czwartek, 26 marca 2015

Białe piżma i kwiaty, czyli co czuję na wiosennym haju



A u mnie dalej wiosenny endorfinowy haj. :) Po porannym deszczu i południowej pochmurności niebo się rozchmurzyło, temperatura skoczyła do góry, ptaki się rozśpiewały, wiatr przywiewał do domu rozkoszne aromaty wiosny słowem - było jak w raju. ;] I choć to bardzo ale to bardzo nie po wiedźmowemu, pozwólcie, że dziś kolejny raz zajmę się klimatem delikatnej pastelowej kwiecistości.

Zatem jeżeli lubicie delikatne pastelowe barwy, miękkie wonie kwiatowe, spektrum białych piżm oraz krótkie opinie o perfumach, zapraszam na dwie maleńkie refleksje odnośnie pary miękkich, wiosennych, kobiecych i jasnych zapachów marki Illuminum...


Pierwsze z pachnideł, Cashmere Musk, rozpoczyna się wonią mlecznobiałych soków, tryskających ze świeżo ściętej, seledynowej łodyżki młodego kwiatu, pięknie uzupełnioną kokosowo-egzotycznym aromatem gardenii. Dopiero na nich zaczyna układać się słodkawe, miękkie światło i coś, co zwykliśmy kojarzyć z wiosennymi ogrodami pod naszą szerokością geograficzną: trochę narcyzów, trochę szafirków, dołownie odrobina fiołków oraz nieco więcej cudownych hiacyntów. Uważajcie jedna, ewentualni napaleni miłośnicy nieodżałowanego Fidji marki Guy Laroche: "nieco więcej" w żadnym wypadku nie znaczy tyle, co "dużo". ;) Ot, wystarczająco aby móc rozpoznać zapach.
Obrazu Cashmere Musk dopełniają jasne, transparentne drzewne wióry a także, gęstniejące z czasem, abstrakcyjne, nieco papierowe pyłkowe opady. ;)

Całość okazuje się niezwykle delikatna (co nie dziwi) a przy chłodniejszym podmuchu wiatru wręcz wzorcowo płocha (co nie dziwi również). [Na marginesie: czy istnieje jakiś wzorzec płochości? Dafne, zamieniona w wawrzyn...? Chyba nie, przecież ona przede wszystkim broniła się przed gwałtem. Sama już nie wiem; najwyraźniej wiosenny haj trwa w najlepsze :D ]. Na szczęście jednak nie są to perfumy, które mają wzbudzać w odbiorcach silne emocje, z zachwytem włącznie. Mają być zwyczajnie ładne, tylko i aż.
No to są. :)


Dokładnie to samo można by zresztą powiedzieć o drugim z moich dzisiejszych bohaterów, noszącym wdzięczne imię Rajamusk. Takie to ładne, delikatne perfumy, jednocześnie skupione bardziej na sobie niż na otoczeniu oraz dosyć bojaźliwe, trzymające się blisko ciała. Niczym nie epatują, ponieważ nie muszą.

Poza tym, kiedy tylko z mojej skóry uleciały akordy otwarcia, zaskakująco gładkie, cytrusowe i odświeżające, zrozumiałam, iż ten radża po prostu musiał w niedalekiej przeszłości mieć jakiegoś japońskiego przodka. ;) Ledwie zdążyłam oswoić się z zapachem mandarynki i bergamotki, wspomaganych przez dystyngowaną lawendę i nuty białokwiatowo-fiołkowe, na mojej skórze pojawiły się kwitnące drzewa wiśniowe. I jabłonie, i śliwy... Najwięcej jednak zauważyłam pasteloworóżowych, wiśniowych płatków.
Później pojawia się ich coraz więcej, powoli zajmują cały krajobraz, wspomagane przez leciutko pudrowe ale niesłodkie białe piżmo. Trzeba czasu, aby w Rajamusk pojawił się kolejny akcent: to ciepłe, ziemisto-czekoladowe paczuli, przypominające dyskretnie, że indyjski książę indyjskim księciem jest i pozostanie; nawet, jeżeli jego babka ze strony matki była Japonką. ;)

Kiedy natomiast wspomnę, że w najgłębszej bazie pachnidła nie bez zdumienia odkrywam snujący się po XVI dzielnicy Paryża kawowy powidok, zestawiony w całość z powracającą lawendą, paczuli oraz piżmowym pyłkiem, wtedy obraz kosmopolitycznego multi-kulti robi się pełny. :) Nasz indyjski książę o japońskich korzeniach na co dzień mieszka w Paryżu.
Ostatecznie kto bogatemu zabroni? ;)


Cashmere Musk

Rok produkcji i nos: 2011, ??

Przeznaczenie: zapach skierowany do przedstawicieli wszystkich możliwych płci, choć Polacy w swojej olfaktorycznej zachowawczości z pewnością postawiliby go po kobiecej stronie sieciowych perfumerii. ;] Co prawda muszę przyznać, że nie sprawdzałam, jak mieszanka zachowuje się na skórze mężczyzny.
Jak pisałam wyżej, jest bliska ciału i spokojna, bardzo dyskretna więc idealnie nada się na wszelkie okazje oficjalne, podczas których chcielibyśmy zachować perfumową powściągliwość.

Trwałość: na moje skórze niezachwycająca, bo najwyżej trzy-, czterogodzinna; co jednak przy równie ulotnych składnikach nie powinno szczególnie dziwić

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-piżmowa (oraz drzewna)

Skład:

Nuta głowy: kokos, akord świeżej zieleni
Nuta serca: hiacynt
Nuta bazy: akord ambrowy, kaszmeran, białe piżmo


Rajamusk

Rok produkcji i nos: 2011, ??

Przeznaczenie: również uniseks i również bardzo niedosłowny w takiej właśnie specyfikacji. Tak samo jak poprzednik delikatny, niedosłowny i ulotny ale jednocześnie znacznie cieplejszy i głębiej wżynający się w atomy ludzkiego naskórka. ;)
W każdym razie nada się na wszystkie okazje, do których zechcemy ów twór dopasować. :D Jego orientalizujący sznyt sugeruje stosowanie w nieco chłodniejsze dni wiosny i lata, ja jednak proponuję poeksperymentować z Rajamusk na słoneczku i przy ponad dwudziestu, dwudziestu pięciu stopniach Celsjusza; wtedy paczuli i kawa zachowują się odważniej, raz po raz usiłując nawet wydostać się na pierwszy plan. Więc wyobraźcie sobie: zmieszane aromaty cappuccino i espresso przenikają się z czekoladowo-korzennym, orientalnym paczuli a gdzieś tuż za nimi kwitną drzewa owocowe. ;) Bajka! Czegoś takiego nie doświadczycie nawet przy umiarkowanym chłodzie.

Trwałość: od czterech do ponad sześciu godzin spokojnej, bliskiej ciału emanacji.

Grupa olfaktoryczna: kwiatowo-piżmowa (oraz orientalna)

Skład:

Nuta głowy: kwiat gruszy, czerwona porzeczka, (mandarynka, bergamotka)
Nuta serca: konwalia, fiołek
Nuta bazy: białe piżmo, paczuli
___
Dziś nie noszę żadnych perfum.

P.S.
Źródła ważniejszych ilustracji:
1. http://ouiouiouistudio.blogspot.fr/2014/03/hello-spring-inspiration-deco.html [Autorstwo: OUI OUI OUI Studio]
2. https://www.etsy.com/listing/197797919/nature-photography-bluebell-wood?ref=shop_home_active_1 [Autorka: Georgianna Lane]
3. https://www.etsy.com/listing/181953456/paris-photograph-cherry-blossoms-in?ref=shop_home_active_6 [Autorka: Georgianna Lane]

2 komentarze:

  1. Rajamusk mnie zaintrygowałaś, na wiosnę ciągnie mnie w stronę pastelowego różu. Łagodzą mnie i odświeżają mentalnie. Czy gdzieś w Polsce można spróbować Illuminum? Tę markę kojarzę tylko w teorii (ta, głównie z doniesień medialnych dot. perfum księżnej Cambridge...).

    PS. Załączam "sąsiedzkie", wrocławskie pozdrowienia.Przy takiej aurze jak dzisiejsza, marzy mi się pachnieć jak potargana nieco deszczem wiśnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pastelowy róż na wiosnę to dobry kierunek, bardzo naturalny. ;) Na pewno jest tak, jak piszesz.

      Obawiam się, że Polsce Illuminum jest niedostępne. Najbliżej to chyba w Aus Liebie Zum Duft, obawiam się. Jednak kilka ich zapachów poznać warto, np. Wild Tobacco czy Scarlet Oud. Ślubna Gardenia księżnej Kate M. też jest przyjemna, jednak nie warto zabijać się dla niej o próbkę, przynajmniej moim zdaniem. Ot, taka ciekawostka. :)

      Od-pozdrawiam! :) Lecz dziś, mówiąc kolokwialnie, pizga u nas jak Kieleckiem. Co znaczy że sama chętnie otuliłam się czymś bardzo paczulowym. Z wiśni nie ostałby się na mnie nawet jeden, pojedynczy, zabiedzony kwiatek. ;)

      Usuń

>
Komentarze (<$BlogItemCommentCount$> )