A wszystkie łączy spokojna, nostalgiczna zaduma nad tym, cośmy sami utracili, rozgrywająca się w okolicznościach łagodnego, dobrze oswojonego Orientu.
Niezbyt oryginalnego choć na pewno pięknego; kruchego jak rozpamiętywanie wyznań poczynionych przez starsze pokolenia ale i namacalnego, jak orientalizujący imaż polskiej szlachty, też dziewiętnastowiecznej. Kiedy przekraczamy progi egzotyki czeka na nas - Preludio d'Oriente włoskiej marki Cale Fragranze d'Autore.
Jak chciałby internetowy katalog Muzeum Narodowego w Krakowie, Józef Simmler namalował Szlachcica z papugą pod wpływem wrażeń, jakie wywołała w nim lektura Grobu Agamemnona Juliusza Słowackiego. Czyli wiersza, w którym początkowa refleksja na temat nieśmiertelnej sławy Greków, zwycięzców spod Troi zmienia się w gorzki wyrzut czyniony Polsce, która sama siebie doprowadziła do upadku; gdzie jako nić wiążąca obie części w całość występuje myśl o "sławie, poezji, historii, ojczyźnie i narodzie".
Juliusz Słowacki siedzący u stóp starożytnego grobowca [pewnie, jak przypuszczam, w odpowiednio egzotycznym stroju ;) ] w kraju, który w jego czasach i na jego oczach dekadę wcześniej (po wieloletnich a krwawych walkach) uwolnił się spod osmańskiego zaboru - i któremu w czasie wizyty polskiego wieszcza świeżo zdobyta niepodległość zaczynała wychodzić bokiem [czego dowodem był absolutyzm władcy, kryzys ekonomiczny, bieda, rozruchy - czegoś Wam to nie przypomina? ;) ]. Niemniej jednak Grecja była wolna, w odróżnieniu od Polski. I była jednym z pierwszych przystanków na drodze ku Orientowi. Tak drogiemu sercu każdego, kto przynajmniej od wielkiego dzwonu poczuwał się wówczas do przyodziewania żupanów lub kontuszy przewiązanych barwnymi pasami słuckimi i przytroczenia do boku szabli zakrzywionej na wschodni wzór. Wszak nie tylko Grecja była wówczas Preludio d'Oriente. Polska - ta wyimaginowana, żyjąca w głowach szlachty zamieszkującej dwory wzorowane na starożytnych świątyniach greckich - także. :)
Podobnie jak dla mieszkańców europejskiego Zachodu, do pewnego stopnia, również Wenecja. O której wspominam, gdyż jednym z pierwszych skojarzeń, jakie pojawiły się w mojej głowie podczas pierwszego testu Preludio d'Oriente, były właśnie Wenecja oraz myśl: "ułagodzone Baume du Doge od Eau d'Italie". Tylko brak mu tej jednoznacznej, przyprawowej kurzawy, cudnej zatykającej dosłowności oraz przepychu; nie, Preludio jest odeń delikatniejsze, bardziej dyskretne, kruche. Jakby oniryczne, utkane z marzeń i snów. Cieniste.
W otwarciu przywodzi na myśl znany, zgrany i przeze mnie kochany miks pikantnej ambry z przyprawami oraz suchym paczuli (Ambre Fétiche Goutal, Mitzah Diora), by szybko przyoblec się w stalowoszarą smugę kadzidła; i przypominać Miyako, aczkolwiek w wydaniu również delikatniejszym, płochliwym. A później zjawiają się akcenty ostre i przewiane, kojarzące się właśnie z Balsamem Doży.
Jeszcze później kadzidło przylega do skóry, nieznacznie się wysładza, nabiera lekkości i ulatuje ku niebu. Niczym odrobinę tylko mniej romantyczna wersja Messe de Minuit. W miarę upływu czasu znikają wszelkie nawiązania do akordów ostrych; żadnych przypraw, ambr, paczuli, nawet kadzidła wiele nie znajduję. Pojawia się za to żywa, osłodzona cytrusowym sokiem skóra, może zamsz. Dzielnie dotrzymuje mu kroku delikatny półcień sandałowca; ani ciemnotłustego jak w Tam Dao ani miękko-śmietankowego niczym w Sensuous, lecz zatrzymanego w połowie drogi między jednym a drugim. Zaś w stronę "szpitalnej" goryczki nieśmiało popycha całość przesuszony ale wciąż niebezpieczny piołun oraz czysty, jaśniejący srebrzystym blaskiem oud, okolony ostatnimi strużkami olibanowo-mastyksowo-mirrowych oparów. Wówczas też pojawia się zauważalne acz dyskretne widmo wysuszonego na słońcu drewna cedrowego. Im dłużej Preludio d'Oriente przebywa na skórze, tym mocniej zlewa się w jednolitą drzewno-skórzaną, słodko-gorzką, suchą całość; tym trudniej rozdzielić poszczególne nuty. Tym bardziej staje się, nomen omen, stonowanie orientalne. :) A przy tym czułe, zamyślone, nieco smutne chociaż niepozbawione nadziei; łagodne, pełne naturalnej łaskawości; po prostu dobre.
Takie, którego - choć daleko mu do jakiejkolwiek oryginalności - z jakiegoś powodu nie chce się zapomnieć. Co czyni go dla mnie jeszcze bardziej podobnym do myśli towarzyszących Słowackiemu w Podróży z Ziemi Świętej do Neapolu, nie tylko przy starożytnych greckich ruinach.
Przeznaczenie: zapach typu uniseks, raczej bliski skórze, szczególnie w ostatnich fazach rozwoju.
Na wszelkie okazje.
Trwałość: niezachwycająca, bo około pięcio- sześciogodzinna
Grupa olfaktoryczna: aromatyczno-orientalna (oraz drzewna)
Skład:
Nuta głowy: cytryna Amalfi, bergamotka, mandarynka
Nuta serca: piołun, kadzidło, skóra
Nuta bazy: drewno sandałowe, paczuli, oud
___
W tej chwili noszę to, o czym powyżej a wcześniej był Korrigan od Lubin. Za oba zapachy dziękuję Jarkowi! :*
P.S.
Pierwsza ilustracja pochodzi z http://artyzm.com/obraz.php?id=1674
Ciekawe, ciekawe... albo by mnie zemdliło albo byłaby z tego wielka miłość.
OdpowiedzUsuńNo cóż, chyba pozostaje Ci tylko spróbować. ;)
UsuńWszystkie pachnidła, które wymieniłaś lubię porównując doń fazy rozwoju Preludio d'Oriente lubię, no może z wyjątkiem Sensous. Pewnie spodobałoby mi się także pachnidło Cale Fragranze d'Autore, wszak nie warto biadać nad wtórnością i powtarzalnością skoro rzemiosło jest naprawdę dobre.
OdpowiedzUsuńWięc możesz spać spokojnie, bo do delikatności Sensuous Preludio nigdy nie dociera. Jak wspomniałam, zatrzymuje się w połowie drogi. :)
UsuńA rzemiosło rzeczywiście robi wrażenie; może nie piorunujące lecz przychylne na pewno. ;) Moją opinię na temat powtarzalności i wtórności znasz; bez nich nie mielibyśmy tylu wspaniałych baśni! :]