Morenica, Shecharchoret: po polsku znaczyłoby to tyle, co "czarnulka". I tak samo, jak rozumielibyśmy to stwierdzenie na gruncie polskim, chodzi nie tyle o kolor skóry, lecz włosów (także oczu). A dokładnie o młodą kobietę, dziewczynę tak piękną, że kto na nią spojrzy, musi jej zapragnąć; o dziewczynę z ogniem w oczach i skórze, którą palące promienie słońca Południa ze śnieżnobiałej zmieniły w ciemną.
Shecharchoret ma moc poruszania duszy aż do samej głębi, nie trzeba rozumieć słów, aby czuć siłę namiętności, tęsknoty, życia i - smutku, bijącą ze słów utworu. Tradycyjnej pieśni Żydów sefardyjskich, pierwotnie wykonywanej w języku ladino [powyżej zamieściłam hebrajską wersję z jedną zwrotką w języku Żydów hiszpańskich].
Kiedy o niej myślę, przed moimi oczami pojawia się wizja jakiejś egzotycznej piękności, bardzo kobiecej ale i bardzo inteligentnej. Kogoś w typie biblijnej Estery, żydowskiej królowej Persji; osoby, której urok osobisty musiał być równie duży, jak jej talent dyplomatyczny. :) Gdyby uwspółcześnić tę moją wyobrażoną Morenicę bardzo możliwe, że używałaby perfum stworzonych w ramach projektu S4P, Science for Peace. Nie tylko z powodu jego nazwy, która wydaje się być wymarzoną dla zręcznej dyplomatki, ale też brzmienia czterech kompozycji składających się na ową serię: gładkich, kobiecych, najczęściej łagodnych a jednak stanowczych.
Odchodzę trochę od rozpoczynającej wpis pieśni ale cóż, tak właśnie prowadzą mnie perfumy. :)
Aurisse
Pachnidło ma nam przywodzić na myśl bryzę, wiejącą na Riwierze Francuskiej i przynoszącą nieoczekiwaną zmianę pogody. I coś w tym może być, ponieważ po otwarciu lekkiej, przejrzystym oraz delikatnym jak ptasie pióro, po słonecznych cytrusach oraz optymistycznym neroli perfumy nabierają ostrości, lekko się wysuszając. Ujawnia się wyraźny dodatek olejku petigranowego, cytrusy stają się bardziej naturalistyczne, podszyte lekką goryczką: coś mi tu bardzo ale to bardzo pachnie jak liść cytryny, świeżo zerwany z drzewa. :) Dzieje się tak być może dzięki dodatkowi różowego pieprzu oraz ziół, z których najważniejszym wydaje się mięta, wyraźna nawet pomimo utrzymywania jej w ryzach przez inne składniki.
Później jednak cytrusy znikają, zaś na ich miejsce wskakuje jasne, kobiece różane geranium, po raz kolejny zmieniające oblicze Aurisse. To dzięki niemu mieszanka lekko się wysładza i wychładza, nabiera pyłkowej, drzewnej głębi, roztapia w złocistej ambrze oraz pozwala otulić nadtopionymi grudkami aromatycznych żywic, które jednak nigdy nie zmieniając się w kadzidlany dym. Taka ładna, jasna kobieca róża z głębokim, intelektualno-zmysłowym zapleczem; do tego łaskawa, ponieważ pozwala radosnym, nerolowym promieniom na jeszcze jeden, ostatni lot ku słońcu. A przy tym pozostająca blisko skóry a jednak otaczająca ludzką sylwetkę wyraźną aurą. Ot, dyplomacja we flakonie perfum. ;)
Trwałość: około siedmiu godzin
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-świeża (oraz kwiatowa)
Skład:
petit grain, limonka, gorzka pomarańcza, grejpfrut, biała róża, bazylia, zmrożona mięta, geranium, różowy pieprz, biała ambra, drewno cedrowe, kadzidło
Laawan
O ile przypadek omawiany piętro wyżej ofiarował nam nieoczekiwane zwroty akcji, Laawan to już absolutne ciepło, delikatność oraz klasa. Wyczuwam odeń ogromne pokłady życzliwości. Do pewnego stopnia słusznie, skoro perfumy te nazwano na cześć zachodniego wiatru znad Arabii, zwanego "pomocnym", gdyż swoimi podmuchami osusza tamtejsze pszeniczne plony w czasie żniw.
I faktycznie: sporo weń słońca oraz życiodajnej energii, dryfującej od cytrusowo-irysowego pyłku - zbudowanego z charakterystycznej choć subtelnej cyjankowej goryczki wraz ze schnącym na słońcu marsylskim mydłem - żywego dzięki leciutkiej pikanterii pieprzu ku bogactwu woni jaśminu (bynajmniej nie wielkolistnego) oraz słodyczy ylang-ylang. Kwiaty kwitną bujnie, porastając całą powierzchnię uperfumowanej skóry, śpiewając głosem donośnym oraz czystym. Trzeba czasu, aby dołączyły do nich głębokie acz miękkie, dosyć abstrakcyjne drzewne nuty oraz gładki, kuszący złożonością akord ambrowy [oparty o ambroksan lub coś bardzo podobnego]. Gdzieniegdzie wystaje palisander w swym szaromydlanym wcieleniu, które ożywiają niekiedy irysowy pyłek, zachęcając go do podróży po stopniowo zamierających naręczach sensualnego białego kwiecia. Jakby świadome, że kiedy umrą kwiaty - umrze i reszta kompozycji. W rzeczy samej, stopniowe zamieranie ilangowej słodyczy jest też nieuchronnym kresem Laawan, najwyraźniej niezdolnego do samodzielnego życia jako drzewno-mydlano-ambrowa baza.
Trwałość: w granicach pięciu-sześciu godzin spokojnej, wyczuwalnej projekcji
Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-drzewna
Skład:
różowy pieprz, pestki grejpfruta, irys, jaśmin, ylang-ylang, białe drewna, biała ambra, drewno cedrowe, piżmo
Sharky
Ten gagatek natomiast powinien kojarzyć się z południowym lub południowo-wschodnim wiatrem z Maroka, gorącym i suchym, gdyż uparcie nawiewającym wysokie temperatury znad saharyjskiej części kraju. Brzmi to dziwnie - i takim jest, zważywszy na fakt, iż zaczyna się Sharky akcentem optymistycznym, roślinnym ale za to rzeczywiście letnim; do naszych nozdrzy dociera bowiem charakterystyczny zapach figowych liści. Pozbawiony kokosowych akcentów obecnych w owocach, potrafi skusić wyważoną mieszanką roślinnej słodyczy (obietnica smaku fig?) oraz cierpkości soków drzewa, z czasem coraz wyraźniej podkreślanych przez wyzierającą z serca kompozycji nutę bzu. Bez na Saharze? No dobra, niech im będzie. ;) Trzeba kilku ładnych chwil aby soki przestały tryskać, nawadniając całość kompozycji i aby do glosy doszły akordy sucho-drzewne, przynoszące laboratoryjne frakcjonowaną, zieloną ale suchą woń jaśminu. Ta cudownie łączy się z zamierającym już bzem i dzięki temu przedłuża życie akordu figowego, tym razem bliższego woni świeżo rozłupanego pnia owocowego drzewa. W ogóle nut drzewnych jest coraz więcej, zauważam śmietankową gładkość sandałowca, która coraz śmielej nadaje ton całej kompozycji. Ponieważ baza jest już w zasadzie cała o sandałowcu wśród suchego jaśminu, ukrytego tuż za granicą gaju figowego. Układa się na skórze w kilkuwarstwowy, ciepły oraz niespodziewanie jasny światłocień.
Cudowne jest Sharky! :) Żywe i skore do współpracy, ciągnące się za mną krótkim ale zwartym śladem. Niezwykłe oraz abstrakcyjne z punktu widzenia natury. Jednak... czy w perfumiarstwie naprawdę o nią chodzi?
[Ciekawostka: Sharky to nie pierwsza perfumowa interpretacja tego konkretnego wiatru; wcześniej mogliśmy poznać, jak widzą go Serge Lutens i Christopher Sheldrake w swoim pachnidle zatytułowanym Chergui. ;) ]
Trwałość: mniej więcej sześcio- siedmiogodzinna, choć podejrzewam, że latem może wzrosnąć
Grupa olfaktoryczna: drzewno-kwiatowa
Skład:
liście figowe, pąk bzu, czerwona róża, jaśmin, wanilia, piżmo, drewno cedrowe, drewno sandałowe
Skiron
Czyli Skeiron, grecki bóg wiatru północno-zachodniego.
Zatem jesteśmy znów w Europie i możemy wwąchać się w europejską interpretację mieszanki ziół i przypraw. Gdzie gorzka szałwia, piekący cynamon, maślane goździki oraz cyjankowe migdały, tam mój nos czuje wyraźną woń syropu na kaszel, który łykałam jako dziecko [tylko błagam: nie każcie mi przypominać sobie jego nazwy! :) Nigdy nie miałam głowy do nazw leków]. Co raczej trudno uznać za przyjemne skojarzenie. :D Jednak ów ziołowo-korzenno-migdałowy mocarz, ta masywna bryła z opisanych wyżej składników przypomina mi coś jeszcze: Noir Épices od Frédérica Malle'a. I od tego zestawienia trudno mi uciec, zatem nie będę próbować: Skiron to kolejne Noir Épices, tyle że nie aż tak obezwładniające, jak dzieło Michela Roudnitski; gdyż i w nim wyczuwam silny dodatek maślano-gorzkiego anyżu, chociaż tym razem - dzięki mniejszemu stężeniu wonnych substancji - nie mam wątpliwości, że jest to tylko gra eugenolowych przypraw z gorzkimi cytrusami, zielem oraz migdałami.
Więcej różnic ujawnia się później, kiedy pomiędzy nieprzyjemne mi nuty klinem wbija się ciepła drzewna słodycz, czyli cokolwiek oleiste drewno gwajakowe, wspomagane przez kilka grudek mirry, będącej pomysłowym i świetnym łącznikiem między dwiema fazami kompozycji. Wdzięcznej lekkości dodaje pachnidłu sympatyczna, chłodna i urokliwa kwiatowa nuta, dyskretnie zaznaczająca swoją obecność tuż obok gwajakowych drzazg i żywicy. Z czasem jednak mira zmienia się w opoponaks, który ma wiele wspólnego z migdałami, co po raz kolejny podnosi w górę anyżowo-cyjankową chmurę, tym razem wzbogaconą o oleistą słodycz drewna, co razem daje, o rety!, niemal porażające dosłownością złudzenie przeziębionej małej wiedźmy, łykającej obrzydliwy syrop. Nawet palmarosa nie jest w stanie ożywić mieszaniny, nadać jej choć trochę lekkości, pokumać się z jasnymi kwiatami - a słowo honoru, ze próbuje. Nic z tego. To własnie tłusty, zatykający anyżowo-migdałowy syrop zamiera na mojej skórze.
A ja oddycham z ulgą. Bo taka dyplomacja tożsama jest z potajemnym rozstawianiem wojska wzdłuż granicy wrogiego państwa. ;]
Trwałość: około pięciu-sześciu godzin wyraźnej projekcji i kolejne dwie lub trzy stopniowego zanikania
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz drzewna)
Skład:
kwiat (?) migdałowca, chiński cynamon, szałwia, goździki (przyprawa), glicynia japońska, mirra, opoponaks, drewno gwajakowe, palmarosa
Wszystkie pachnidła powstały w roku 2012 jako rasowe uniseksy. Ich twórca pozostaje słodką tajemnicą marki. ;)
___
Dziś noszę opisywane wyżej Aurisse.
Aurisse odrzuciłby mnie zbyt dużą ilością cytrusów; Laawan - irysem, którego nie znoszę, gdy przybiera pudrową osłonę; Skiron to w ogóle nie moja bajka, natomiast Sharky ..nim bym nie pogardziła:) Poza tym cóż za przeurocze flakoniki! Wyglądem przypominają zakopiańskie ćwierkające ptaszki :)
OdpowiedzUsuńJeden zapach z czterech to nie jest zły wynik. :) Flakony rzeczywiście cudne - i faktycznie podobne do tych ludowych gwizdków! :) Nie wpadłam na to.
UsuńUrwałabym takiego ptaszka (przepraszam...) - aż się chce go głaskać. Niestety, mówię serio, a brzmi niepoważnie. Wspaniały kształt.
OdpowiedzUsuńUrywanie ptaszka brzmi cholernie kastracyjnie... ;) Choć głaskanie już niekoniecznie. :P
UsuńNo ale masz rację: warto podejść do sprawy poważniej. Flakon faktycznie przeuroczy.
Trudno o bardziej radykalną kastrację.
UsuńPoza urokiem flakonika - ma kształt mistrzowski. Niekiedy zdarza się, że istnieją takie bryły, które aż chce się wziąć w dłonie i gładzić, głaskać, nie wypuszczać. Np. rowki w dawnym flakonie Rumby Balenciagi - mogłabym godzinami "jeździć " po nich palcami.