niedziela, 8 marca 2015

Mecenaska, pomocnica, twórczyni. Kobieta w przemyśle perfumeryjnym


Kobiety kojarzą się z perfumami w sposób oczywisty i to od wielu, wielu lat. Nawet osoby całkowicie niezorientowane w temacie potrafią wymienić co najmniej kilka sławnych mecenasek perfumiarzy, chociaż zapewne, co znaczące, ich wkładu w proces tworzenia pachnideł zazwyczaj nie postrzega się jako mecenatu. Ot, jakieś tam nieistotne babskie pierdółki. Skoro jedna z drugą sławna i bogata ma nadmiar pieniędzy, to zaspokaja dzięki nim typowo babską próżność i daje się naciągnąć na flakon pachnącej wody, bo niby na co innego? Głupie kobietki, hahaha, nieprawdaż.

Tymczasem, jeżeli tylko pozwolimy swoim myślom choć na chwilę zejść ze złażonego w tę i nazad szlaku utartych skojarzeń i wytartych stereotypów, zauważymy jak niewłaściwe jest to rozumowanie. [To skądinąd bardzo pouczające i odświeżające zajęcie, takie myślenie na przekór stereotypom. Ono naprawdę nie boli; każdego zachęcam do osobistego spróbowania. :] ] Wtedy może okazać się, że te wszystkie sławne piękności i największe amantki w dziejach były nie tylko efektownymi damami, chcącymi wzbudzać zachwyt, ale też pełnoprawnymi mecenaskami artystów. Hatszepsut, Kleopatra VII, Elżbieta Łokietkówna zwana też Węgierską, Katarzyna Medycejska, Marie Anne de la Trémoille de Ursinis, madame de Pompadour, cesarzowe Józefina i Eugenia albo Coco Chanel konsekwentnie patronowały wielkim twórcom swoich czasów.
Jedni fundują sobie Kaplicę Sykstyńską, inni lansują modę na perfumowanie się olejkiem z kwiatu gorzkiej pomarańczy, obowiązującą nieprzerwanie od prawie czterystu lat. :) Co kto lubi.


Natomiast kolejny przykład kobiecego wkładu w tworzenie perfum to już czysty feminizm! :D
Każdy, kto ma odpowiednio otwartą głowę, może sobie za moment wyguglać termin "nieodpłatna praca kobiet", poczytać co nieco a następnie w te pędy biec do własnej matki/żony/siostry/kochanki/córki z ogromnym bukietem kwiatów lub chociaż prozaiczną deklaracją realnej pomocy w przygotowaniu obiadu i umyciu po nim naczyń. ;> Prawdziwi herosi mogą nawet zaoferować, że poodkurzają mieszkanie albo - ale to już naprawdę ciężki kaliber zadania, do udźwignięcia wyłącznie dla zaprawionych w bojach komandosów - umyją okna i ogarną bajzel na strychu, w garażu tudzież w innym domowym składziku wszystkiego. ;]

Dokładnie tak samo przez stulecia wyglądała okołoperfumeryjna aktywność kobiet: pozyskiwały i obrabiały surowce potrzebne do stworzenia esencji, później mogły też katalogować, segregować oraz uzupełniać perfumiarskie półprodukty albo odtwarzać pachnidła według receptury stworzonej przez profesjonalnych perfumiarzy, czyli oczywiście mężczyzn. Tiaaa, technik perfumeryjny to przecież nie byle kto, nie ma to tamto. :] [Jak w układzie: pan chirurg w świetle reflektorów i pani pielęgniarka gdzieś w tle; zawód, owszem, bardzo potrzebny ale nie oszukujmy się: przy jego wykonywaniu prestiż jest żaden].
Poza wiecznym giermkowaniem Poważnym Perfumiarzom, kobiety czasem tworzyły też coś samodzielnie. Na przykład potpourri, aromatyzowane mydła czy świece - takie tam drobiazgi, dzięki którym w salonie i garderobie nie śmierdziało stęchlizną a higiena osobista stawała się przyjemnością. Nic ważnego. Nic wartościowego.

Nawet, kiedy od początku XX wieku z terminu "nieodpłatna praca kobiet" w przemyśle perfumeryjnym odpadł jego pierwszy człon, przedstawicielki mojej płci wciąż postrzegano jako niegodne zaszczytu korzystania z organów perfumiarskich. Kiedy w 2008 roku zapytano Jeana-Paula Guerlaina, dlaczego na swojego następcę wybrał mężczyznę spoza rodziny, Thierry'ego Wassera, zamiast własnej siostrzenicy Patricii de Nicolaï - odpowiednio wykształconej, z tytułem mistrzyni perfumiarskiej i wieloletnim doświadczeniem zawodowym, członkini Francuskiego Stowarzyszenia Perfumiarzy - spadkobierca najstarszej i najszacowniejszej perfumiarskiej familii Francji w odpowiedzi miał "lekceważąco machnąć ręką i bąknąć coś o Nicolaï jako kobiecie tworzącej zapachowe sole do kąpieli i świece". [ŹRÓDŁO]
Zaiste, Jean-Paul Guerlain był i pozostał człowiekiem swoich czasów, godnym duchowym dziedzicem dziewiętnastowiecznych mizoginów.

Tymczasem jeżeli spojrzymy na perfumiarstwo jak na dziedzinę sztuki lub dobro kultury niematerialnej - definiowane w opozycji wobec architektury, malarstwa czy rzeźby a stawiane w jednym rzędzie z muzyką i literaturą - wówczas ich historia sięga jeszcze dalej wstecz, paradoksalnie stając się przy tym... bardziej nowoczesną. :)


Okazuje się bowiem, że w starożytności przywilej tworzenia mieszanek zapachowych do ciała nie należał się przedstawicielom tylko jednej płci. W kolejnych krainach Mezopotamii, w Egipcie czy Indiach komponowaniem wonnych substancji zajmowali się zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Co więcej, pierwszym znanym z imienia chemikiem oraz perfumiarzem była kobieta! :D [Zatem chemiczka i perfumiarka ;) ]. Właśnie tak, kobieta. Rety, jakie to dla mnie cholernie satysfakcjonujące odkrycie, nawet nie macie pojęcia! ;D

Niespełna półtora tysiąca lat przed naszą erą w państwie babilońskim żyła niejaka Tapputi, zwana też Tapputi-Belatekallim, czyli Tapputi, Nadzorczynią Pałacu [ciekawe, kim była? Kimś w rodzaju karolińskiego majordoma czy może osobą sprawującą pieczę nad królewskim haremem? W każdym razie jej drugi zawód brzmi bardzo poważnie i odpowiedzialnie]. Do dziś zachowała się gliniana tabliczka z jedną z jej perfumiarskich receptur.
Jeżeli marzy Wam się pachnidło według mezopotamskiej perfumiarki, musicie zgromadzić kwiaty (?), tatarak, mirrę, ciborę oraz drzewne balsamy (?). Następnie do całości dodać wodę a potem kilkukrotnie destylować i filtrować.
Et voilà! Oto najstarsza faktyczna receptura perfum na Ziemi a przy okazji też... dowód, że powszechna sympatia do zapachów zielonych, świeżych i szyprowych nie jest wymysłem nowoczesności ale towarzyszy nam co najmniej od trzech i pół tysiąca lat. ;)

Ledwie parę wieków wcześniej żyła niejaka Hatszepsut, kobieta-faraon [nie pierwsza w dziejach swojego kraju ani nie ostatnia]. Jej dostatnie i pokojowe rządy współcześnie kojarzy się nie tylko z oszałamiających dokonań architektonicznych królowej ale również z wyprawy handlowej do Puntu po m. in. tamtejsze niezwykle pożądane kadzidło. A kiedy zdamy sobie sprawę, że Punt najprawdopodobniej leżał na terenie dzisiejszych Etiopii, Erytrei oraz Jemenu i porównamy jego obszar z terenem występowania drzew z rodzaju Boswellia - których żywice w postaci kadzideł od stuleci towarzyszą obrzędom religijnym również w naszej kochanej, poczciwej Europie - wiemy już, że Hatszepsut miała czym się ekscytować. ;)
O uwielbieniu władczyni dla zapachu kadzidła zwanego przez nas frankońskim wiemy również stąd, że flakon perfum skomponowanych na jego podstawie zabrała w swoją ostatnią podróż, tę na Pola Trzcin.

A potem, już po śmierci tych wszystkich starożytnych królowych, kapłanek i patrycjuszek? Co wtedy?
Wtedy w Ziemię uderzyła gigantyczna asteroida i zmiotła wszelkie oznaki życia na długie, długie wieki. ;)


Jedną z pierwszych kobiet, które faktycznie pracowały z organami i komponowały na nich autentyczne, powszechnie sprzedawane i używane perfumy była niejaka Madame Zen, czyli Maria Zède. Wiemy o niej bardzo mało: ot, tyle, że urodziła się gdzieś pod koniec XIX wieku, że z pochodzenia była Rosjanką (a więc owo Zède okazuje się kolejnym pseudonimem albo nazwiskiem przybranym), że prawdopodobnie przed rewolucją pracowała dla Brocard i Spółki, moskiewskiej firmy perfumiarza Henriego Brocarda, natomiast później dla Les Parfumeries de Gabilla, skąd pochodziły m. in. kolejne perfumy Lanvin, dla której to marki stworzyła słynne My Sin.
Zresztą szefową Madame Zen była Henriette Gabilla, dziś uchodząca za pierwszą perfumiarkę, której dzieła odnosiły sukces komercyjny. Jednak na pełnoprawnie wykształcone kobiety tworzące zapachowe kompozycje do ciała przyszło nam jeszcze poczekać.

Na Germaine Cellier, która począwszy od lat 40. XX wieku tworzyła jeden perfumowy bestseller po drugim: Bandit i Fracas dla Roberta Pigueta, Coeur Joie dla Niny Ricci, Vent Vert, Jolie Madame, Miss Balmain oraz Monsieur dla Balmain, La Fuite des Heures dla Balenciagi...
Na Joséphine Catapano i jej Norell, Youth Dew oraz Fidji.
Na Sophię Grojsman, uznającą Catapano za swoją mentorkę ale również tworzącą tak cudowne pachnidła, jak Yvresse, Paris albo Parisienne dla YSL, Neblina dla Yves Rocher, Trésor dla Lancôme, Kashaya dla Kenzo, White Linen dla Estée Lauder, Eternity dla Calvina Kleina, Bulgari pour Femme... długo by wymieniać.
Na Béatrice Piquet i jej l'Istant pour Homme dla Guerlain, Cool Water Game czy Echo dla Davidoff, Fever dla Celine, The Beat dla Burberry, Rose Essentielle dla Bulgari a nawet Lady Million dla Paco Rabanne. :D

Na Annie Buzantian, Calice Becker, Annick Ménardo, Sidonie Lancesseur, Françoise Caron, Aliénor Massenet, Danielę Roche Andrier; na Annick Goutal, Evelyne Boulanger, Karine Vinchon, Isabelle Doyen, Marie Salamagne, Christine Nagel, Anne Flipo; na Céline Ellenę, Olivię Giacobetti, Lyn Harris, Nathalie Feisthauer, Monę di Orio czy wspomnianą wcześniej Patricię de Nicolaï.

Na tyle mniej lub bardziej utalentowanych perfumiarek niezależnych: Mandy Aftel, Ellen Covey, Laurie Erickson, Angelę Flanders, Yosh Han, Sarę Horowitz, Tanję Bochnig, Viktorię Minya, Vero Kern oraz wiele innych.

Doczekaliśmy się. :) Szczęśliwie żyjemy w epoce, w której naprawdę trudno spamiętać nazwiska działających z sukcesem perfumiarek, od dawna nie będących już li tylko rzucającymi się w oczy wyjątkami w szeregach mężczyzn-kompozytorów.


Wreszcie, ponownie po ponad tysiącletniej przerwie, można z ręką na sercu uznać prawdziwość poniższego stwierdzenia:
"Myślę, że trudno jest przypisać zapachy, charaktery, zachowania do jednej płci... Wynika to z kultury. Kiedy jesteś wrażliwy/wrażliwa, nawet pogoda może mieć na ciebie wpływ. Odniesienie tego do [rzeczywistości - przyp. wzp] zapachów jest bezcennym, delikatnym i intymnym gestem, który wymaga [od twórcy - przyp. wzp] poświęcenia własnego czasu, zrelaksowania, bycia kimś delikatnym oraz nieenergicznym. Które to cechy równie dobrze mogą zostać uznane za męskie..."
Clara Molloy, ŹRÓDŁO
Trudno również nie zgodzić się ze słowami, przewijającej się przez mój tekst niczym refren, Patricii de Nicolaï:
"Oto, co jest najważniejsze przy tworzeniu perfum, bez różnicy, czy jesteś kobietą czy mężczyzną: muszą być unikalne, w przeciwnym razie to tylko zapaszki".
ŹRÓDŁO

Zatem niech o rozpoznawalności kolejnych adeptów sztuki perfumiarskiej świadczy przede wszystkich ich talent, nie płeć. Wierzę, że jesteśmy już na tym etapie (a przynajmniej mam na to nadzieję :) ).
Kobiety tworzące perfumy, kobiety zamawiające i finansujące powstanie perfum, wreszcie kobiety o perfumach piszące - po latach przymusowej anonimowości naszych poprzedniczek możemy żyć i pracować tak, jak chcemy. Nie musimy się ukrywać. Możemy być z siebie dumne.
Wszystkie jesteśmy u siebie. :D
___
Dziś noszę Mitsouko od Guerlain. Kobieco. :)

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. Potpourri pędzla amerykańskiego malarza nazwiskiem Edwin Austin Abbey.
2. http://www.theguardian.com/books/booksblog/2009/jun/05/scents-novels [Autorstwo: Paul Almasy/Corbis]
3. http://dlasint.com/history-of-perfume/
4. http://swellcityguide.com/2010/02/annick-goutal-paris/ [Autor: Antoine de Parseval]
5. http://spitalfieldslife.com/2013/07/13/angela-flanders-perfumer/ [Autor: Jeremy Freedman]

4 komentarze:

  1. Bardzo dobry tekst. I ważny, bo kobiety ciągle tym środowisku maja słabsza pozycję :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Mam nadzieję, że ta słabsza pozycja kobiet w branży to w tej chwili już wyłącznie melodia przeszłości. :)

      Usuń
  2. Mnie się wydaje że już tak jest, nie widzę aby kobiety obecnie miały słabszą pozycję.
    Co do cytatu... widocznie całe rzesze twórców bez względu na płeć, nie podzielają słów Patricii de Nocolai, bo tych oryginalnych powstaje grubo mniej niż "zapaszków". Nie masz takiego wrażenia ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czytałaś końcówkę mojego wpisu? ;) Jeżeli tak, powinnaś wiedzieć, że mamy na ten temat identyczne zdanie. :P Kobiet w branży jest już naprawdę dużo; tak dużo, że pozwala to mieć nadzieję, iż wreszcie talent zaczął być przedkładany ponad płeć. Zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn. :)
      Niestety to prawda, że "zapaszków" jest więcej, niż prawdziwych Dzieł przez Duże D. ;D No ale cóż, współcześnie perfumiarz zatrudniony przez duże laboratorium jest jak np. fryzjer: kiedy na fotelu mistrza nożyczek usiądzie ktoś, kto uprze się przy danej fryzurze, to na nic zdadzą się tłumaczenia, że będzie w niej wyglądać jak zombie z wodogłowiem. ;P Klient płaci, klient wymaga a zleceniobiorca ma zacisnąć usta i być posłuszny/a. Paskudne ale prawdziwe.

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )