobne do zwyczajowego przebiegu nut deklarowanych w internetowych spisach.


Najdobitniej cecha ta uwidacznia się w Gold, pachnidle złożonym, efektownym, o ciężkiej, tłustej fakturze (nie tylko z powodu bycia olejkiem :) ), które na mnie oprócz drewien, żywic i ciemnych nut skórzanych kryje w sobie także bogaty dodatek szafranu, paliwowej róży oraz... absyntu. :D A także oud, w ilości niewielkiej acz zauważalnej.

Z absyntem sprawa jest ciekawa o tyle, ze najwyraźniej czuję go w otwarciu, jako jedyną w swoim rodzaju mieszankę gorzkich ziół ułożoną na jakiejś gęstej, słodkawej mazi, tyleż niebezpiecznie co fascynująco podszytej orientalizującą spalonką. Otwarcie Gold jest według mnie dziwaczne ale też bez mała wybitne [zresztą... czy to nie na jedno wychodzi? ;) ]. Potem pachnidło oczywiście tężeje, nawet bardzo, jednocześnie nabierając drzewnej, hebanowo-skórzanej głębi przy jednoczesnym silnym przebłysku gęstej, niejadalnej słodyczy; trochę w tym Idole de Lubin, dużo więcej Amouage'owego duetu Interlude, wymieszanego w jedną całość. Niekiedy też uwypukla się akcent gorzkich ziół absyntowych, przenikający przez ciężką [a jednak drugo- albo nawet dalej-planową, jak to w złożonych pachnidłach arabskich bywa] słodycz niczym zielony alkohol przez kostkę cukru.
Jeszcze później zjawia się dużo, dużo ciepłych i miękkich drzew, którym towarzyszy bogaty, zmysłowy akord ambrowy a także ciemny, pikantny szafran i wspomniana róża o paliwowych konotacjach. Kiedy zaś pojawia się oud - jakkolwiek podrzędny wobec drzew, w tym hebanu i sandałowca, szafranu, skóry, róży oraz ambry - nie potrafię opędzić się od skojarzeń z Black Saffron od Byredo. Z czasem poszczególne nuty zlewają się w całość: wielowymiarową, ciepłą i gęstą, orientalną aurę z wyraźnym kontrapunktem w postaci suchego i ciemnego piżma. Więcej niespodzianek Gold już nie ma, za to wybrzmiewa jeszcze przez długie godziny.


O ile Gold to kolejna niezbyt dosadna choć i tak wyrazista perfumeryjna emanacja stereotypowej Arabii, Silver okazuje się dziełem silniej osadzonym w świecie zachodnim. Silniej nie znaczy jednak całkowicie. :) Stąd wybór takiej a nie innej ilustracji: Matt Smith jako [w przytoczonym wcieleniu: nie-do-końca- ] Doktor wydaje się dobrze pasować do europeizującego, flirtującego z nowoczesnym pojęciem elegancji, ducha omawianych perfum.
Jest w nich bowiem coś nierzeczywistego, cokolwiek szalonego chociaż jednocześnie eleganckiego, szczególnie w pierwszej fazie. A że pojawia się także wyraźne nawiązanie do słodyczy charakterystycznej paczulowej oranżadki, to już wizja kosmity lubującego się w słodkościach i klasycznych strojach wykończonych muszką nie powinna budzić żadnych zastrzeżeń. :D Szczególnie, że pochodzenie Silver w jakiś sposób przywodzi na myśl także Doktorowy fez - a i ciążące nad ogółem kompozycji, ledwie zasugerowane, piętno również kazało mi pomyśleć o tej właśnie postaci, w tym konkretnym wcieleniu.
Do rzeczy jednak.

Otwarcie Silver jest miękkie i zaskakująco przestrzenne, z wiodącymi akordami lekko wodnych kwiatów oraz słodkiego musu wieloowocowego, w tle wspartych jednak wonią cytrusów tudzież kilkoma nutkami nowoczesnych paprociowców (coś drzewno-przyprawowo-paczulowo-irysowego), wszelako niezbyt głośnymi; przynajmniej w pierwszych sekundach. :) Chwilę później znika gdzieś beztroska lekkość kwiatów oraz owoców, zastąpiona przez coraz wyraźniejsze połączenie nut drzewnych, słodkiego paczuli, lawendy oraz zredukowanych do minimum przypraw. Tu pojawia się żywe nawiązanie do Black XS Paco Rabanne, La Nuit de l'Homme od YSL, Rochas ManAllure pour Homme od Chanel czy wielu innych wód; esencja nowocześnie rozumianej męskiej elegancji, zbudowana jednak na klasycznych podstawach. Widać ją szczególnie u progu bazy, kiedy oranżadka znacznie cichnie, ustępując pola gęstej i jasnej, pyłkowej wanilii. Ta pozwala przenikać się nutom drzewnym wraz z ostatnimi oddechami mieszanki lawendowo-paczulowo-korzennej i pozornie wydaje się, że oto dotarliśmy do kresu olfaktorycznej wędrówki, kiedy Silver nieoczekiwanie przecina głęboka, poszarpana rysa goryczy, jednocześnie gorącej oraz suchej. To gałka muszkatołowa w otoczeniu żywic i drzew dający złudzenie agaru, być może także piżma.
Na pewno było to nieoczekiwane? A może dusząca gorycz pojawiła się już wcześniej, tylko ja nie umiałam jej dostrzec pod gęstymi splotami wanilii ze słodkim nowoczesnym paprociowcem? Może narastała powoli choć systematycznie aż osiągnęła punkt krytyczny, by następnie - implodować matową czernią? Po raz kolejny przekonuję się, jak bardzo odczuwanie zapachu uzależnione jest od naszych myśli oraz pamięci, jak trafnie potrafi dopasować się do wyobrażeń, jak żywe skojarzenia rodzi.
Bo przecież nie potrafię przestać myśleć o tym mroku, o smutku, któremu chciałoby się zaprzeczyć; jest ze mną aż do samej bazy. Niczym piekąca, gorzka blizna, przecinająca pozornie słodką i lekkostrawną fakturę Silver. Wydawałoby się przecież, że tak dobrze znaną i przerobioną już co najmniej tysiąc razy.

Gold

Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach uniseksualny, gęsty oraz zostawiający z uperfumowaną osobą całkiem spory ślad. :) W skondensowaną, energetyczną aurę zmienia się dopiero u progu bazy i w takim stanie trwa na naszej skórze, i trwa... W związku z tym raczej nie polecałabym Gold do pracy w małym pomieszczeniu z większą ilością osób; szykując się do podróży autem [a nawet do podróży w ogóle] także chyba lepiej o nim zapomnieć. Za to na okazje wieczorowe, klubowe czy karnawałowe będzie jak znalazł. :)

Trwałość: od dwunastu godzin w górę

Grupa olfaktoryczna: drzewno-orientalna

Skład:

Nuta głowy: cytryna, kalamondin, nagietek
Nuta serca: anyż, skóra
Nuta bazy: heban, palisander, paczuli, balsam tolutański, czarne piżmo


Silver

Rok produkcji i nos: nieznane

Przeznaczenie: zapach przez jednych określany jako uniseks, przez drugich jako typowo męski; cóż, choć nosiło mi się go całkiem przyjemnie, to jednak wyjątkowo skłaniałabym się ku drugiej specyfikacji; oczywiście teoretyzując. ;)
Niemal od początku układa się wokół ludzkiej sylwetki w gęstą ale niezbyt silną aurę, z czasem, w miarę osładzania się mieszanka dosłownie przylega do ciała. A przy tym jest cały czas wyraźna, bez trudu zauważalna; choć w dalszej fazie z konieczności dopiero po zbliżeniu nosa do skóry. Wydaje się zatem być bardziej uniwersalną aniżeli Gold. :)

Trwałość: w granicach siedmiu-dziesięciu (może nawet dwunastu) godzin

Grupa olfaktoryczna: drzewno-aromatyczna (oraz waniliowa)

Skład:

Nuta głowy: pomarańcza, mandarynka, różowy pieprz, tymianek, cynamon
Nuta serca: jabłko, kwiat pomarańczy, jaśmin, goździk (kwiat), gałka muszkatołowa, kardamon
Nuta bazy: ambra, piżmo, drewno cedrowe oraz inne nuty drzewne, wanilia
___
Dziś Love is in the Air marki House of Sillage.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://www.picstopin.com/675/dusk-judean-desert-oct-09/
2. http://theberry.com/2010/12/15/holiday-cheer-with-glittery-goodness-9-photos/glitter-fashion-3/
3. http://outcastfromgallifrey.tumblr.com/

4 komentarze:

  1. Kurczę...Sama nie wiem. Oba ciekawe, żaden nie poruszył mnie szczególnie. Z opisu, bo nie znam. Za to zdjęcie do Silver totalnie skupiające uwagę i stymulujące wyobraźnię. Nie mogę się nagapić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie poruszył w zasadzie tylko Gold. Trochę dziwne kiedy popatrzeć, o którym bardziej się rozpisałam. ;) Chociaż czy na tyle, bym zechciała mieć cały... ten pocieszny atomizer? :] Nie sądzę.
      Fotka do Silver rzeczywiście przyciąga wzrok; pomijając srebrne oprzyrządowanie na twarzy jest świetnie skomponowana; choć to tylko fotos z serialu. :)

      Usuń
  2. No więc...względność zapachów, jeśli chodzi o mój nos, widać czasem drastycznie. Jeśli moje odczucia porównać z opisami. Żadnego z wymienionych powyżej nie znam, więc mogę tylko pozazdrościć wrażeń. Bo niezależnie od tego, czy dany zapach mi się podoba, czy nie, jeśli skupia uwagę, jest dobrze.
    Wracając do mojego nosa - zauważyłam, że o ile doskonale wychwytuję ambrę w niszy, o tyle w mainstreamie jestem na nią głucha. Dość powszechnym zabiegiem jest wypuszczanie przez producenta wersji edp bądź intense (zimowa tradycja) - i zazwyczaj od perfum w wersji podstawowej różni się ona deklarowaną domieszką ambry. A to prawie zawsze oznacza, że dla mnie ich intensywność i trwałość, albo może powinnam napisać wyczuwalność, staje się mniejsza, zapach robi się jakby rozmyty, mniej dla mnie definiowalny - tymczasem opisy łudzą (mnie) zapowiedziami ciężkości, esencjonalności, ogona etc. Psikam się i psikam i wydaje mi się, że czuję coraz mniej, tymczasem lżejsza wersja podstawowa siedzi i zmyć się nie chce. stąd wniosek - na ambrę zw mainstreamie jestem głucha (Saab Intense, Miss Dior Le Parfum i zwiewne Le Parfum Lalique, Classis Gaultiera edp...).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Nie zliczę, ile razy uderzyło mnie nawet nie to, jak ludzkie interpretacje danych woni różnią się od siebie - ale że ludzie w ogóle nie są świadomi owej względności. To jest tak powszechne, że aż zaczynam się bać.
      Zgadzam się oczywiście, że najważniejsze, kiedy perfumy skupiają naszą uwagę, czymś fascynują. To, czy nam się podobają, czy chcielibyśmy nosić częściej, czy potrzebujemy flakonu właśnie TEGO zapachu - wszystko to są kwestie podrzędne wobec "ciekawości" pachnidła, jego artystycznej wartości.
      Cóż, nie mam pojęcia, kiedy w perfumach maintreamowych ostatnio zastosowano prawdziwą ambrę lub chociaż coś do niej ledwie podobnego. ;) Może odkąd w niektórych Douglasach można spotkać Ambrę od Bamain - która przecież powalającą popularnością się nie cieszy (chyba żadną popularnością, prawdę mówiąc). Plus to, że chyba rzeczywiście możesz ignorować część syntetycznych ambr. Jednak prawdę mówiąc: z wymienionych przez Ciebie zapachów nie lubię właściwie żadnego - więc może chodzić nie tylko o ambrę lub jej brak. (Ale pewnie właśnie dokonałam skandalicznej nadinterpretacji).

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )