poniedziałek, 13 stycznia 2014

Myśleć o niebieskich migdałach

...albo raczej: o niebieskim cedracie, kadzidle oraz sandałowcu. Szczerze mówiąc, nie mam [zielonego? ;) ] pojęcia, dlaczego seria trzech pachnideł marki Comme des Garçons z 2013 roku została ochrzczona przydomkiem "blue". Kiedy już stworzę teorię o jakimś punkcie wspólnym wszystkich wód, nie wytrzymuje ona próby czasu, ponieważ jeden delikwent zawsze musi się wyłamać. :) Tak musiałam zrezygnować między innymi z nawiązań do akordów poniekąd-wodnych, ustawionych wszelako w ciekawym i niebanalnym towarzystwie, z przewijającego się w nutach jałowca albo skojarzeń z błękitnoskórym hinduskim bogiem Kriszną.
Trudno; trzeba zatem przyjąć, iż element wspólny trzech kompozycji jest czysto umowny oraz zależny od kaprysu osób odpowiedzialnych za perfumy Comme des Garçons. ;) Przejdźmy zatem do rzeczy.


Przy samym skraju, w pierwszych sekundach życia na ludzkiej skórze Blue Cedrat to pachnidło prześliczne! ;) Nie wiem, czy na moją opinię ma wpływ przedłużająca się łże-zima, czy też faktyczna uroda dzieła ale nie potrafię przejść spokojnie obok takiej cytryny! Suchej, złocistej, świetlistej oraz chłodnej. Cytryny absolutnej, samego olejku bez grama rozmiękczającej całość wody, kwiatków, słodyczy czy innego ustrojstwa o zapędach cenzorskich. :] Cytryny tak jednoznacznej, że aż dosadnej ale jednocześnie ujmującej prostotą i czystością przekazu. Nie, takiego piękna nie da się zignorować: oto potęga natury w skali mikro, fascynujący szczegół obrazu znaczniej bardziej złożonego, niżbyśmy mogli przypuszczać.
Co zresztą wydaje się potwierdzać ciąg dalszy mieszaniny, kiedy do cytryny dołączają akordy jeszcze bardziej suche i ostre tak bardzo, jak tnąca skórę trawa. Na pewno jest to arcydzięgiel, ten zielony, koprowaty chwast o oleisto-pikantnym, bezkompromisowym zapachu, wspomagany przez świeżo rżnięte, wciąż przesycone sokiem cedrowe dechy a także chemiczną, "laboratoryjną" gorycz, przywodzącą na myśl smak soków trawiennych. [Yyyy.. Dosyć kontrowersyjne skojarzenie, wiem]. Wszystko to wyostrza się na mojej skórze, wspina ku górze niczym wroga otoczeniu, perwersyjnie okrutna kryształowa iglica, istna Szklana Góra: królestwo śmierci, perfekcyjnej w swej bezwzględności. I na nic zdadzą się starania, podejmowane przez jałowcowy nasycony żywicą dymek aby jakoś umilić mi towarzystwo Blue Cedrat, zaś deklarowana w spisach nut róża w ogóle pozostaje niemą. Później nie zmienia się nic poza oczywistością, że perfumy coraz bardziej uspokajają się, systematycznie zmniejszając swój zasięg; może tylko czasem zyskują dziwna nutę maślaną, niebezpiecznie ocierającą się o amoniakową woń zjełczałego tłuszczu. Poza tym jednak - nic, Blue Cedrat pozostaje pachnidłem wyniosłym, z równą wprawą (można nawet rodzajem wirtuozerii) dręczącą zarówno ciało, jak i umysł.
Choć trudno nie docenić perfum, z pewnością nie mogłabym nosić ich na skórze. Ani na niczym innym. ;)


Kit z tym, Kriszna znakomicie pasuje mi do skojarzenia, przynajmniej z jednym z zapachów! ;) Blue Encens, bo o nim mowa, aż się prosi o oprawę ciepłą, jednocześnie spokojna, transcendentną ale i zmysłową w sposób niezbyt nachalny. Od pierwszej chwili, kiedy otacza nas kadzidło lekko słodkie, spokojne ale oczywiste, przyjemnie okolone nutami korzennymi, co w sumie przypomina mi jednocześnie Jaisalmer tej samej marki oraz perfumy od Joe Statkusa. W ogóle trudno mi pisać o Blue Encens bez wysypywania z rękawa wielu skojarzeń. Wszak czyż później, kiedy kadzidło jasne ale gęste, wyraziste chociaż stonowane osiada na skórze i nieco się krystalizuje, stygnąc i uwypuklając tym samym delikatne nutki sandałowca oraz staranie wycyzelowane przyprawy, czy nie przypomina wtedy Sherbet Cinnamon, też od Comme des Garçons? Przy czym nie chodzi o sam zapach obu mieszanek ale raczej o sposób potraktowania komponentów, finezyjnego wycyzelowania nut, odkrycia tego jednego, najdoskonalszego (z perspektywy reszty składników) brzmienia danego elementu.
Identycznie odbieram grę pieprzu oraz zestawionych w jedno eugenolowych korzeni, doskonal wpasowanych w coraz jaśniejsze dymy, nadtopioną żywicę, wypolerowane cząstki szlachetnego drewna [sandałowe, cedrowe, gwajak, kaszmeran.. co to??] a także coraz silniejszą, coraz cieplejszą, coraz bardziej wyraźną ambrę - lub raczej akord ambrowy, co jednak z perspektywy całości Niebieskiego Kadzidła nie ma żadnego znaczenia, ponieważ tutaj ambrowość, podrasowaną drewnem, żywicami oraz przyprawami, pokazano bardzo trafnie. Nie dosłownie, nie siląc się na kopiowanie natury ale udanie, słusznie. Nawet tedy, kiedy mieszanina powoli osuwa się w stronę dosyć przewidywalnej, łagodnie orientalnej słodyczy, cały czas trzyma wysoki poziom i nie pozwala nam zapomnieć, że oto dano nam przez chwilę zajrzeć wgłąb duszy bóstwa kochającego i kochanego w każdy możliwy sposób.
Blue Encens to opowieść spokojna i dyskretna aczkolwiek skłamałabym, pisząc o słabej projekcji perfum. Nie, tutaj liczy się nie tylko moc namacalna, możliwa do samodzielnego zweryfikowania; za mocą stoją równie dobrze ciepło oraz harmonia, nadzieja oraz poznanie. No i smutek, podszyty szczyptą samotności, którą nosi w sercu każdy z nas, która jest zupełnie normalna i niezbędna do naszego rozwoju. To opowieść silnie działająca na zmysły, przynajmniej moje. ;)


Natomiast Blue Santal wydaje się idealnym łącznikiem pomiędzy dwoma pozostałymi pachnidłami z serii, skupiając w sobie niebanalną świeżość oraz ostro-szklisty rys Cedratu ze zmysłowym, korzenno-kadzidlanym ciepłem Encens. Fantastycznie całodzienna, niemęcząca ale fascynująca mieszanka, zwyczajnie zresztą przyjemna. :)
W pierwszych chwilach ożywcza choć nie niespotykana; identycznie odświeżony sandałowiec zdążył już przedstawić choćby duet Lutens&Sheldrake w ichnim Santal Majuscule. Tym razem jednak nie zauważam drzewno oleistej pasty, lecz ewidentny jałowcowo-iglakowy chłodek, szybko zresztą stonowany piekącą pikanterią lekko roztłuczonych w moździerzu ziarenek czarnego pieprzu. Tuz za nimi, dosłownie krok w krok, podąża bohater tytułowy. :) Zrazu jasny, lubujący się w matowych bielach, w miarę upływu czasu, pod wpływem ludzkiego ciepła ogrzewa się i nabiera głębi, zaczyna nabierać ciepła oraz lekko oleistego sznytu, który do tej pory był charakterystyczny dla drewna sandałowego z Mysore. Pojawiają się cudowne, szarobłękitne cienie, miękko tańczące wokół akordów otwarcia i ostatecznie zmieniające je w podległe sobie, nasycone żywiczno-przyprawowym mrokiem drobinki, ożywiające coraz bardziej hedonistyczną mieszankę. W Santal przytulnie mi, jak w długim i ciepłym, ręcznie tkanym kaszmirowym szalu (bo też dokładnie tak perfumy zachowują się w styczności z moją skórą). I chociaż szklista zjawa z Cedratu tej samej marki daje o sobie znać w bazie [skąd się tam przyplątała, cholera jedna??], już nic nie jest w stanie zepsuć nasyconej, łagodnej miękkości drewna, wyciszonej oraz wypełnionej pozytywnymi uczuciami pomimo, że tym razem wyjątkowo ich nośnikiem nie została słoneczna jasność ale ciepła "błękitna godzina" zmroku; pora idealnego bezpieczeństwa ludzi, chwila, w której ślepną demony.


Seria błękitna [czy trojaczki można tak nazywać?] we wszystkich przypadkach okazała się skonstruowana z namysłem, dopracowana w najmniejszych szczegółach, co widzę nawet na przykładzie Cedratu, którego jedyną - i tak przecież skrajnie względną - wadą okazuje się fakt sprzeczności z moim prywatnym gustem, jednak nie jakakolwiek miarodajna słabość. Nie są to dzieła unikatowe, żadne też nie budzi we mnie długotrwałego zachwytu, z Encens włącznie, jednak wszystkie będę wspominać jako ważne dla perfumiarstwa. Choćby dlatego, iż to właśnie w nich (oraz kilka miesięcy starszym Black) marka Comme des Garçons wydaje się powracać do klimatów, dzięki którym lata temu ich perfumy szturmem zdobyły wiele serc, w tym moje.
Witajcie z powrotem!




Wszystkie trzy pachnidła to klasyczne uniseksy, powstałe w roku 2013 i charakteryzujące się maksymalnie sześcio-ośmiogodzinną trwałością jak również aurą początkowo znaczną, z czasem coraz bardziej intymną ale jednocześnie gęstą, by ostatecznie zanikać przez blaknięcie.


Blue Cedrat

Nos: Nathalie Feisthauer

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-drzewna

Skład: 

cytryna, akord chininowy [bingo z tą goryczą! :D ], korzeń arcydzięgla, jagody jałowca, drewno cedrowe, metaliczna róża


Blue Encens

Nos: Evelyne Boulanger

Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-przyprawowa (oraz drzewna)

Skład:

mrożone przyprawy (a mianowicie: kardamon, cynamon, czarny pieprz), bylica, kadzidło oraz cudo o nazwie "mineralna krystaliczna ambra"


Blue Santal

Nos: Antoine Maisondieu

Grupa olfaktoryczna: drzewno-przyprawowa

Skład:

sosna śródziemnomorska, "niebieski pieprz", jagody jałowca, australijski sandałowiec

___
Na razie nie pachnę niczym poza kroplą Encens, jednak za chwilę wskoczę w coś mocniejszego. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Obraz francuskiej malarki nazwiskiem Annick Beaurain, noszący tytuł Niebieska cytryna a zaczerpnięty z internetowej strony artystki.
2. Sekretne spotkanie Radhy i Kryszny to reprodukcja indyjskiej miniatury nieznanego niestety autorstwa, podebrana STĄD.
3. Seria Sandałowcowa to część cyklu tapet marki GardenHouse, stworzonej przez parę amerykańskich dizajnerów, Cheryl Maeder-Antonio oraz Gary'ego Antonio i również pochodzi z portalu twórców.

2 komentarze:

  1. Na szczęście moje skojarzenia z TYM niebieskim, na opakowaniach owej serii, nie kojarzy mi się ani z wodą, ani z powietrzem, tylko z czymś przestrzennym, spokojnym, skłaniającym do medytacji.
    Powiem szczerze, że kiedy usłyszałam, że powstała seria Blue, nie mogłam się doczekać konfrontacji na żywo i cichaczem, zacierając dłonie z uciechy, odkładałam pieniądze na zakup.
    Ale...nie doszło do niego. Przegadanie, brak wyrazistości - to niestety były moje wrażenia. co prawda nie wykluczam, że teraz, po paru miesiącach, nie spojrzę innym okiem - szczególnie na Blue Escens, ale i tak bardziej kusi mnie Black CdG - któremu też zarzucałam wtórność i marudziłam...dopóki mój szanowny mąż nie wrzucił go na siebie, a ja z pozycji spacerowej obok przeszłam na tył, żeby chwytać ogon - co, mam nadzieję, jest zrozumiałe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Medytacja - to może być "to", najwłaściwsze skojarzenie. Bo przecież niebieski to kolor medytacji, modlitwy i w ogóle rozwoju duchowego; chyba właśnie rozbiłaś bank. :)
      Mnie też ciekawiły pachnidła z tej serii, chociaż od rozczarowania jestem daleka - jak widać na załączonym obrazku. :) Mogłabym co najwyżej, do pewnego stopnia, zgodzić się z zarzutem braku wyrazistości; choć dla mnie to zaleta. Są to pachnidła spokojne, nie tańczą , nie śpiewają ani nie żonglują, bo nie muszą. Kadzidło pachnie kadzidłem a Sandałowiec sandałowcem; nawet Cedrat pasuje do tego schematu. Przegadania nie zauważam ni w ząb. Co do Black.. był owszem, podążaniem po dawno wytyczonej ścieżce ale mnie ucieszył właśnie z tego powodu - zawszeć to lepsze niż obrany niedawno przez markę kierunek do serc i portfeli nastolatków (metrykalnych oraz intelektualnych :> ). I może warto zaopatrzyć się we flakon Black? ;) Albo lepiej: po co udawać? Prościej od razu obradować nim Małżonka! :D

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )